piątek, 27 listopada 2015

Zostanę twoją..

"Dopóki mogę..."

Wpis XII

Słysząc, że moja rodzina ma się powiększyć przez chwile jak głupia nie wiedziałam o co chodzi. Jednak idąc ruchem jednostajnym przez sale widziałam jak wszyscy podziwiali nie tylko mnie, ale i także mój dotychczas szczupły brzuch. Nie no.. Przecież on taki pozostanie.. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Dochodząc do tronów Cal się zatrzymał. Stanął naprzeciw mnie. Uklęknął na jedno kolano i wiedziałam już, że coś jest na rzeczy. Domyślałam się nawet co. Ucałował moją dłoń i sięgnął do kieszonki w marynarce po małe, czarne, zamszowe pudełeczko. Otworzył je delikatnym ruchem nadgarstka. Jego palce jeździły po krawędziach pierścionka. Poprawił granatową muchę i uśmiechnął się do mnie.
-Gabriello, pragnę każdego poranka budzić się przy tobie, po ciężkim, męczącym dniu u władzy pozwalać ci popaść w moje ramiona i w nich przebywać przez całą noc. Chcę, abyś była na zawsze moja, a ja do końca życia tylko twój. Moja ukochana dziewczynko, która próbuje być twarda i bez uczuć, każdy wie, że nawet ty masz chwilę słabości i potrzebujesz pocieszenia. Chcę służyć ci pomocą. Pragnę być twoim sługą. Pozwól mi mieć z tobą dzieci, bo wiem, że będą kochane, mądre, urocze i piękne, tak jak ty. Kocham cię z całego serca, które należy tylko do ciebie. Królowo mego serca, pogodzę się z tym, jeżeli będziesz królową każdego z nas, bo dla mnie będziesz jednak najważniejsza. Delikatna królewno, dla mnie liczy się wszystko, co tylko w tobie siedzi. Twoje wady i zalety. Każdy ma mocne oraz słabe strony, lecz ty potrafisz maskować swe wady, których i tak jest mało. Podziwiam cię za wszystko. Jesteś wielka, a jednocześnie taka malutka i drobna, przynajmniej dla mnie. Zawsze kochałaś rozwijać swoje pasje, rozwijaj więc też nadal nasz związek. Twój każdy kawałek ciała jest dla mnie wspaniały. Twoje piękne oczka. Brązowe i głębokie. W źrenicach mogę się przejrzeć jak w lustrze. Włoski, którymi lubię się bawić. Drobne dłonie, które są poranione także przez sport, bo go kochasz. Umięśnione ramiona i nogi. Uśmiech, dzięki któremu twoja twarzyczka promienieje. Uwielbiam w tobie wszystko moja kochana i najprawdziwsza księżniczko.--spojrzał mi się jeszcze głębiej w oczy i wykrztusił ze swej bijącej życiem piersi.-Księżniczko Gabriello, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją małżonką?
-Tak--wyszeptałam.-Tak, tak, tak!--dodałam już głośniej. Pozwoliłam, aby założył mi pierścionek z rubinem na palec i podciągnęłam go do góry. Zbliżyłam swoje usta do jego warg. Pocałowałam go jak najmocniej potrafiłam, a nasze wszystkie inne, wcześniejsze pocałunki mogłyby nie istnieć.
-Kocham cię, Gabriello. I zawsze będę kochać.--szepnął mi na ucho.
-Ja też cię kocham, skarbie. Pragnę zostać twoją żoną i dzielić z tobą każdy dzień i każdą noc.
Oczy wszystkich były zwrócone na nas. Obejrzałam się na rodziców. Mama płakała. Tata był wzruszony, ale jednak widziałam w nim ból, że jego córka nie jest już tylko jego, choć w głębi duszy na zawsze pozostanę jego małą dziewczynką. Rodzice Calvina byli zmieszani, chyba nie wiedzieli, że ich syn ma to w planach. Wreszcie byli razem, wyglądali jak szczęśliwa, kochająca się rodzina. Teraz my wszyscy nią będziemy. Jestem szczęśliwa w ramionach mego ukochanego i chce w nich pozostać aż do śmierci.

'Jeżeli możesz spełnić mi jedno marzenie, to proszę tylko o miłość.'

niedziela, 4 października 2015

Magia książek i miłości

Cytaty i rozmowy


"Nie nazwałbym słabością zamiłowania do tego, co piękne.-oświadcza Peeta.-Może z wyjątkiem zamiłowania do ciebie."
~Suzanne Collins, W pierścieniu ognia.

"Rozłąka osłabia mierne uczucie, a wzmaga wielkie - tak jak wiatr gasi świecę, a rozpala ogień."
~Francois de la Rochefoucauld.


"W życiu możesz kierować się wyrzutami sumienia, strachem albo zdrowym rozsądkiem; możesz podążać za gniewem albo dumą. Ale pewnego dnia, prędzej czy później, pożałujesz tego. Jedyny sposób by nie żałować, to iść za głosem serca. To prawda, może ci kazać zrobić szalone rzeczy... jak związać się z osobą, od której zdrowy rozsądek każe trzymać się z daleka. Ale jeśli jeden dotyk, jedno słowo, jedna pieszczota tej osoby budzą w tobie takie emocje, że czujesz jakbyś miała zaraz umrzeć - to ja wybieram właśnie to. Życie. Życie w tej pieszczocie, w tym spojrzeniu, w tym uczuciu."
 ~Barbara Bilardi, Scarlett.


"Żyj i nie żałuj tego, co robisz."

Rozdział pierwszy, część druga.

20.08.2015 rok, czwartek, godzina 07.50

-Suzie, Suzie!--usłyszała głos Marika.
-Tu jestem!--odkrzyknęła.
-Choć do mnie, Suzanne! Nie zważaj na innych!
-Marik, czemu musisz być tak daleko?!
-Nie jestem daleko. Bo dopóki jestem w twoim sercu, jestem jak najbliżej ciebie i twej duszy. Księżniczko, odległość nie ma znaczenia. 

To był pierwszy raz jak o nim śniła. Pierwszy, cudowny raz, gdy była obok niego tak blisko, ale jednocześnie tak cholernie daleko. Jeszcze dalej niż zazwyczaj. Lowestoft. Była na obozie sportowym w Lowestoft. Drugi koniec Anglii. A mieli się spotkać, gdy tylko rodzice zerwią jej szlaban.

"-Przestań podrywać każdego napotkanego chłopaka!
-Wiesz za jaką cię w mieście uważają? Wiesz za jakich będą przez ciebie postrzegać nas?--krzyknął zazwyczaj zrównoważony ojciec.
-Masz szlaban. Nie wychodzisz z domu do znajomych!
-Ale mamo miałam jechać..
-Nie! Na 'trening' też tam nie pojedziesz!"

I właśnie w ten sposób nadal nie spotkała się z Marikiem. I po co jej przez te wszystkie lata było podrywać? Teraz nie może się spotkać z chłopakiem, na którym bardzo jej zależy i mimo, że tu otacza ją wielu sportowców, to ona jednak nie zwraca na nich uwagi.

Było za dziesięć 8. Suzanne dopiero co się obudziła, a na 8 miała być na śniadaniu. Zresztą, nie przejmowała się już tym. Tylko pierwszego dnia była punktualna. A w reszte dni? Szkoda gadać. Przeciągnęła się i sięgnęła po telefon, który leżał za jej głową. Na wyświetlaczu iPhona pokazał się dymek z Messengera.

•Kurde, Suz, jest 05.50, a ja nadal nie mogę zasnąć... Ciągle o tobie myślę i tęsknie za jakąkolwiek wiadomością od ciebie, choć od ostatniej upłynęło zaledwie 1,5 godziny :*
•No tak... Ty możesz sobie nie spać do tej godziny... Nie to co ja :* Mam zaraz śniadanie, a potem trening, popiszemy później.

Napisała wiadomość i wysłała.

20.08.2015 rok, czwartek, godzina 11.26

-Widzisz go?--zapytała zmieszana Evelyn.
-Kogo?--nagle odwróciła głowę Alex.
-Tego oszczepnika! Boże... On jest taki cudowny...--zachwycała się Even.
-A jaką ma zajebistą dupe!--zawtórowała jej Alexandra.
-Ej Suzie, a tobie co? Zawsze mówiłaś, że brałabyś oszczepników.--zapytała jedna z przyjaciółek, a Suzie jakby nie wiedziała co się dzieje, siedziała i patrzyła się w jeden punkt.
Jej umysł był przy Mariku.
Jej myśli chciały tylko być przy nim.
Jej ciało pragnęło zbliżyć się do jego ciała.
Jej usta próbowały poczuć smak jego warg.
Jej serce wyrywało się z piersi i było lekkie niczym piórko.
Bo chciało jak najszybciej oddać mu kawałek siebie.
Ona sama pragnęła oddać Marikowi kawałek siebie.

20.08.2015 rok, czwartek, godzina 14.53

-Serwuj!--krzyknął trener siatkówki, a Marik dwa razy odbił piłkę, cofnął się za linie, zakręcił piłkę na palcu, podrzucił ją wysoko do góry, wyskoczył i silnym zamachem uderzył w nią tak mocno, że przeleciała nad siatką, a przeciwnik próbując ją przyjąć przewrócił się.
-Dedykacja, małe kurwy.--zażartował do nich Pietro.-Dedykacja Mariku?
-Dedykacja.--przytaknął. I jak było w tradycji ich klubu, wyciągnął w góre mały palec, symbolizując, że dedykuje to miłości. Każdy z kolegów zaczął zastanawiać się o kogo może chodzić.

środa, 2 września 2015

"Żyj i nie żałuj, tego co robisz."

Rozdział szósty, część pierwsza.

14.06.2015 rok, niedziela, godzina 07.30

Świt obudził ją swym świetlistym dotykiem. Przeciągnęła się i po chwili wstała z łóżka. Założyła czarną, krótką lajkrę i koszulkę sportową, którą dostała ze szkoły, specjalnie ze swoim imieniem. Suzanne. Widniało dużymi, czarnymi literami na tyle koszulki.

14.06.2015 rok, niedziela, godzina 13.05

Wzrok Marika jak i jego kolegów powędrował na zgrabną dupe Suzie. Dziewczyna przedzierała się przez tłum nastolatków i po chwili zniknęła z widoku. Gdy wydostała się z całego zamieszania chłopaki znowu ją zauważyli i popędzili w jej stronę. Pewnym krokiem weszła na boczne boisko i zaczęła robić skipy. Uderzenia piętami w pośladki wywoływały potrząsanie nimi. Każdy chłopak siedział i miał tylko szeroko otwarte oczy i rozdziawioną buzię.
-Ej, mała!--krzyknął jakiś nieznajomy, ale ona go zignorowała i dalej się rozgrzewała.
-Suzanne, cóż za piękne imię!!!--dodał inny debil, który najwyraźniej umiał czytać.
-Nie tyle co imię, jak ty i twoja dupa!--zwrócił się do niej chłopak, który wstał i zmierzał w jej stronę. Był coraz bliżej, a ona tak samo jak Marik zaciskała pięści i zęby. Chłopak podchodził bliżej, ciągle do niej krzyczał, a ona tylko starała się go ignorować.
-Brian! Daj sobie spokój! Nie widzisz, że ona jest wściekła?!--podniósł głos jego kolega.
-Lubie złe dziewczynki.--rzekł. Był coraz bliżej Suzanne. Napięła wszystkie mięśnie, lecz starała się go ignorować i dalej ćwiczyć. Stawiał coraz pewniej następne kroki. Pięści miała jak ze stali. Zbliżał się. Denerwowała się. Dotknął jej. Oderwała nogę od ziemi. Speszył się. Obróciła się. Odsunął się. Ale nie zdążył. Jej but wylądował na jego twarzy. Chłopak się wywalił i upadł na świeżo obciętą trawę. Zaraz obok był Marik. Zdążyła zobaczyć tylko jego oczy, bo się odwrócił, trzymał Briana za kark i gdzieś go prowadził.
-Skop mu tyłek!--wykrzykiwali koledzy Marika, ale on raczej ich nie słyszał, bo był jakby w transie.

14.06.2015 rok, niedziela, godzina 17.24

-Viley!--wrzasnął trener Marika. Chłopak odwrócił się w stronę mężczyzny i zaklął pod nosem.
-Słucham..?--zapytał, poniekąd udając głupiego.
-Nie wiem czy mam być z ciebie dumny czy mam się za ciebie wstydzić... Marik, wynik bardzo dobry. Już dawno nie było tak dobrze nawet na treningu, a nie wspominając już o zawodach. Jednak to, że pobiłeś tego chłopaka bez powodu... Jest mi za ciebie wstyd. Masz szczęście, że ta dziewczyna przyznała, że on z nią zaczynał, inaczej drużyna byłaby wykluczona z zawodów. Następnym razem myśl.
-Dobrze trenerze...--przytaknął i obrócił się na pięcie do wyjścia z akademika.
-Poczekaj jeszcze. Zanim wejdziesz do autobusu to chciałbym wiedzieć czy coś cię z tą dziewczyną łączy. Podobno ona zwiastuje same kłopoty.
-Trenerze, nic mnie z nią nie łączy. Była zdenerwowana. To tyle. Musiałem coś zrobić. Mogę już iść?
-Jasne.--trener się uśmiechnął, a Marik odszedł niosąc na ramieniu torbę. Usiadł w autobusie i starał się nie patrzeć na nią. Ale z marnym skutkiem. Jej uśmiech. To jak mruży oczy przy śmianiu się. I jak od czasu do czasu patrzy się po całym autobusie jakby szukała jego niebieskich oczu. Był tego pewny. Coś do niej czuł i wiedział, że jest dla niego ważna, ale niczego więcej nie wiedział.

sobota, 8 sierpnia 2015

Ta, co daje światło.

Biblioteka świeciła pustkami. Nikogo w niej nie było, oprócz mnie i bibliotekarki. Rozejrzałam się po dobrze znajomych regałach i znalazłam dział o nazwie 'Historia a geografia'. Tego właśnie potrzebuje do wypracowania z historii. Podeszłam bliżej i palcem przejechałam po grzbietach książek. Wyjęłam jedną, ze złotym, pognębionym tytułem "Geografia Wielkiej Brytanii w czasach królowej Wiktorii Hanowerskiej". Ugh. Miałam napisać o tej kolonizacji? Jakbym nie miała ważniejszych spraw niż jakaś kolonizacja. Ale mówi się trudno. Przekartkowałam książkę i popędziłam do małego stołu w kącie biblioteki. Usiadłam na krześle i zaciągnęłam się zapachem kartek oraz tuszu drukarskiego. Poszukałam w spisie treści interesującej mnie frazy. Otworzyłam książkę na stronie 407.
"Kolonizacja za czasów królowej Wiktorii rozwinęła się w wysokim stopniu, tak jak przemysł." - przeczytałam w myślach. "Wiktoria utworzyła potężne Imperium Brytyjskie." - dodałam na głos. A regał stojący obok stołu się uchylił. Zaciekawiona o co chodzi wstałam i przecisnęłam się przez szczelinę. Znalazłam się w długim korytarzu luster. Dobiegłam do końca korytarza. Przejrzałam się w lustrze. Moje kruczoczarne włosy spływały fasadą po ramionach. Wielkie, szare oczy wpatrzone były w odbicie wysokiej, szczupłej dziewczyny, którą się stałam. Lustro nagle się zapadło, a w jego miejsce pojawiły się wrota. Nacisnęłam na nie całym ciężarem ciała, a jedno skrzydło się lekko ruszyło. Szarpnęłam za jedną z mosiężnych klamek z głową lwa i pchnęłam je. Moim oczom ukazała się najcudowniejsza biblioteka jaką kiedykolwiek w swoim życiu widziałam. Dębowe półki były równo porozwieszane na jednej ze ścian. Na nich poukładano chude książeczki. Po lewej stronie stało opuszczone biurko. Po prawej regały rozciągały się tak daleko, że mój wzrok nie sięgał końca. Wszystko było tak dopasowane, że zabrakło mi tchu. Niby normalna, klasyczna biblioteka, ale było w niej coś nadzwyczajnego. Podeszłam do regału oznaczonego ozdobną literą 'K'. Wybrałam tą literę, ponieważ K jak Kelly - moje imię. Kelly znaczy wojowniczka. I taka właśnie jestem. Chwyciłam książkę, która zajmowała pierwszą pozycje na środkowej półce. "Kiedyś powstane." brzmiał tytuł. Zaciekawił mnie więc zabrałam się za czytanie. Klapnęłam pod regałem i oparłam się o drewniany mebel. 

'Piętnasty stycznia tysiąc osiemset piętnasty rok - wtedy zaczęła się moja historia. Cała porodówka wypełniona była głosem mojej matki.
-Nie! Ona nie może się urodzić! Nie teraz. Przetrzymajcie ją! Proszę!-krzyczała.
-Wystarczy parę minut!-dodał ojciec.
-Nic nie da się zrobić.-oznajmił ze smutkiem lekarz. Matka wyła za bólu, płakała ze smutku, krzyczała z cierpienia. Ojciec stał obok. Trzymał ją za rękę i starał się dodać jej nadziei, na to, że się nie urodze, jeszcze nie teraz. Po chwili Big Ben wybił godzinę dwunastą w nocy. Akompaniował mu płacz dziecka. Mój płacz. Urodzona o północy to właśnie ja. Córka diabła i anielicy. Najgorsza z najgorszych. Urodzona w chwilę nastąpienia jutra.
-Nie! Nie, nie, nie!-krzyczała mama, gsy podawali jej mnie na ręce.
-Rosalie, to nie może być prawdą...-powiedział zmieszany ojciec, ale to było prawdą, musieli przyjąć do wiadomości to, że urodziłam się w najgorszym momencie z możliwych. 
-Musimy ją porzucić.-zasugerowała mama i w tej chwili poczułam do niej odrazę. 
-Nie zrobimy tego!--zaprotestował tata i zabrał mnie z jej zimnych, anielskich ramion. Uścisk taty był pełen miłości i ciepła, ale również zła i zniszczenia. Jego serce było rozpalone, gdy wówczas serce matki było zimne jak lód.-Eileen, ty przyniesiesz nam światło.-rzekł tata i właśnie w tym momencie zyskałam nowe imię. Eillen, po celtycku ta, co przynosi światło.
-Edward, nie rób jej tego. 
-Muszę, wole umrzeć, niż miałbym pozwolić jej zginąć.-wyszeptał nad uchem mamy.-Ubieraj się. Musimy...
Puf! I wtedy wspomnienie znika. Jak ogień, gdy zdmuchujemy świeczkę, jak śnieg na słońcu, jak życie, które w jednej sekundzie się kończy. 
Budzę się dziesięć lat później. Budzę się wreszcie z tego koszmaru, który i tak nigdy się nie skończy.
-Eileen!-woła Elizabeth, moja opiekunka.-Wracaj do domu!-dodaje, ale ja ani drgnę. Wole w tej okropnej, wielkiej sukni leżeć na trawie niż iść i wysłuchiwać jak Elizabeth wypomina mi wszystkie moje dotychczasowe błędy, których i tak nie pamiętam. Wszystko z dnia na dzień znika, jakbym mogła pamiętać wiele rzeczy tylko na jeden zasrany dzień.
-Ei-leen!-rzekła zniecierpliwiona Elizabeth. Mogłam zgadywać, że tak akcentuje moje imię, gdy jest zła.
-Już wstaje, ciociu.-zwróciłam się do niej. Weszłyśmy do bogato zdobionego domu, jeżeli rodzice zostawili mnie tu dlatego, że Elizabeth i jej mąż są bogaci, to nienawidzę ich za to. Przy stole siedział już Michaił. Rosjanin kiwnął mi głową i szeroko się uśmiechnął. Przynajmniej on jest dla mnie miły. Naprzeciw mnie usiadł znudzony życiem syn Elizabeth i Michaiła, ich ukochany Jonathan. Spojrzał się na mnie i burknął 'cześć'. Odpowiedziałam mu tym samym. Zjadłam kolacje i poszłam do swojego pokoju. Elizabeth zadbała o to, abym miała jak najlepiej, ale ja tylko chciałam do mamy i taty. Do diabła i anielicy, mimo, że mam z nimi związane tylko jedno wspomnienie, to jednak tęsknie za nimi. 
Kolejny raz. Osiemnaste urodziny. Budzę się z kolejnego koszmaru, ale właśnie mam się dowiedzieć, że moje najgorsze życie dopiero co się zacznie. 
-Ei!-woła rozradowany Jonathan. Biegne w jego stronę i padam mu w ramiona. Nie mogę uwierzyć jak wszystko się zmieniło przez te osiem lat. Zbliżyliśmy się do siebie i w związku z tym, że robię się coraz starsza mam już wyjść za mąż. 
-Co księżniczka chce dostać na urodziny?-pyta się on.
-Ciebie.-odpowiadam i całuje go tak łapczywie, że zyskuje kolejny grzech. W naszych czasach, gdyby ktoś się o tym dowiedział wziąłby mnie za dziwkę. 
-Mnie już masz, skarbie. I nie zamierzam tego zmienić.-szepcze mi na ucho i tego samego dnia, zostaje jego narzeczoną. 
Wstaje następnego dnia z łóżka i ten, kto by pomyślał, że nie pamiętam wczoraj, to grubo by się mylił. Bo pamiętam. Pamiętam każdą chwilę, która miała miejsce w moje osiemnaste urodziny. Ktoś puka do drzwi. Słyszę głos służącej, która pyta się kto tam. Mężczyzna odpowiada cholernie znajomym głosem. 
-Edward i Rosalie.
Słyszę te dwa imiona i przeszywa mnie dziwne uczucie. Co oni tu robią? Moja mama i mój tata po osiemnastu latach tu są! 
-Nie jesteśmy tu w sprawach rodzinnych.-wydusiła matka. Myślałam, że anioły są dobre, a ona jest oschła i nieczuła. Wstałam z łóżka. Otworzyłam drzwi pokoju i wyszłam na korytarz. Matka stała i się na mnie patrzyła. Jej oczy tak samo szare i wielkie jak moje przewiercały mnie na wylot. Włosy miała jakby tlenione, ale wiedziałam, że anioły tak mają. Ubrana była w spodnie, choć powinna być w sukni. Tata miał lodowate oczy i kruczoczarne włosy jak ja.
-Eileen!-krzyknął.-I biegł w moją stronę. Stałam tak osłupiała, że nie wiedziałam, co mam zrobić. Chwycił mnie w ramiona. Był rozpalony. Kątem oka widziałam jak matka idzie w naszą stronę i zaczyna krzyczeć, że ojciec ma mnie zostawić. Lecz on tego nie robi. Staje obok mnie i patrzy się na nią.
-Już czas żeby się dowiedziała.-mówi.
-Już czas.-przytakuje ona. Patrzą się raz na siebie, raz na mnie. Jakby nie byli pewni kto z nich ma zacząć.
-Jesteś.. Jesteś zbuntowanym aniołem, skarbie.-tata patrzy na mnie i zastanawia się czy nie powiedział niczego źle. Czas stanął w miejscu. Nie wiem co powiedzieć. Nadal nie wiem co powiedzieć odkąd ich zobaczyłam.
-Eileen, jestem zbuntowanym aniołem, ale urodziłaś się o północy.-dopowiada matka.
-Co to ma znaczyć?!-pytam się ich.
-Kochanie, jesteś stróżem Międzyświata. Chronisz przed tym, aby anioły i diabły nie docierały na ziemię. 
-To jeżeli jest ktoś taki, to czemu wy tu jesteście?!
-Ponieważ musimy cię ostrzec. Oni cię chcą.
-Mamo, mówisz takimi zagadkami, że nie wiem nawet co ci chodzi. 
-Ale się dowiesz. Żyj tak jak zawsze, ale pamiętaj, że już od wczoraj pamiętasz. 
-Elieen, masz nam przynieść światło.-szepnął na ucho tata.-Urodziłaś się z nastąpieniem jutra.-rzekł, a ja nim się zorientowałam co się stało, to już ich nie było. 
Przyniosłam światło.
Zmieniałam świat.
Dlatego jest teraz taki, jaki jest.
Kochałam jego.
Kochałam moją córeczkę.
Pokonywałam zło.
Walczyłam z nim.
Byłam najlepsza.
Ale mój czas minął.
Umarłam. 
Miałam zaledwie 22 lata.
Tyle ile ty, gdy to czytasz.
Legenda, którą mi opowiedziano, głosi, że powstane.
Powstane jako Kelly.
Powstane, jako ty. 
Mów mi prababciu."

Potrzebowałam chwili żeby to zrozumieć. Zamknęłam książkę i odłożyłam ją na półkę. Wyszłam z biblioteki i przemierzałam korytarz. Na jednym z luster samotne pióro, bez pisarza napisało : "Możesz żyć jak chcesz i kiedy chcesz, ale gdy czas zatrzymuje się w miejscu, twoje życie też to robi." przeszłam dalej. Pióro pisało teraz na innym lustrze. Napis głosił : "Korzystając z życia wygrywasz wszystko, co tylko jest do wygrania". W następnym lustrze się przejrzałam. Byłam inna. Zamiast jeansów i pudrowej bluzy miałam na sobie długą suknie w kolorze soczystej czerwieni. Lecz po chwili moje odbicie było już tym prawdziwym. Przy samym wyjściu obejrzałam się jeszcze raz. Stał tam mężczyzna z kobietą. Spojrzeli się na mnie i tylko rzekli:
-Dziękujemy, że dałaś naszej córce nowe życie.
Łzy napłynęły mi do oczu. Jak w zaledwie chwile, wszystko może się tak zmienić. Nie wiem, czemu akurat ja. Ale wiem, że Eileen, czyli poniekąd teraz ja, dała mi do zrozumienia, że trzeba cieszyć się każdą chwilą i przyjmować życie takie, jakim jest, bo nie wiesz, kiedy się skończy.

Spakowałam laptopa i zapisane kartki do torby.
-Do widzenia.-pożegnałam się z bibliotekarką. Od teraz jestem Eileen, ta co daje światło.

•••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••
Hejkaa!
Mam dzisiaj urodziny i na tą okazje przygotowałam dla was specjalne opowiadanie. Jest ono tylko jednoczęściowe, ale mam nadzieję, że wam się spodoba :D :*


środa, 5 sierpnia 2015

Nie jestem taka zła

"Dopóki mogę..."

Wpis XI

-Hej, Gabie, wstawaj...--usłyszałam czyjś głos.
-Oh...--wyszeptałam i wyciągnęłam spod czegoś przygniecioną rękę. Zbliżyłam ją do oczu i je przetarłam.
-Zasnęłaś, skarbie.--powiedział delikatny, żeński głos.-Daj mi go.--dodała Elena i dopiero wtedy zorientowałam się, że trzymam w ramionach wtulonego Maxa.
-Już ci go oddaje.--uśmiechnęłam się zbudzona i delikatnie podałam siostrze zaspanego malca.-Widzisz, jest poranek, a ja już śpię.--zaśmiałam się.-Czy tak wygląda właśnie życie królewny? Jeżeli tak, to nie mam nic przeciwko temu.
-Księżniczko, myślę, że oprócz spania królewny muszą jeszcze chodzić na bale.--uśmiech zagościł na jej śniadej twarzy w kształcie serca.
-O boże! Prawie bym zapomniała.--gwałtownie się podniosłam.-El, dziękuje ci.--odwzajemniłam uśmiech i delikatnie uścisnęłam brunetkę uważając jednocześnie na wpół przytomnego chłopca na jej rękach.
-Leć się przebrać, kochanie. Jest już jedenasta.
-Co?!--wykrzyknęłam i po chwili słumiłam głos ręką zaciskającą się na ustach.
-Etykiety królewskiej to ty jeszcze nie opanowałaś, skarbie. Nie 'co' tylko 'słucham'.--radośnie mnie upomniała.
-Oj... Wiem.., ale bal jest za pięć godzin!--powiedziałam głośnym szeptem.
-Dlatego, też uważam, że musisz się pośpieszyć, zresztą to tak jak my wszyscy, widzimy się na balu.--rzekła i dygnęła. Usłyszałam zamykające się drzwi i sama postanowiłam wyjść. Gwardziści otworzyli przede mną wrota, a gdy tylko przeszłam przez próg, Mary była tuż obok.
-Księżniczko, zastanawiałam się, co cię tam tak długo zatrzymało.
-Mary, zasnęłam. A teraz musimy się pospieszyć. Czy ja mam suknie?!--przypomniałam sobie, że suknia miałabyć moją niespodzianką.
-Panienko, suknia czeka.--powiedziała służąca.
-Więc chce ją jak najszybciej zobaczyć.--odparłam i przyśpieszyłam kroku tupiąc o podłogę wysokimi szpilkami.

-Pokaże ci ją jak się wykąpiesz.--zarządziła Mary.
-Czy to jakiś sabotaż? Każesz mi się wreszcie umyć?
-Tak, księżniczka nie może smierdzieć.--uśmiechnęła się Mary, ale po chwili jakby zrozumiała, że to nie na miejscu, jednak nie skarciłam jej, a zawtórowałam głośnym śmiechem. Takim, od których boli brzuch, a policzki robią się mokre i czerwone. Po raz kolejny tego dnia się wykąpałam i wyszłam z łazienki. W mojej komnacie stało z dziesięć kobiet. Każda z nich dygnęła, a rudowłosa stojąca z przodu podeszła do mnie.
-Księżniczko Gabriello, czy możemy panience pomóc w przygotowaniach? Królowa Katherina kazała nam przyjść, ale słyszałyśmy, że trzeba się księżniczki pytać o dodatkową zgodę.
-Od kogo słyszałyście takie bzdury?!--wykrzyknęłam.
-Przepraszam, przepraszam...--wyszeptała ruda i powoli się ode mnie odsuwała.
-Nie, poczekaj.--powiedziałam już trochę delikatniej.-Jak ci na imię?
-Annabella.--wyrzuciła to imię z obrzydzeniem. Zrozumiałam, że muszę się inaczej do niej zwrócić. Stwierdziłam, że Annie będzie dobrze. Gdy tylko wypowiedziałam to zdrobnienie szeroko się uśmiechnęła.
-Annie, proszę cię. Powiedz, co o mnie mówili?
-Że... Księżniczka jest porywcza, uparta, niemiła i jakaś taka jakby obca.
-No tak... Ciągle to samo. Jesteście tu nowe?
Przytaknęła.
-Annie, dziewczyny, proszę nie wieżcie w to co o mnie mówią. Ostatnio przeżywałam ciężkie chwile. Ponad połowa personelu przez całe życie nie miała takiego zamętu w głowie co ja przez dwa lata. Skarbie, nie słuchaj ich.--wzięłam Annie za ręke.-Może i mam wybuchy złości, ale nie jestem zła. Słowo. Możecie mi wierzyć, bądź nie, ale wbrew pozorom jestem zazwyczaj miła.--Annabella spojrzała się w moje oczy i zastanawiała się co ma zrobić. Wreszcie wzięłam ją w swe ramiona. Mocno przytuliłam i jeszcze raz się na nią spojrzałam.-Obiecuje, będę dla was jeszcze milsza niż dla innych.--przyjacielsko się uśmiechnęłam.-A teraz dziewczynki, zróbcie mnie na bóstwo.
-Tak jest, wasza wysokość.
-Nie.--zaprotestowałam.-Gdy jesteście ze mną tutaj, a nie wśród poddanych i ważnych osobowości, to mówcie mi po imieniu. Jestem Gabriella, Ella, Gabie. Wybierzcie sobie co chcecie, tylko nie zwracajcie się do mnie tytułami.
-Dobrze.--odpowiedziały uradowane.
-Gabie, może zacznijmy.--powiedziała niebieskooka blondynka.--Jestem Cynthia.--podała ręke, a ja ją uścisnęłam.
-Jestem gotowa i oddaje siebie w wasze ręce.

Cynthia okazała się fryzjerką. To właśnie ona jako pierwsza się za mnie wzięła. Jej koleżanka, Ethel, pomagała jej. Moje proste jak drut włosy, pokręciły i utrwaliły lakierem. Kosmetyczka poprawiła mi brwi, pomalowała paznokcie stóp i dłoni. Makijażytka Olivia nałożyła mi podkład, pomalowała powieki, rzęsy, usta i przyprawiła lekko policzki. Evelyn, Noreen i jej bliźniaczka Noraan założyły na mnie halkę, suknię, gorset... Miriam włożyła mi na stopy czarne szpilki, których i tak nie było widać spod długiej suknii. Nachyliłam głowę, a Dalia mnie ukonorowała. Diadem świecił się najpiękniejszymi diamentami. Stanęłam przed wysokim, owalnym lustrem i przejrzałam się w nim. Wyglądałam zachwycająco. Granatowa suknia była idealnie skrojona. Zaraz przy pasie się rozchodziła jak większość moich suknii. Gorset był zdobiony lekkimi haftami z granatowej nitki w troszkę innym odcieniu. Całość zapewniała, że stałam się piękna. Blond włosy kontrastowały z granatem i nawet bym nie przypuściła, że może to tak cudownie wyglądać.

-Królowa Katherina Natalie Kaline Rosalie Sophia Gabriella Mesteich - Sheride i jej mąż, Król Andre Daniel Alexis Evan Diego Sheride.--Miron, królewski speaker przedstawił rodziców.-Książę Diego James Andre Nicholas Julius Sheride i jego partnerka Rosemary Indere.--dziewczyna się bała. Widziałam to w jej ciemnych oczach. Ze stresu kiwała się na szpilkach, ale Diego trzymał ją pod ramię i nie puszczał. Obejrzałam się po sali balowej. Zauważyłam pasemka Julii siedzącej razem z Nathanem. Jeszcze raz spojrzałam się na Calvina. Podał mi ramię, a ja je z chęcią przyjęłam. W tym samym momencie wielkie drzwi się otworzyły, a my pojawiliśmy się na bilbordach i telewizorach we wszystkich królestwach.
-Najjaśniejsza ze wszystkich księżniczek. Dziedziczka. Następczyni. Nasza uwielbiona Księżniczka Gabriella Katherina Arabella Isabella Elizabeth Celine Mesteich - Sheride!--wykrzyknął Miron.-I jej ukochany, jeden z najważniejszych stróżów, Calvin Matthew Tobias Sylvain Lionel Tucker. Oklaski dla rodziny królewskiej, która może już za jakiś czas się powiększy..!--dodał, a oklaski i wiwaty nie miały końca.

piątek, 31 lipca 2015

Dzieci

"Dopóki mogę..."

Wpis X

Zdjęłam z oczu opaskę i otworzyłam je. Zasłony były już rozsunięte, a do wanny nalewała się woda. Mary wsypywała do parującej wody płatki kwiatów i dolewała olejku rumiankowego. Odwróciła się i zobaczyła, że już nie śpię.
-Panienko, zapraszam do kąpieli. Za godzinę ma księżniczka stawić się w Wielkiej Jadalni na śniadanie z rodziną i gośćmi królowej, którzy już przybyli.
-Dobrze. Wykąpe się, a ty przyszykuj mi czerwoną suknie ze złotymi haftami i przepaskę na czoło.--rozkazałam. Weszłam do wanny i rozkoszowałam się ciepłem wody oraz zapachem rumianku i płatków róż. Samodzielnie umyłam włosy, związałam je w czarny ręcznik ze złotymi obszyciami, a na ciało założyłam szlafrok.
-Naszykowałaś suknie?--krzyknęłam przez drzwi.
-Oczywiście, księżniczko.--odpowiedziała.
-Dziękuje.--założyłam bieliznę i wyszłam z łazienki. Stanęłam przy Mary i pozwoliłam, aby mnie ubrała. Związała gorset, wysuszyła i poprawiła włosy, nałożyła makijaż, podała mi czerwone szpilki, które założyłam na stopy, a na sam koniec zapięła mi na podkręcone włosy przepaskę ze złota. Ułożyła ją na czole i razem ze mną wyszła za drzwi. Wraz z gwardzistami zeszliśmy po długich, kręconych schodach 2 piętra niżej. Gwardziści stojący przy drzwiach otworzyli przede mną wrota i wkroczyłam do Wielkiej Jadalni. Mary szła za mną. Wcześniej miałam pozwolenie na chodzenie samej po pałacu, lecz teraz ma kroczyć za mną przynajmniej Mary.
-Witaj matko, ojcze.--przywitałam się.-Diego!--krzyknęłam, ale po chwili się opamiętałam i zdałam sobie sprawę z powagi sytuacji. Brat wstał, podszedł do mnie, ukłoniliśmy się sobie nawzajem, a on pocałował moją dłoń. Jednak nie wytrzymał. Musiał mnie przytulić tak mocno, jak tylko mógł.
-Nie dawałem rady, bez ciebie nie mógłbym żyć.
-Di, ja bez ciebie też.--szepnęłam mu do ucha i jakimś cudem juz nie byliśmy złączeni w ramionach i razem podchodziliśmy do wielkiego stołu. Goście wstali i mi się ukłonili, sama byłam tym zaskoczona. Zasiadłam obok Calvina, który wcześniej delikatnie pocałował mnie w czoło zahaczając o przepaskę.
-Czemu założyłaś na głowę to coś?--zapytał.
-Oj... Cal, bo to ładnie wygląda.
-No tak, ale zasłania mi obiekt, w który kocham cię całować.--powiedział i się zarumienił. Rozejrzałam się po gościach. Przy stole siedziały moje przyjaciółki i ich partnerzy. Królowa Malibji siedziała obok matki i dyskutowały o najnowszych dworskich trendach. Tata z jakimś panem w koronie rozmawiał o polowaniu, a ciocia Megie, siostra mamy, próbowała uspokoić swojego wnuka, syna Eleny. Elena siedziała obok cioci wraz ze swoim mężem Jackiem i słyszałam jak mówiła, że nie daje rady z Maxem, za którym musiała latać jego babcia.
-Maxiu, przestań skarbie, zobacz gdzie jesteś. Już nigdy ciocia Gabriella cię tu nie zaprosi.--powiedziała i spojrzała się na mnie. Ciocia jest starsza od mamy o trzy lata, a Elena ode mnie o cztery. Gdy dwa lata temu wyszła za Jacka, a później urodziła Maxa nasze kontakty się  popsuły. Nie miała czasu, zresztą ja też nie.
-Maxymilianie, musisz być grzeczny.--rzekłam i uśmiechnęłam się. Chłopiec odwzajemnił uśmiech i przestał się wiercić na kolanach swojej babci. Próbował przez stół wyciągnąć do mnie rękę, ale był za szeroki dla łączenej długości naszych rąk. Zjadłam ostatniego gryza bułki z jagodami, podziękowałam i wstałam od stołu.
-Chodź, książę. Pobawimy się.--wzięłam go na ręcę i poszłam w stronę kanap. Usadziłam go na czarnej, skórzanej kanapie. Na stoliku były jego zabawki. Czerwonym autem przejechałam po jego nóżce, a on się uroczo zaśmiał. Szarpnął mnie za włosy, bo chciał usiąść mi na kolanach. Podsadziłam go. Wtulił się we mnie i zamknął oczy.
-Idziesz spać, bąbelku?--zapytałam. Chłopiec tylko skinął głową i zasnął. Żałuje, że nie mogłam być na jego pierwszych urodzinach, ale mówi się trudno. Za miesiąc kończy dwa latka, wtedy już przy nim będę. Objął mnie rączkami i jeszcze mocnej przytulił. Wtedy sobie pomyślałam, że chce mieć dzieci. I marzę w tym momencie o tym tak mocno, jak o wiecznym szczęściu u boku Cala.

czwartek, 30 lipca 2015

"Żyj i nie żałuj tego, co robisz."

Rozdział piąty, część pierwsza.

13.06.2015 rok, sobota, godzina 15.36

Jedyne co czuła upadając, to pustkę. To tak, jakby zapomnieć o całym świecie. Serce na chwile przestało jej bić, a oddech był tak słaby, jakby go nie było. Nie poczuła nawet uderzenia o ziemię, jakby był tam jakiś materac. Teraz siedziała w jadalni i jadła obiad.
-Czemu to się stało?--zapytała.
-Nie wiemy, lekarz też nie wiedział. Niby zwykłe omdlenie, ale nie możemy być tego pewni.
-Aha...--zatrzymała się. Po chwili znikąd dodała.-Startuje jutro. Potrzebujecie mnie.
-Wiemy, ale nie możesz się nadwyrężać.
-Spokojnie. To tylko cztery rzuty. Dam radę.
-Wierzę.--Even przytaknęła i wróciła do jedzenia. Suzanne szargały różne emocje. Nie chciała dawać po sobie znać, że coś jest nie tak. A było. Jeszcze nigdy nie czuła się tak dziwnie, jeszcze nigdy nie była chora z miłości, a nawet nie wie, jak on ma na imię.
-Suzenka, skarbie!--krzyknęła dziewczyna.
-Agness!--Suzanne powoli wstała i podeszła do przyjaciółki.
-Dawno się nie widzialyśmy, kochanie.
-Bardzo dawno.
-Stęskniłam się.
-Uwierz, że ja też.--Suzanne pocałowała dziewczynę w polik.-Rozruch już zrobiłaś?
-Tak.--odpowiedziała jej Agness.-Dopóki jutro nie będę twoją rywalką, to możemy się przyjaźnić, Suzenko.
-Jak zawsze.--uśmiechnęła się.
-To może za piętnaście minut w holu?
-Jasne, będę.--pomachała brunetce na pożegnanie, a po chwili sama wstała od stołu i udała się do pokoju. Miała na sobie jeszcze strój sportowy. Różową, sportową koszulkę zamieniła na błękitny top, a czarną, krótką lajkrę na poprzecierane boyfriendy. Zeszła na dół.
-Jesteś, skarbie.--zagadała Aga.
-Jestem.
-Gotowa na randkę?--zapytała zalotnie.
-Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.--odpowiedziała równie zalotnym tonem. Po chwili obie wybuchnęły śmiechem. Poznały się na któryś zawodach i od razu się zaprzyjaźniły. Mimo, że dzieli je wiele kilometrów ich kontakt cały czas się utrzymuje. Złapały się za ręce i dumnie wkroczyły na chodnik.
-Ty znasz praktycznie każdego z Warrington, prawda?--zagadała Suzie.
-No z tych co tu są, to tak. A o co chodzi? Jakiś podrywał moją laskę?
-Hahaha, nie, ale...
-Ale?
-Ale ja bym chciała poderwać jednego z nich.--powiedziała to i się zarumieniła.
-Hmmm... Jakiego?
-No właśnie nie wiem jak on się nazywa!--wykrzyknęła sztucznie załamana i jednocześnie roześmiana.
-Aha... Czyli mam ci powiedzieć, tak?
-No... Tak.--przytaknęła.
-Jak wygląda?
-Wysoki, ma cudowny uśmiech i takie jasne, niebieskie oczy. Ideał.
-Wysoki... Ile na oko ma?
-Około 185.
-Ah... Mam nadzieję, że nie o niego ci chodzi. Teraz sprawa kluczowa. Może to być szokujące. Kolor włosów?
-Ciemny blond albo brąz. Zależy jak pada światło.
-Ups... Wpadłaś. Wiem, że jest niezły i trudno mu się oprzeć, ale lepiej skończ to, czego nawet nie zaczęłaś.
-Czemu?
-Bo to nie jest chłopak dla ciebie. Nie, pomyłka. To nie jest chłopak dla żadnej.
-A kim on jest? Dowiem się?
-To Marik Viley. Okaz nie do zdobycia, albo raczej do zdobycia, ale jedynie na chwilę. Podobno ucieka od dziewczyn. Tak słyszałam od Marthy, chodzi z nim do klasy i mówiła, że ma trudny charakter. A, jeszcze jedno. Ja podobno z nim kręciłam w tamtym roku.--powiedziała to ostatnie zdanie i zaczęła się śmiać.
-Ja go zdobędę.
-Nie wątpie, ale musisz wiedzieć, że to trudne.
-Pfff... Agness, zapomniałaś kim ja jestem?
-Wiem, że jesteś zdolna do różnych rzeczy, ale nigdy nie powiedziałam, że to dobre.
-Wiem, ale po raz pierwszy czuję coś takiego.--wyżaliła się Suzie.
-Jeżli to czujesz, to daj sobie z nim spokój. Radzę ci to, dla twojego dobra.
-Dziękuje za troskę, ale nie umiem. Musi być mój. Musi.
-Wiem, skarbie, wiem... Ty się łatwo nie poddajesz, ale on także jest uparty.--zakończyła rozmowę Agness.

13.06.2015 rok, sobota, godzina 21.54

-No! Ładnie, ładnie, wracać ze spacerku o 22.--przywitała ją na wejściu Alex.
-Ciszy nocnej jeszcze nie ma. Spokojnie. Trener nie będzie zły, bo o niczym nie wie.
-Dobra, nie gadaj już. Idź się kąpać.--krzyknęła Even i wręczyła Suzie ręcznik, spodenki, koszulkę i przybory do kąpieli. Suzie wyszła na korytarz. Wiało chłodem. Okno na końcu długiego korytarza było otworzone, a drzwi jednego z pokoi po lewej stronie uchylone. Przechodząc obok nich rzuciała okiem do środka. Siedziała tam Eva i Natalie. Suzie poszła dalej, a Eva zaczęła ją gonić. Wleciała jej na plecy, a Suzanne odruchowo odchyliła się do tyłu i zrzciła przyjaciółkę na twardą podłogę.
-Hahaha twoja samoobrona stoi na wysokim poziomie, mała.--powiedziała Eva.
-No, muszę wam powiedzieć, że było to niezłe.--dodała Natalie.
-Jasne.--szeroko uśmiechnęła się Suzanne i razem z dziewczynami poszła do łazienki. W pomieszczeniu pachnało środkami do dezynfekcji i mentolową pastą do zębów. Suzie się umyła i opuściła łazienkę. Poszła do pokoju, położyła się do łóżka i zgasiła światło. Nie zasnęła tak od razu. W nocy rozmawiała i wygłupiała się z przyjaciółkami, ale wiedziała, że musi wreszcie iść spać. Po północy wtuliła się w poduszkę i zamknęła oczy.

czwartek, 23 lipca 2015

"Żyj i nie żałuj tego, co robisz."

Rozdział czwarty, część pierwsza.

13.06.2015 rok, sobota, godzina 11.56 

-Hej! Wstawać!--zza drzwi dochodził głos trenera. Pukał w nie, a dziewczyny ani myślały wstać.
-Ty otwierasz.--Evelyn spojrzała się zaklejonymi oczami na Suzie.
-Nie, ty.--odpowiedziała Suzanne.
-Alexa niech otworzy...--dodała Even.
-Wal się. To ty ubóstwiasz trenera i jego dupę.--skwitowała Alex i zakryła głowę poduszką.
-Dziewczyny..!
-Już, już...--odkrzyknęła Evelyn i ociężale wstała z łóżka. Ta noc nie była tą z lepiej przespanych. Kto by pomyślał, że połowa dziewczyn z ich zespołu będzie zamierzała do nich przyjść. Otworzyła drzwi i przetarła oczy.
-Dzień dobry, Koksiki. Even, były poranki, że wyglądałaś korzystniej. Coś dzisiaj słabo wyglądasz.
-Dziękuje trenerze.--uśmiechnęła się. Lecz po chwili jej uśmiech zmienił się na nieprzyjemny grymas.-Ale muszę trenerowi powiedzieć, że te komentarze stają się nudne... Czy trener nie spojrzał z rana w lustro?--już nie była sztucznie zniesmaczona, ale znowu rozbawiona.
-Even, uwielbiam ciebie i twoje komplementy.--poklepał ją po plecach.-A teraz proszę was wszystkie o wstanie.
-Nieee...--Alex wydała spod poduszki okrzyk smutku.
-Skarby, chłopaki bez koszulek biegają po stadionie, na dobra sprawę to nie musicie iść na rozruch. Jest tyle tu dziewczyn, że na pewno...
-Chłopaki bez koszulek?!--Alexandra zrzuciła z głowy poduszkę i momentalnie wstała z łóżka.-Idę się ubrać i...
-I idziemy ćwiczyć!--krzyknęła Suzanne.
-No tak, wy takiej okazji nie przegapicie.--skomentował trener i wyszedł z pokoju.

13.06.2015 rok, sobota, godzina 13.05

-Piłkarze! Mieliście robić marsze na płotkach!--krzyknął surowy trener chłopaków z Warrington.-Marik! Nie jesteś dzisiaj piłkarzem! Jesteś lekkoatletą! Masz pchać kulą, a nie biegać za piłką! Na rozruch idźcie!
-Dobrze, trenerze.--przytakneli wszyscy i przeszli na boisko lekkoatletyczne. Po drodze zaczepili jeszcze o piłkę do siatkówi.
-Mówiłem coś...--warknął trener, a na boisko wszedł trener Kerling z dziewczynami z Liverpoolu.
-Dzień dobry, Niles.--przywitał się z trenerem chłopaków.-Co taki ostry dla nich jesteś?
-Ponieważ nie chcę, aby byli jak twoje rozpuszczone dziewczęta.
-Kto by się przejmował jakimiś rozpuszczonymi dziewczynami?--zapytał Damien.
-Tancerzu, jest tu tyle chłopaków, którzy są nami zainteresowani, że spokojnie, ale ty nie musisz, się interesować najlepszymi dupami w UK.--strzeliła Suzie.
-Skarbie, wolę dziewczyny mniej pyskate od ciebie.
-Ehem... A czy są lepsze? Nie. Tak więc marnuj życie u boku laski, która się nie odezwie w ważnej sprawie, ale i też nie pozwoli ci się napić z kolegami.
-A ty byś pozwoliła?--zapytał podejrzliwie Damien.
-Tak, bo nie jesteś dla mnie ważny i nic nie znaczysz w moim życiu, kochany.--rzuciła bez namysłu i odwróciła się na pięcie.-A właśnie! Zapomniałabym... Jeżeli John się załamie... To nie moja wina.--spojrzała się na niego jeszcze raz i mrugnęła okiem. Przy okazji spojrzała się na Marika, którego do tej pory nie zauważyła. Jego oczy. Jego lodowate oczy przyprawiały ją o mdłości. Patrzył się na nią i uśmiechał. Uśmiech miał tak wesoły, tak uroczy, że jej na twarzy też on wyskoczył. Zarażał optymizmem. Błękit jego oczu był ostatnia rzeczą jaką zapamiętała, nim ziemia usunęła jej się spod nóg.

-Suzanne! Suzanne!--każdy krzyczał i dodawał coś od siebie.
-Mówiłam jej, że ma nie mieszać. Te leki są wystarczajaco silne... I jeszcze wczoraj piła...--szeptała Eva, koleżanka z drużyny.
-Suzie... Wstań...--lekkim głosikiem mówiła Mania.
-Suza...--przyłączył się Camill.
-Ej...-dodał trener. Im wszystkim się nie udało, ale Marik przechodząc obok jedynie dotknął jej ramienia. Otworzyła oczy i połknęła powietrze. Znowu to samo. Znowu jego wzrok. Jak niebo. Jak lód. Jak sen.


poniedziałek, 20 lipca 2015

Przyjaźń

"Dopóki mogę.."

Wpis IX

-Miałem cię chronić! Cholera, zjebałem!
-Calvin... Spokojnie...
-Wiesz jak się martwiłem?! I to wszystko moja wina!
-Nie mów tak. Żyję? Żyję. Więc nie rozumiem o co takie zamieszanie.--jechaliśmy w samochodzie razem z tatą. Słońce zachodziło, a przyciemniane szyby powodowały to, że było jeszcze ciemnej.
-Gabriello, może zadzwonisz do mamy?
-Chyba powinnam.--tata podał mi swojego iPhona, bo torbę z własnymi rzeczami zostawiłam w pociągu.
-Ella... Nie patrz tak, tylko dzwoń. Królowa umiera ze strachu o ciebie.--pogonił mnie Calvin.
-Wiem, ale...
-Ale?
-Chodzi o to, że boje się, bo ją zawiodłam. Miałam stawić się w pałacu... Tu chodzi o odpowiedzialność.--łza poleciała mi po policzku.
-Gabi, wiesz, że Katherinie nie zależy tak bardzo na królestwie, jak na tobie.
-Wiem, tato...--zwiesiłam głowę i wybrałam kontakt.

-Słucham, Andre?
-Mamo...
-Gabriella?!
-Tak. Proszę, nie krzycz na mnie..
-Kochanie... Za co mam na ciebie krzyczeć?
-Zawiodłam cię. Poddani mnie potrzebowali, a ja byłam tu...
-Gabi! Nawet tak nie mów! Twoje bezpieczeństwo jest ważniejsze!
-Mamo... Ja tak bardzo przepraszam.--nie byłam w stanie już rozmawiać, bo płakałam. Nie mogłam przyjąć do siebie tego, że ją zawiodłam. Nie byłam w stanie.
-Córeczko, przyjedziesz do pałacu to porozmawiamy. Odpocznij sobie. Kocham cię.
-Ja też cię kocham, mamusiu.--byłam zaskoczona swoimi słowami. Od tak dawna nie okazywałam jej uczuć aż do teraz.

Po godzinie byliśmy na lotnisku. Calvin pomógł mi wejść do samolotu i usiąść. Byłam roztrzęsiona. Nie mogłam złapać oddechu i równowagi. Wtedy też, przypomniałam sobie o Oskarze. Przeżył. Uratowałam go. Z tą myślą było mi lepiej.
-Gdzie jest Oskar?
-Ochroniarze się nim zajęli. Mieli go odwieźć do matki.
-Aha... Muszę im podziękować.
-Nie masz za co. To ich obowiązek wykonywać rozkazy.

Zasnęłam. Nie pamiętam co mi się śniło, ale jak się obudziłam byłam w swojej komnacie. Ściany były pomalowane na biało. Meble zostały przestawione, a łóżko wymienione. Sama nie poznałam tego pomieszczenia. Mary, moja pokojówka, zaproponowała śniadanie, ale odmówiłam. Chciałam tylko spotkać się z Julią. Pragnęłam tego tak bardzo, jak niczego innego w tej chwili.
-Mary, poślij po Julię.
-Już idę, panienko.--pokojówka zamknęła drzwi i wyszła. Po 20 minutach wróciła z Jules. Wstałam i ile sił w nogach przekroczyłam pokój wpadając jej w ramiona.
-Bałam się o ciebie!
-Gabriello, to ty byłaś w niebezpieczeństwie. Znałam swojego dziadka i wiedziałam, że mnie nie zrani tak bardzo jak ciebie.
-Julio, przykro mi.
-Nie ma być ci przykro. Masz się cieszyć. Wreszcie będę żyć w spokoju i bez zmartwień, o tym, kiedy on cię porwie. Wiedziałam, że było to nieuniknione. Nie mogłam ci o tym powiedzieć, przepraszam.--przyjaciółka zaczęła płakać. Wciąż stałyśmy wtulone w siebie i nie mogłyśmy się oderwać. Ten czas, w którym byłyśmy razem, a jednak osobno, uświadomił mi. Jak bardzo ją kocham i potrzebuje.
-Jules... Ciii...
-Gabriello, ja miałam wizje... Wiedziałam co się wydarzy.
-Przestań już. Chodź.--wskazałam ręką na stolik i krzesła. Pociągnęłam ją za sobą i usiadłyśmy.
-Mary!--krzyknęłam.
-Tak, panienko?
-Poprosze zieloną herbatę dla Julii i arabice z...
-Dwoma łyżeczkami cukru i dosłownie czterema kropelkami mleczka.--dokończył za mnie znajomy, męski i przyjemny głos, który wielokrotnie tuli mnie do snu.
-Calvin!--krzyknęłam.
-Cześć, kochanie.--podszedł i pocałował mnie w czoło.-Jak się czujesz?
-Dobrze.
-I tak też wyglądasz, ale chyba powinnaś się przebrać, królowa Katherina ma przyjść za...--spojrzał na zegarek.- piętnaście minut.
-Tak, tak. Już się szykuje. Muszę się wykąpać i ubrać i uczesać i... i...
-Spokojnie. Idź do łazienki. Jak coś to ją zatrzymamy.

Weszłam do łazienki i nalałam sobie wody. 'Nie potrzebuje pomocy Mary'-pomyślałam sobie. Jak najszybciej się wykąpałam i ubrałam w czarną, koktalajlową sukienkę. Zaplotłam włosy w warkocz i zrobiłam z niego kok. Usłyszałam głos mamy i wyszłam z łazienki.
-Gabriello!--delikatnie mnie przytuliła.
-Tęskniłam, mamo.
-Ja też.--pocałowała mnie w policzek, ale po chwili przybrała już poważną postawę i dostojny ton głosu.
-Kochanie, poddani zrozumieli naszą sytuację, a bal został przeniesiony, ale jutro masz być gotowa i nie dawaj po sobie znać, że coś jest nie tak.--nie była już ukochaną, znartwioną mamą, lecz idealną królową.
-Dobrze, mamo.
-Zostawiam was samych, słoneczka! Nacieszcie się sobą.
-Mamo... Słoneczka?
-Kochanie, nie czepiaj się o wszystko.--pocałowała mnie w polik. Podeszła do drzwi. Otworzyła je, a po ich drugiej stronie pojawili się już ochroniarze.-Zapomniałabym. Rosemarie przyjechała.
-Rose?--zapytała po cichu Julia wyraźnie speszona obecnością mojej mamy.
-Tak, Juleczko. Przyprowadzić ją?
-Mamo.. Wyjdź już. Jak ty się zachowujesz..?
-Gabriello, uważasz, że jestem ostrą królową, która nie może troszczyć się o przyjaciół i ukochanego własnej córki?--nie miałam już co jej odpowiedzieć. Ta rozmowa wydawała mi się bez sensowna.
-Czy Rose tu przyjdzie?
-Julio, zaraz po nią pośle. Do widzenia, kochani!
-Do widzenia, wasza wysokość!--rzekli do mamy i ukłonili się.

Siedziałyśmy we trzy na moim łóżku. Calvin poszedł z moim tatą polować, a my zostałyśmy w pałacu przygotować się do balu. Rose przyleciała do nas, tak szybko, jak tylko mogła. Teraz, gdy już się sobą nacieszyłyśmy wybieramy suknie.
-Ale róż do mnie nie pasuje!--krzyczała Rose.
-Pasuje i to jak. Masz cudowne, ciemne włosy i ślicznie w niej wyglądasz.--pocieszyłam ją. Wyglądała na prawdę ślicznie. Długa, różowa suknia sięgała jej do kostek.
-Wolałabym niebieską.
-Hej, nie możesz cały czas chodzić w niebieskim.
-Ale różowy?
-Rosemarie! Mam zadzwonić do Diega? Wiesz, że on ubóstwia jak zakładasz róż.
-No dobra...--przytaknęła.
-Ty też masz coś do powiedzenia?--zapytałam Julię.
-Hahaha, nie mam.--zaśmiała się Jules.-Księżniczko, założe tą błękitną suknię, zgodnie z rozkazem.
-I tak ma być.--odpiarłam z uśmiechem.
-A ty co założysz?
-Nie mam pojęcia. To ma być niespodzianka Mary. Powiedziała, że Cal będzie zachwycony.
-Wierzysz jej?
-Wierze, jeżeli mnie okłamie, to wydań rozkaz skrócenia ją o głowę.--podniosłam głos, tak, aby usłyszała mnie zza drzwi.
-Nie będzie panienka zawiedzona.--odkrzyknęła.
-Wiem, Mary, wiem.--odparłam i powróciłam do rozmowy z przyjaciółkami.

piątek, 10 lipca 2015

"Żyj i nie żałuj tego, co robisz"

Rozdział trzeci, część pierwsza.

12.06.2015 rok, piątek, godzina 19.49

Powietrze było wilgotne. To przecież Londyn - pomyślał. Marik wyjął swoją torbę z bagażnika i rzucił okiem na Suzanne.
-Kurwa.--wyszeptał.
-Co?--Pietro usłyszał jego głos.
-Ona musi taka być?
-Jaka?
-No taka... Taka inna, wyjątkowa.
-Ojejaaa! Znowu ona?
-Jeżeli coś ci nie pasuje to możesz spierdalać.--krzyknął Marik. Suzanne obejrzała się na niego i uśmiechnęła do siebie, po czym wróciła do rozmowy z Camillem.

-Leci na ciebie!--zaśmiała się Evelyn.
-Też tak uważam...--dodała Alex.
-Wcale nie! To tylko kolega!
-Na każdego mówisz 'kolega'. Do końca życia chcesz być we friendzone z każdym chłopakiem z naszej szkoły i z połową chłopaków z Warrington?
-Hahahaha, wiesz, że jestem uprzedzona co do związków, a krótkim, nic nie znaczącym flirtom nie mówię nie... Ale nie z Camillem.
-Jak chcesz. Twoja sprawa. On aż tak zły nie jest.--Alex zakończyła dyskusję. Camill to ciemnooki brunet, który jak na swój wiek wygląda dość poważnie. Suzanne stwierdziła, że jest miły, ale podczas jazdy, gdy się do niej dosiadł w autokarze, to nie mieli tematów do rozmowy. To nie chłopak dla niej.

Dziewczyny zeszły na kolację. Mila podeszła do bufetu.
-Kochanie, jak tam u ciebie?--spytała Suzie.
-Hmmm... Od kiedy zaczęłaś interesować się moim życiem?
-Może odkąd zabrałaś mi Colina...
-Colin nic dla mnie nie znaczył.--skwitowała Suzanne i odwróciła się.
-Ale ty znaczyłaś dla niego dużo!--krzyknęła za nią Mila. Jako jedyna z ich zespołu nie toleruje Suzanne. Wróć. To, że ona jej nie toleruje to za mało powiedziane. Ona jej nienawidzi. Ma do niej zupełne obrzydzenie. Nie to co jej ukochany, który szalał za Suzie. Suzanne usiadła do stolika.
-Widziałyśmy, że miałaś spotkanie z Milą.
-A i owszem. Bardzo miło nam się rozmawiało. Ona jest jeszcze gorsza, niż myślałam.--jęknęła, a przed oczami przeszedł on. Mięśnie i na oko 185 cm wzrostu. Ciemne blond włosy i wzrok tak lodowaty, że może zamrozić najgorętsze serce. A za nim szedł Damien. Siedemnastolatek zmarszczył czoło i spojrzał się na Suzanne.
-Cześć, Tancerzu. Czyżbyś już się za nami stęsknił?--zagadała.
-Suzanne, John tam przez ciebie pije i płacze, a ty już podrywasz każdego napotakanego chłopaka.
-Damien... Daruj sobie komentarze o Johnnym.
-Oczywiście, wasza wysokość.--ukłonił się i wraz z talerzem pełnym jedzenia, odszedł do stolika na końcu sali. Jeszcze raz rzuciła okiem na niego. Ale już siedział w cieniu kolegów. Zawsze cichy. Obserwator, który nie daje znać o swoim istnieniu. Tajemniczy przystojniak o jasnym spojrzeniu. Każde zawody, na których się spotykają on się na nią patrzy. Patrzy i uśmiecha. Nic więcej. Dopiero dziś, dostrzegła jakie ma cudowne oczy. Zawsze zwracała uwagę na jego onieśmielający uśmiech i rząd białych zębów, a dziś coś się zmieniło. Napotkała z nim kontakt wzrokowy, który kosztował ją wiele godzin myślenia.

13.06.2015 rok, sobota, godzina 02.37

Nagle zadzwonił telefon. Suzie po wcześniejszym sprawdzeniu, kto dzwoni odebrała.
-Wybacz mi!--jeszcze nie zdążyła nic powiedzieć, a on już błaga ją o przebaczenie. No nieźle.
-Kto dzwoni?--zapytała Alex.
-John. Jest chyba najebany...-odpowiedziała.
-Proszę! Wybaczysz mi? Zmienie się! Bez ciebie moje życie nie ma sensu, Suzanne.--płakał do słuchawki, a dziewczyna mając go już dość, rozłączyła się. Po raz kolejny zadzwonił.
-Wybaczysz mi?
-Uspokuj się!--wydarła się do telefonu.-Gdzie ty teraz jesteś?!
-Z kolegą. Śpie z nim.
-Dobra... Nie wnikam.
-Nie, to nie tak jak myślisz... Ja kocham tylko ciebie. Rozumiesz? Kocham tylko i wyłącznie ciebie!
-Porozmawiamy, jak wytrzeźwiejesz. Miłej nocy z KOLEGĄ.--rozłączyła się.-Jeżeli jeszcze raz ten pajac do mnie zadzwoni to chyba wyskocze przez okno!
-W takim razie skacz.--Alex trzymającą jej telefon zobaczyła na wyświetlaczu iPhona kontakt John'a. Odebrała.-Masz coś jeszcze do powiedzenia?
-Tak! Kocham cię...--znowu to samo. Ten chłopak musi się leczyć. Miłość i alkoholizm to dwie najgorsze choroby. John nawet nie wiedział, że rozmawia z kimś innym. Był przekonany, że łka do Suzie. Ale nie.-Przepraszam... Zmienie się!--powtarza się. Czy nie umie wymyślić czegoś bardziej oryginalnego?
-Ciągnij druta, fiucie.--Alex była wytrącona z równowagi i wprost krzyknęła. Dziewczyny mimo, że siedziały na łóżku to praktycznie z niego spadły. Alexandra zawsze miała cięty język, ale to było już zupełnie genialne i uzupełniło kolejny nudny dzień z życia panny Suzanne Gravile.

środa, 8 lipca 2015

Słaby punkt

"Dopóki mogę..."

Wpis VIII

-Tato, nie!--wykrzyknęłam, gdy Waruna przyłożył ojcu spluwe do skroni.
-Będziesz cicho i grzecznie usiądziesz albo też zginiesz!
-Pomocy!--krzyknęłam ponownie.
-Dziwko, zamknij ten ryj!
-Nie będziesz tak się wyrażać do mojej córki!--tata był wściekły. Broń, którą wcześniej trzymał w ręce leżała na podłodze. Musiała mu wypaść podczas szarpaniny. Teraz stanął naprzeciw Waruny i wymierzył mu pięścią w twarz. Tata kiedyś podnosił ciężary, stąd też jego siła. Nadal często chodzi na siłownie, a jego ciosy pozostają pełne siły i wściekłości.
-Ella!--wpatrując się w to co robi tata i Waruna ledwo co usłyszałam nawoływanie. Zablokowali przejście i nie mogłam do niego wyjść.
-Ella!--znowu jego głos. Nie wiem skąd dochodzi.
-Cal!--odpowiadam.
-Gabriella?!--zagląda do kabiny, w której przebywam. Widzi mnie, ale zauważył także awantujujących się mężczyzn.-Tu są!--odkrzykuje do kogoś w korytarzu. Zachodzi Warune od tyłu i przykłada mu metalowym prętem w głowę.
-Poradzę sobie z nim.--mówi mój ojciec.
-Proszę pana! Jego czuły punkt!--podpowiada Calvin, a ja do końca nie wiem, o co chodzi. Ogłuszony Michael leży na ziemi.
-To koniec, Waruna.--szepcze nachylony nad nim tata. Sztylet, który przed chwilą wyjął z kieszeni rozkłada się w wielki, diamentowy miecz. Nie mogę się nadziwić jak to się stało, ale nawet nie mam czasu na rozmyślanienie o głupich mieczykach. Tata unosi miecz i jednym ruchem odcina Warunie głowę tuż przy tchawicy.
-Trafił pan idealnie.
-Na całe szczęście. To już koniec, Gabriello.--tata podchodzi i mnie czule obejmuje.
-Tatusiu, tak się bałam.--szepczę mu na ucho. Zawsze tak robiłam, gdy byłam mała. Teraz to wszystko powraca.

Tata siedzi na moim malutkim łóżeczku. Pokoik jest przytulny i słodki. Dwie ściany są pomalowane na różowo, a dwie na biało. Na tych białych ścianach są wymalowane różne obrazki, a na jednej z różowych ścian mamusia powiesiła nasze zdjęcia. Zdjęcie na którym Calvin siedzi ze mną na kocyku w parku. Mamy tam trzy latka. I zdjęcie zrobione rok później. Cal całuje mnie na tym zdjęciu w policzek, a ja jestem nieziemsko szczęśliwa, a policzki mi się zaczerwieniły na silny czerwień. Lecz teraz siedze na łóżku obok tatusia i z nim rozmawiam. Mam zaledwie sześć lat i rozpuszczone blond włosy sięgające za ramiona.
-Tatusiu, tak się bałam.--szepczę mu na ucho.
-Skarbie, wizję nie są takie straszne. Po jakimś czasie się do nich przyzwyczaisz. Uwierz mi. Twoja mama już się ich nie boi.
-A bała się?
-Owszem. Obawiała się ich strasznie, ale wtedy siadałem przy niej i ją pocieszałem.--zawinął kosmyk włosów na palec.-Twoja mama kocha, jak tak robię, skarbie.
-Wiem.--odparłam. Zawsze jak jest zła i krzyczy na Diego, to tak jej robisz.
-Hmm... A ty lubisz jak tak zawijam twoje piękne włosy?
-Tatusiu, kocham to. Kocham ciebie i mamusie. Kocham kwiatki i ptaszki. Tato, kocham też życie. Czy to jest złe?
-Nie, skarbie, ale musisz pamiętać, że życie nie jest takie na jakie wygląda. Życie jest często najgorszą z bajek, pamiętaj o tym. 
-Dobrze, tatusiu. Ale dopóki będziesz przy mnie, to ja będę szczęśliwa.
-Dopóki mogę, będę przy tobie, skarbie.--nagle się zmartwił, a ja nie byłam pewna czemu.
-Tato, jesteś smutny. Zrobiłam coś źle? Tak jak Diego?
-Nie. To moja wina. Nie mogę ci obiecać, że będziesz zawsze bezpieczna. Bo tak nie będzie. Jesteś strasznie ważna i choćbym się nie wiadomo jak starał, to ty zawsze będziesz w niebezpieczeństwie.
-Tatusiu, bez względu na wszystko proszę - chroń mnie.
-Oczywiście, skarbie. Z całych sił, Gabriellko.

Chciał mnie chronić. I udało mu się. Myślałam, że Waruna jest nieśmiertelny, ale nie. Każdy ma jakiś słaby punkt. Nawet on. Ale też i ja. Mam ich nawet więcej niż jeden. Jednak z całych sił staram się wygrywać z nimi. Pragnę walczyć do końca.
Do ostatniego tchnienia.
Do ostatniego bicia serca.
Do ostatniego pocałunku.
Do ostatniej podróży wgłąb siebie.
Do ostatniego zachodu słońca.
Do ostatniego wspomnienia.
Będę walczyć póki wystarczy sił.

"Żyj i nie żałuj tego, co robisz."

Rozdział drugi, część pierwsza.

12.06.2015 rok, piątek, godzina 09.51

-Suzie, kurwa! Bujaj tą dupe!--przez okno dobiegał głos Alex. Dziewczyny za dwadzieścia minut miały stawić się na zbiórce, a Suzanne jeszcze się nie wyszykowała.
-Laska! Pośpiesz się! Chłopaki z Warrington też jadą z nami!
-Jedziemy jednym autokarem!--zachęciła ją Evelyn i nacisnęła klamkę w drzwiach. Suzie stała przy białej wysepce w kuchni, a głowę miała schowaną w dłoniach.
-Ja nie chce jechać.
-Czemu? Suza, wiesz jaka to dla nas okazja?! Mało kiedy zdarza się, żeby nasza szkoła zakwalifikowała się do mistrzostw Wielkiej Brytanii.
-I co? Co z tego? Sama widzisz, że ostatnio nie jestem w formie! A jak zrobię coś źle? Hę?
-Kochanie, nie mart się. Pamiętaj, że sportem masz się bawić. Chodź już.--Alex schyliła się i podniosła walizkę Suzzane. Ustawiła ją na kółkach i zbliżała się w stronę wyjścia.-Dziewczyno, co ty tu masz?! Ta walizka jest jeszcze cięższa od mojej! Wyszły z domu i udały się na przystanek. Suzanne nie cieszyła się na ten wyjazd, ponieważ nie była pewna swoich umiejętności. Ostatnio nic jej nie wychodziło, a chciała jak najlepiej dla zespołu. Bała się ich zawieść. W końcu drużynowe mistrzostwa Wielkiej Brytanii w lekkiej atletyce to nie przelewki.
-Są i one! Jak zawsze spóźnione!
-Dzień dobry, trenerze! Cóż za miłe powitanie.--zażartowała Evelyn.
-Even, widzę, że humorek sprzyja.--dziewczyna uwielbia, jak tak na nią mówią. Męskie imię jest według niej bardzo urocze.
-Jak zawsze.--odparła, chowając walizki do luku.

Marik w tym czasie jeszcze leżał w swoim łóżku. Miał jeszcze ponad 40 minut czasu zanim autokar z dziewczynami z Liverpoolu przyjedzie do Warrington. Promienie słońca przedzierały się przez czarne żaluzje w jego pokoju. Otworzył oczy. Musi być rzeczywiście piękny dzień. - pomyślał sobie. Zadzwonił telefon.
-Słucham?--powiedział zaspanym głosem.
-Kochanie, pora wstać.--chłopak usłyszał głos swojej mamy.
-Wstaje, wstaje.--rozłączył się.
Pośpiesznie ubrał się w jeansowe szorty i niebieską koszulkę, podkreślającą błękit jego oczu. Dzwignął torbę z przedpokoju i wyszedł na dwór. Gorące powietrze i rozpalone słońce ogrzewało jego ciało. Po drodze zorientował się, że nie zabrał z domu jedzenia, lecz nie miał czasu, na to, aby zawrócić. Na horyzoncie zauważył bandę rozwrzeszczanych chłopaków z jego szkoły. Podchodząc do nich tylko kiwną głową i poszedł do Pietro. Jest on jego jednym z lepszych kolegów. Nie wiele mówi, więc Marik dobrze czuję się w jego towarzystwie. Popatrzył na zegarek. Dochodzi 11. Autokar powinien już podjechać. Po kolejnych minutach oczekiwania, na trasie pojawił się pojazd wypełniony dziewczynami z Liverpoolu. Śpiewały w niebogłosy, a autokar jakby ruszał się razem z nimi. Chłopaki wpadli do pojazdu. Każdy z nich przepychał się jak najbardziej do tyłu. To tam siedziała większość dziewczyn. Jednak Marik, wybrał miejsce z przodu, tam będzie miał spokój i nie będzie zmuszony patrzyć się w jej ciemne oczy, ciemne jak najpiękniejsza noc.

poniedziałek, 6 lipca 2015

Umowa

"Dopóki mogę..."

Wpis VII

W pociągu słuchać było płacz dzieci i krzyki ochroniarzy. Mimo tego, że było tak głośno, to wyraźnie słyszałam bicie swojego serca, ale leżący obok Oskar nie mógł złapać powietrza do płuc. Nie byłam pewna co mam o tym sądzić, jednakże stwierdziłam, że lepiej będzie mu pomóc. Rzuciłam się w jego kierunku i sprawdziłam puls. Był strasznie słaby. Oddech jakby zatrzymał się gdzieś głęboko i nie mógł się przedostać na zewnątrz. Moje serce waliło. Jego serce stało w bezruchu. W moich żyłach płynęła adrenalina, gdy on... był jej zupełnie pozbawiony. Adrenalina! Właśnie... Jedną ręką potrzymywałam jego głowę, a drugą sięgnęłam po swoją torbę. Byłam uczulona na osy i pszczoły, dlatego też zawsze nosiłam ze sobą strzykawki z adrenaliną. Rękę wyjęłam spod głowy Oskara i złapałam go za rękę. Wycelowałam strzykawkę w biceps i wstrzyknęłam w mięsień. Nie byłam pewna czy robię to dobrze. Nigdy nie wstrzykiwałam nikomu 3xF* w mięsień, ale tym sposobem działa ona szybciej i dłużej. Krążenie krwi w jego żyłach momentalnie się ożywiło. Oskrzela zaczęły pracować, a z jego piersi wydało się tchnienie. Zaczął oddychać. Gula, którą miałam w gardle nagle zleciała, a część stresu we mnie zmniejszyła się.
-Co-o?
-Nic nie mów. Oskar, musisz wiedzieć, że zawsze mi na tobie zależało, ale... Muszę odejść. Adieu!
-Adieu?! Co to ma...--zaciął się i szukał odpowiednich słów.- znaczyć?? Nie mów mi, że odchodzisz!--wykrzyknął, ale ucisk w sercu zniwelował oburzenie i miał już normalny ton głosu. Nie czekałam aż doda coś więcej tylko wyszła z kabiny pociągu i szłam korytarzem, w którym był zupełny bałagan spowodowany przez ochroniarzy ojca. W oddali zobaczyłam chłopaka w startych spodniach. Jeansy były takie jak te ulubione Calvina. Zaczęłam biec, ale zorientowałam się, że to nie on i zwolniłam do marszu.
Huk.
Głośny strzał rozprzestrzenił się po całym pociągu. Dziecko nawoływało matkę. Chyba się zgubiło, ale je ominęłam. Zmierzałam do miejsca, z którego doszły mnie straszne odgłosy strzelaniny. Wtedy ich zobaczyłam. Waruna jakby się teleportował. Mój ojciec opuścił auto i stał teraz na przeciw swojego wroga. W prawej ręcę trzymał pistolet, a w lewej jakąś kartkę.
-Chcemy tylko zgody. Ja i Katherina chcemy odzyskać naszą córkę.
-Yhym... Już ci ją oddaję.--żachnał się Michael.-Było trzeba nie odbierać mi Kate. Kochałem ją!
-Ale ona nie kochała ciebie!
-Kochała! Musiała mnie kochać. Kate! Przeklęta Kate!--krzyczał i nie panował nad swoimi emocjami.
-Nie. Przeklinaj. Mojej. Żony.--powiedział pełen powagi tata.-Mam umowę.--uniósł kartkę w lewej ręcę.-Możesz ją podpisać i oddać nam naszą córkę. My, w zamian oddany ci nasze królestwo. Oddany ci Olieję.
Była to straszna umowa. Królestwo, którym nasz ród rządził przez wiele lat mógłby być teraz w rękach tego tytana. Nie chciałam myśleć o tym, jakie to mogłoby być straszne. Muszę działać.

"Żyj i nie żałuj tego, co robisz."

Prolog

'Jedno spojrzenie, jeden gest, wystarczy, aby podniecić ogień.'

Ona - roztargniona i olśniewajaco piękna blondynka, która pragnie czerpać z życia jak najwięcej. Suzanne nie boi się niczego oprócz miłości. Szaleje i nie ma zamiaru przestać, a jej teczka z aktami zajmuje policjantom trochę czasu na uporządkowanie. Bogata nastolatka lubi bawić się uczuciami innych, ale wieczorem wylewa łzy z tęsknoty, lecz nawet nie wie za kim tak tęskni. Czegoś jej brakuje, jakiejś cząstki w wielkim świecie. To właśnie jest Suzanne Gravile.

On - przystojniak z dystansem do świata. Z pozoru spokojny piłkarzyk, który na boisku pokazuje swoje prawdziwe oblicze, jako tego, co dąży do celu i się nie poddaje. Ucieka od życia jak najdalej się da, bo nie chcę być już nigdy więcej zraniony. Stał się nieśmiały i jakby obcy, odłączony od ludzkości. Tylko jedna osoba może go zrozumieć, bo ona, w środku nocy, też tak ma, choć nie jest pewna czemu. Tęskni za czymś o czym nie wie. Czy to jest zapisane w karcie życia Marika Viley?




"Żyj i nie żałuj tego co robisz."

Rozdział pierwszy, część pierwsza.

Sześć miesięcy wcześniej.

Podniosła się z łóżka i spakowała resztę rzeczy do torby. To będzie dobry dzień - pomyślała sobie i udała się do łazienki. Pachniało w niej rumiankowym mydłem mamy i pianką do golenia taty, której resztki zostały na umywalce.
-Tyle łazienek w domu, a oni muszą korzystać akurat z tej.--powiedziała sama do siebie. Suzanne nalały wody do wanny i rozpłynęła się w luksusach kolejnego dnia. Kiedy się kąpała myślała nad tym, kogo dziś poderwie. Te myśli chodziły po jej głowie przez cały czas, po to tylko, aby nie zaprzątać umysłu myślami o tym kimś lub czymś.

Suzanne ubrała się i chwyciła torbę. Przerzuciła ją przez ramię, a w pośpiechu zabrała jeszcze kanapkę ze stołu przyszykowaną przez mamę. Otworzyła drzwi swojej nowej, czarnej beemki. Dostała ją na 16 urodziny, czyli dwa tygodnie temu. Podjechała pod dom Evelyn, a później dołączyła do nich Alexandra.

Dziewczęta zajechały pod stadion oddalony o 30 kilometrów. Suzanne wysiadła z auta i wraz z przyjaciółkami udała się do szatni. Śmierdziało w niej plastikiem i papierosami, których ona nienawidzi. Założyła na siebie krótkie, przylegające do ciała spodenki oraz stanik sportowy. Przyjaciółki poszły w jej ślady i wspólnie opuściły szatnie.
-Na podryw, dziewczynki!
-Skarbie, najpierw to odwal trening, a nie już myślisz o łamaniu serc.--zażartowała Evelyn i wszystkie weszły na hale sportową.

Marik nie był pewien czy powinien iść na dzisiejszy trening. Coś mu podpowiadało, że nie będzie to najlepszym pomysłem. Jednakże podjął wreszcie decyzję i stał teraz w wielkich drzwiach prowadzących na halę. Przeczesał palcami po krótkich, ciemnoblond włosach i otworzył drzwi. Zamiast witać się z innymi, to od razu rozpoczął trening. Myślał o tym, co przyniesie dzisiejszy dzień. Bał się żyć. Obawiał się życia. Rozłożył płotki i przez każdy z nich maszerował rozglądając się na boki.
-Ej, Marik!--ups. Jednak ktoś go zauważył. Chłopak odkręcił głowę i zobaczył kumpli, których toleruje. Jeden z nich, Damien podszedł do niego jako pierwszy i przybił mu piątkę.
-Siemka. Co dzisiaj robisz?
-Trenuje.
-Ale może podasz mi rozkład treningu?
-Eh... Marsze przez płotki, a później tylko biegam.
-No to widzisz, chłopie. Mamy taki sam trening.--powiedział John
-Przyłączymy się. Razem trenuje się lepiej.--dodał Camill i już rozpoczynał marsze.

Alexandra i Evelyn rozglądały się za chłopakami, a Suzanne w tym czasie je poganiała do pracy. Nagle ucieszyła się, bo zaobserwowała na kogo patrzy się Evelyn i to od dobrych paru minut.
-Ta... To który ci się podoba? Rudy Johnny?
-Przestań! To on na ciebie się patrzy.--wszystkie zaczęły się śmiać na wspomnienie o Johnnym. Siedemnastolatek ma rude włosy i jest dość przystojny. Wysoki, umięśniony, ale... Ale Suzanne nie chciała go dlatego, że był podobno natarczywy.
-To który ci się podoba?--spytała Suzanne.
-Żaden! Jejuuu...--odwróciła się do towarzyszek, ale po chwili jej wzrok znowu padł na zgrabna dupe jednego z chłopaków.
-Jasne.--mruknęła Suzie i wróciła do treningu.

Zrobili wszystko co mieli do zrobienia i siedzieli teraz pod ścianą. Paru chłopaków stało i wszyscy wybuchneli śmiechem na stwierdzenie Johna.
-Ja to jej się chyba podobam.
-Hahahaha! Słucham?! Chyba oszalałes?!
-Patrzy teraz na mnie...
-Johnny, debilu. Ona w tym samym czasie może patrzyć tak na mnie, na tego chłopaka po drugiej stronie hali i może myśleć o stu innych chłopakach z jej szkoły. Myślisz, że będziecie razem?! Dzieli was 30 kilometrów. Będziesz do niej codziennie jeździć? No chyba nie. Ona kręci z każdym. Z   k a ż d y m. Rozumiesz?--wyjaśnił Camill.
-Trudno. Może też pokręcić ze mną.--odparł John i zakończył rozmowę. Marik stał obok nich i patrzył się na nich z góry jak się wygłupiają.

Jeden krok. Dwa kroki. Trzy kroki.
-Nie pójdziesz do nich!--wykrzyknęła Evelyn.
-A właśnie, że pójdę.--odparła Suzanne. Evelyn była z nich wszystkich najmniej śmiała i zawsze wnerwiała się na Suzie, gdy ta wmawiała chłopakom, to, że podobają się jej przyjaciółce. Dziewczyna ruszyła w stronę chłopaków. Stanęła przed nimi i szeroko się uśmiechnęła.
-Cześć! Ty jesteś Damien, prawda?
-T-t-t-a-k.--przytaknął zdziwiony chłopak.
-Bo widzisz. Słyszałam, że umiesz tańczyć i... Moja przyjaciółka też umie tańczyć... Spodobałeś jej się i chciałaby cię poznać.
-Aha...?
-Ej, no! Damien! Zobacz, koleżanka proponuje ci laskę do wyrwania, a ty stoisz jak ostatni debil.--krzyknął któryś chłopak.
-Hahahaha. Bierz ją!--dodał kolejny.
-Umiesz tańczyć!--nie mógł powstrzymać śmiechu John, a Damien stał wśród nich zdekoncentrowany.
-Która to?--zapytał wreszcie, a Suzie wskazała na Evelyn.
-Mmm... Ja bym może i brał!--krzyknął ciemnowłosy Paul.
-No to... Pomyśl nad tym. Paaa, Damien. Cześć, chłopaki.--pożegnała się i zobaczyła jego. Po raz pierwszy zobaczyła chłopaka o olśniewającym uśmiechu, który cały czas się na nią patrzył i nie mógł oderwać wzroku swoich pięknych oczu koloru... Jaki on ma kolor oczu? Suzanne zapomniała o swojej żelaznej zasadzie. Zawsze przestrzegała tego, aby patrzeć się najpierw w oczy. Jednak tym razem... Była wciągnięta w czarujący uśmiech chłopaka, który wyglądał na dość starszego od reszty. Kurde. Przecież starca nie będzie podrywać.
•••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••
Jest to nowe opowiadanie. Będzie pojawiało się razem z "Dopóki mogę..." i mam nadzieję, że wam się spodoba.

niedziela, 5 lipca 2015

Uratowana?

"Dopóki mogę..."

Wpis VI

Szum przejeżdżającego pociągu przypomniał mi gdzie jestem. Trzeci dzień. Mija już trzeci dzień w niewoli Michaela, ojca Oskara, inaczej zwanego pod nazwą Waruna.
-Wsiadaj, Gabriello.--posłuchałam się i weszłam do pociągu.
-Gdzie jedziemy?--zapytałam.
-Do Jackson.
-Słucham?!--wykrzyknęłam zdezorientowana. Jackson leży w stanie Missisipi. Dworzec w jakimś hiszpańskim miasteczku jest około siedmiu tysięcy mil oddalony od miejsca, do którego zmierzamy.
-Ojciec kazał cię tam zabrać. Nawet nie protestuj.
-Yhym. Wiesz jak to daleko?! Czy ty zamierzasz tam jechać tym śmierdzącym pociągiem.
-Nie. Najpierw jedziemy do Sewilli. Spokojnie. To z 40 minut jazdy. Wsiadamy tam do prywatnego samolotu mojego ojca. Ale w Almerii musimy wylądować i przesiadamy się do łodzi. A później już samochodem, prosto do Jackson. Nie będzie aż tak źle.
-Jak dla kogo.--burknęłam i odwróciłam się w stronę okna. Schowałam głowę w dłoniach i pozwoliłam sobie przenieść się do Nieba.

-Gabriello, witaj.
-Vik!--ucieszona wpadłam w ramiona przyjaciela. 
-Nie wiem, czy nie powinnaś być taka szczęśliwa. 
-Oh... Viktorze... Zdaje sobie z tego sprawę i nie wiem, co mnie czeka. 
-Musisz wiedzieć, że Waruna przygotował dla ciebie niesamowite powitanie i uwierz, że będziesz zaskoczona. 
-Jestem tego świadoma. Vik, czy to on ci to zrobił?
-Tak. Nie chciałem współpracować już od paru lat i zastosował swój popisowy chwyt. Powiesił mnie i te kokosy po całej Akademii.. 
-Wiedziałeś od początku. Już wtedy... Już wtedy jak przybyłam do Akademii...
-Tak. Wiedziałem, ale wiedziałem także, że jak ci powiem, to od samego początku będziesz chciała działać.
-Ale może gdybyś mi to powiedział to i ty i Lisa byście żyli.
-Nie. Lis nie miałaby nawet takiej szansy. Była wtedy z Oskarem... Ona... Jest tą co Julia. 
-Czy Julia i ja też umrzemy?
-Nie! Nawet tak nie mów! Nie dopuszczę do tego! Postaram się skontaktować z Rosemarie lub Katheriną.
-Z moją matką?
-Tak. Jest od ciebie słabsza, ale możliwe, że teraz na tronie zyskała więcej siły. Tak przynajmniej mawiają. A Rose odkryła ostatnio tą zasraną moc! Nie powinna! Diego nie daje sobie z nią teraz rady... Powoli wariuje. 
-Rose też jest 'taka jak my' jest taka jak ja i Jules. Ma jakąś moc. Prawda?
-Tak... Może myślami kogoś do siebie sprowadzić w postaci telegramu i potrafi zatrzymywać czas, no i jeżeli się postara to porozmawiać z duchami...
-No to świetnie. Czekaj, bo zaczynam się gubić. Czyli Rose też ma moc, ale Lis też ją musi mieć.
-Lisa jest czarodziejką. Inaczej jak wolisz czarownicą. Rzucała czary, no ale... Sama wiesz jak to się skończyło. 
-A z tymi pożarami to...
-Pożary... Pffff... To tylko dlatego, że Waruna w pożarze stracił dawną ukochaną. I to ma być odwet. Ona zginęła w wieku piętnastu lat w miejscu, gdzie stoi teraz Akademia. Wyjdź tylnym wyjściem z sali balowej. Będzie tam taka tablicac upamiętniająca śmierć jej oraz sześciorga innych osób, a Waruna jako nieśmiertelnik przeżył. A teraz się mści, tak jakby. 
-Skąd ty to wiesz?
-Przez te parę miesięcy jak byłaś zajęta panem Tuckerem to się tego dowiedziałem. Nie odwiedzałaś mnie, więc miałem dużo wolnego czasu, Gabriello. 
-No może i byłam nim zajęta, ale jego tu nie ma.
-No nie ma. Najwyraźniej musiał być złym stróżem, że cię porwali.
-Nie był ani nie jest złym stróżem!--krzyknęłam i nie słuchając dalszych słów Viktora, znalazłam się znowu w pociągu.

Oskar patrzył się na mnie, tak jakbym była duchem.
-Czy ty..?
-Ah, tak. Już dawno pewnie tego nie widziałeś.
-Żebyś wiedziała. Miałaś białka!
-Hahahaha. Zaskakujące, a teraz może bądź cicho. Wiem o wszystkim. O tym, że Lis przez ciebie zginęła, też!--nie miał czasu mi odpowiedzieć, bo pociąg zatrzymał się z wielkim piskiem, a ja poleciałam do przodu. Na ostatnich resztkach sił zobaczyłam przez zbite okno, że pociąg jest okrążony czarne samochody ochroniarzy. W oddali rozpoznałam ulubione, srebrne Audi A8 mojego taty. Jedyna myśl, która przyszła mi do głowy była taka, że ja, Gabriella Sheride po trzecim dniu, mogę być uratowana.

sobota, 27 czerwca 2015

Dam radę

"Dopóki mogę..."

Wpis V

Możesz już w tym momencie nie żyć, bądź możesz także siedzieć przed Nim i czekać na decyzję, o tym, czy jesteś potrzebna, czy też nie. Czy będziesz żyć, czy może nie.
-Sheride! Nie wiem, czemu twój umysł blokuje te wszystkie informacje! Czyżbyś była aż tak silna? Czy masz aż tak silny umysł?--zadawał mi pytania On, chociaż i tak wiedział więcej niż ja.
-Oh, Księżniczko. Babci zabrakło na tym świecie, a ty już stoisz na granicy życia a śmierci. I co ja mam z tobą zrobić, hę?--chciałam mu wykrzyczeć prosto w twarz co o nim sądzę, ale szmata zawiązana na moich ustach nie dawała mi swobody w wydawaniu jakichkolwiek odgłosów.
-Daj jej spokój, tato.
-Przestań.
-Proszę...
-Nie! Przyprowadz mi Julię.
-Tato! Chyba nie chcesz jej tego zrobić! To twoja wnuczka!
-Musisz wiedzieć, że czasem trzeba podejmować decyzje świadczące nawet i życiu twojej rodziny.
-Zabijesz ją.--wyszeptał jakby sam do siebie mój porywacz.
-Nie. Tylko będę starał się, aby przeszła na moją stronę. Idź po nią.
-Dobrze, tato.
-Gabriella, mamy jasną sytuację. W zasadzie nie masz innego wyjścia, a jedynie takie żeby z nami współpracować.
-Gggmmmm..!--starałam się wydobyć jakiś odgłos z ledwo co tętniącej życiem piersi.

Nie wiem jak to się stało i czemu, ale leżałam na wielkim łóżku w otoczeniu aksamintych pościeli. Po szyję otulona byłam kremową kołdrą. Komnata była duża, ale nie większa niż ta w pałacu. Pod ścianą stała toaletka. W jednym kącie była mała biblioteczka, a w drugim bogato zdobiony, drewniany stół, a obok ustawione krzesła dopasowane do kompletu. W komnacie jedne z drzwi były uchylone i widziałam jak prześwitywały się zza nich balowe suknie i sukienki na obiady w ogrodzie. Drugie drzwi były zamknięte, a trzecie, już mniejsze lekko otwarte i widać było pozłacaną wanne, a w niej pianę. Sen?

Wstałam z łóżka i udałam się do łazienki. Wcześniej spojrzałam na kalendarz. Okazało się, że to mój drugi dzień. Wykąpałam się, a w garderobie znalazłam jeansy i koszulę w kratkę. Włosy związałam w kucyka, a zaschniętę usta pomalowałam bezbarwną szminką. Chwyciłam pierwszą lepszą książkę i zaczęłam czytać. Mitologia? Hinduska?
Hmm...
-Można?--zapytał się chłopak, którego głos cały czas ciąży mi w sercu i umyśle.
-Proszę.--odpowiedziałam.
-Porozmawiamy?--zadał następne pytanie i przeniósł sobie krzesło z tego kąta.
-To ja tu jestem zakładniczką. Rób co chcesz.
-Przepraszam. Już wiesz czemu musiałem odejść. On ci nie zrobi krzywdy, ale musisz wiedzieć, że wolno także cię nie puści.--nachylił się, a ja poczułam zapach świeżo zmielonej kawy i drzewa sandałowego.-Co czytasz?--wziął książke do ręki.-Mitologię hinduską?--przeczytał tytuł.-Zakskujące. Osobiście polecam ci celtycką. Jest bardzo interesująca. Co nic nie mówisz?
-A co mam mówić..?--powiedziałam tak cicho, że nawet nie byłam pewna czy mnie usłyszy.
-Musiałem, możesz mi wierzyć lub nie, ale ja musiałem. A co do mojego ojca... Powinnaś wiedzieć, że...--złapał za książkę i przerzucił kartki na koniec. W spisie treści znalazł interesującą go frazę i wyszukał podaną stronę.-Czytaj.--pokazał na tekst.
-Waruna. Słowo Waruna wywodzi się od waraznaczącego w sanskrycie rozległości. Jego imię oznacza tego, który wszystko przykrywa i jest powiązane z niebem i wodą. Taka forma imienia jest etymologicznie utożsamiona z greckim imieniem Urano(os) (OυράνοςJ - niebo) Istnieje również inna , szerokoego przyjęta interpreracja, według której imię Waruna pochodzi od rdzenia uer - wiązać co odpowiada jednemu z najczęściej występujących Waruny jako boga związującego."
-Tak, uprzedzam twoje pytanie. Mój ojciec, a dziadek Julii to Waruna. Bóg nieba i wód. Jest strażnikiem siły zwanej ryta, odpowiedzialnej za istnienie wszystkiego zgodnie ze swym porządkiem, również porządku moralnego. Stosuje bardzo surowe kary i przez to jest utożsamiany z Jamą, bogiem śmierci. Mój ojciec nie tylko jest bogiem śmierci, bo może także zsyłać nieśmiertelność.
-Warunie składa się kokosy.
-Wiem, chciałem, abyś była na nie odporna, ponieważ teraz będziesz je często czuć.
-To on zabił Viktora i Lisę! Kurwa, Oskar! To on ich zabił! To on podpala co piętnaście lat naszą szkołę! On z nimi! Jest nieśmiertelny, kurwa! Viktor był jednym z nas! Lis także! I dopiero teraz się o tym dowiedziałam! Jasna cholera! Oskar, mam tego wszystkiego już dość! Mam dość tego świata! Spada na mnie taka odpowiedzialność jak na żadną osiemnastolatkę! Nie chce tak żyć.
-Możesz nie chcieć, ale musisz, księżniczko. Od ciebie zależy to czy świat będzie dalej taki jaki jest. To zależy od ciebie...--wyszeptał. Wstał i odstawił krzesło. Odwrócił się w stronę drzwi i tylko przepraszająco się na mnie spojrzał. W jego wzroku było coś jakby 'Nie miałem pojęcia o nim.' i dziwnym trafem uwierzyłam mu. Wierzyłam temu chłopakowi, który skopał tyłek Matthiasowi, wierzyłam temu debilowi, który wyzywał mnie od najgorszych, uwierzyłam mu, bo to co nas wcześniej łączyło, jest nadal silne i mimo to, że minęło praktycznie pół roku, to ja pamiętam. Pamiętam jak kochałam się do niego przytulać. Kochałam zapach jego perfum i woń świeżej kawy. Pamiętam to wszystko. Moje serce pamięta jego... A w głowie jego ostatnie słowa 'To zależy od ciebie.' i ma rację. Wszystko teraz zależy ode mnie. I chcąc nie chcąc muszę temu sprostać i iść dalej. Tam, gdzie zaprowadzi mnie równomiernie bijące serce, które już od osiemnastu lat tętni życiem i wytrzymuje te wszystkie przeciwności losu.

Nazywam się Gabriella Sheride i dam rade!

niedziela, 21 czerwca 2015

Zdradzona

"Dopóki mogę..."

Wpis IV

Nigdy nie rozmyślałam nad tym jak umrę. Nie lubiłam myśleć o przyszłości. Nie wiem czemu. Może zawsze się jej bałam i to był główny powód. Za to często w niej bywałam. Kochałam to, jak Julia zabierała mnie w przyszłość, ponieważ nie tylko marzyłam, ale i też widziałam moje dalsze życie. Nie dawało mi spokoju jednak to, czy jej obrazy są rzeczywiste. Nie miałam pewności. Nadal nie mam pewności.

-Nigdy nie masz pewności, czy to co robisz jest właściwe. Nigdy.--w ostatnich godzinach swojego życia wydusiła babcia.
-Wiem, babciu. I dlatego też nie chcę być księżniczką.
-Gabriellko, rozumiem twoje obawy, ale musisz zrozumieć, że to twój obowiązek.
-A jeśli coś zrobie źle?
-Zrozum, że nie zawsze wiesz, czy to co robisz jest dobre, ale zawsze masz nadzieję, że tak jest. Nie przejmuj się tym, tylko działaj.--powiedziała i dodała już trochę ciszej. -Ello, żyj. A ja dopóki będę mogła, to będę nad tobą czuwała.

Tego, że rady mojej babci były tymi najważniejszymi w moim życiu przekonałam się dopiero teraz. Pragnę jeszcze raz usłyszeć to, że mam nie ufać ludziom, bo w tym momencie jest mi to bardzo potrzebne.

-Żyje?
-Ta.
-Musimy zabrać ją do Michaela.
-On ją zabije...--powiedział jakby do siebie znajomy głos.
-Chyba o to chodzi, prawda?
-Ta.
-Masz tą lale od siebie z rodziny?
-Mam.
-A Gabrielli poraniłeś gardło?
-Nie! Zamdlała nim zdążyłem cokolwiek jej zrobić. Nie zadawaj mi więcej pytań. Kurwa! Mam już dość! Mam dość tego wszystkiego! Zamknij mordę! Nie pierdol już!--jego ton był agresywny i obawiałam się, że zaraz nie wytrzyma. Chciałam coś powiedzieć, ale szmata na moich ustach nie pozwalała mi wydobyć jakiegokolwiek odgłosu. Poczułam szturchanie po związanych nadgarstkach. Otworzyłam oczy. Byłam w bagażniku jakiegoś suv'a. Obok mnie leżała Julia. Próbowała coś powiedzieć, lecz także miała zatkane usta. Starała się podać mi rękę, ale leżałam na plecach. Rozumiejąc jej sygnał ostrożnie obróciłam się na brzuch i podałam jej dłoń.

-Gdzie ona do jasnej cholery jest!? Nie ma jej już trzeci dzień!--Calvin wydawał się poirytowany.
-Nie mam pojęcia, ale jutro ma się stawić na zamku!--odezwał się mój ojciec.
-Zostawić ją na pięć minut i tak to się kończy!--dodała matka.
-Miałem nigdy jej nie zostawić! Jestem do niczego! 
-Calvin, nie masz prawa tak mówić, możliwe, że nie jest to twoja wina.
-Ale jednak nie daje mi to spokoju i muszę się oskarżać o to, że jej tu ze mną nie ma.
-Calvinek, kochanie, może i jesteś jej stróżem, ale nie zawsze uda ci się uchronić przed niebezpieczeństwem. 
-Wiem. Ale powinienem! 
-Odychaj. Wdech, wydech. Wdech, wydech. 
-Przepraszam, za to, że pańska córka została porwana. Teraz mogę jej tylko szukać. 

Julia zabrała mnie w przyszłość. Ciekawe, czy po tych trzech dniach będę jeszcze żyła. Może ich poszukiwania nie będą miały sensu, bo będę zakopana.

Nawet ci, których uważasz za braci, mogą cię zdradzić, porzucić i wystawić.


czwartek, 11 czerwca 2015

Pocałunek w Wiedniu

"Dopóki mogę..."

Wpis III

-Stop! -- krzyczę, ale głos więźnie mi w gardle. Nie mogę wydać z siebie żadnego dzwięku, a ostrze noża jest już przyłożone do mojej tchawicy. 'To koniec' - myślę. Czy właśnie tak pisane mi było umrzeć? Czy będą opowiadać : "Tak, księżniczkę zabił jej przyjaciel. Poderżnął jej gardło. A ona głupia myślała, że ten chłopak ją kocha." Zimne ostrze coraz mocnej przylgnęło do mojej skóry.
-Gabriello, muszę. -- wyszeptał, a ja nie byłam pewna czy ten głos na pewno należy do niego. A może to tylko sen? Może to nie dzieję się naprawdę? Może tylko sobie zmyślam tą sytuację. Jak marzenia o pierwszym pocałunku z Calvinem. Wyobraźnie dwunastolatek zazwyczaj są bujne, a moja nie dość, że taka była, to jeszcze usiłowałam zawsze spęłniać swoje marzenia i o dziwo często mi się to udawało. 'Jestem bossem' - mówiłam sobie. To marzenie także spełniłam.

W trzynaste urodziny Clavina przyleciałam do Wiednia. Właśnie tam wtedy mieszkali jego rodzice.
-Watcher! -- powiedziałam uradowana i wleciałam w jego ramiona.
-Ello! Tęskniłem!
-Ja też. -- choć od zakończenia roku szkolnego w jeszcze starej Akademii, do której chodziłam minęły dwa tygodnie, to czułam jakbym nie widziała się z nim całą wieczność.
-Jak długo zostaniesz? -- zapytał wprowadzając mnie do willi.
-Nie wiem. Może tydzień.
-Tydzień... -- wyszeptał.-Tylko tydzień. -- dodał zmartwiony.
-Nie mogę dłużej.
-Wiem. Ale znowu będę tęsknić. A do Londynu przylatuję dopiero za trzy tygodnie. Nie dam rady.
-Dasz.
-Nie dam. I właśnie dlatego nie lubię wakacji. Spędzam je bez ciebie, Gabriello.
-Przestań. -- rozkazałam, a on się posłuchał. Jeszcze tego samego wieczoru przybyli znajomi. W tym mój brat.

Obudziłam się o północy i zakradłam do pokoju obok, w którym spał Calvin.
-Wszystkiego najlepszego, Wachter. -- przewrócił się na drugi bok, tak, że spoglądał na mnie.
-Chodź gdzieś. -- wyskoczył z tą propozycją. Założył spodenki i koszulkę, a mi kazał ubrać jego szarą bluzę. Ogród był zachwycający. Wyglądał jeszcze lepiej niż dom. Zaciągnął mnie do idealnie wyciętego labiryntu. Stała tam taka śliczna ławeczka. Usiadliśmy na niej, a Cal przyciągnął moją głowe do swojej piersi. Bawił się moimi długimi, blond włosami.
-Ello, jesteś taka delikatna, a zarazem twarda. Niczego się nie boisz, ale obawiasz się siebie samej. Nie chcę, abyś była ulotna. Chcę cię mieć na zawsze dla siebie. Dopóki mogę, będę przy tobie, a reszta jest owiana tajemnicą. Kocham cię, Gabriello. -- jak na swój młody wiek brzmiał rozsądnie. Nachylił się i delikatnie pocałował mnie w usta. Najpierw był to tylko 'cmok', ale potem pogłębił swój pocałunek, a ja go odwzajemniłam. To był nasz pierwszy pocałunek. Pocałunek w Wiedniu.

Przestałam przypominać sobie o Calvinie i wisiałam w ramionach mężczyzny, który coraz mocniej przyciskał nóż do delikatniej skóry na mojej szyji.
-Nie rób mi tego! -- wysyczałam.
-Muszę. Przepraszam, Gabriello, Oni mi każą.
-Ale... Nie możesz mnie zabić. Jestem księżniczką.
-I właśnie o to w tym chodzi, Sheride.

Ciemność.

wtorek, 9 czerwca 2015

Cień

"Dopóki mogę..."

Wpis II

Diamentowa triara spoczywa na czerwonej poduszce, lecz zaraz wyląduje na mojej głowie. Nie wiem co mam ze sobą zrobić. Jak dalej żyć. 

-Bo gdy twoje życie się zmienia, to ty zmieniasz się razem z nim. Musisz się do niego przystosować i iść jego rytmem, tam, gdzie pragnie cię zaprowadzić.--w głowie utkwiły mi słowa babci. Ostatnio miałam wizję. Byłam w Niebie. Z babcią. Pomogła mi. Doradziła w wielu istotnych sprawach. Dowiedziałam się, że, gdy była w moim wieku, także czekała ją zmiana i chcąc nie chcąc musiała się dostosować. Musiała sobie poradzić z tym co ją czeka. Z tym co teraz czeka mnie.

-Lady Gabriello Katherino, czy przysięga panienka strzec dóbr naszego państwa, pomagać w potrzebie jego mieszkańcom, być podporą dla biednych i spragnionych, dawać wszystko co można ofiarować i niczego nie żałować?
-Przysięgam.
-Na mocy prawa Olieji, mianuję panienkę tytułem książęcym i powierzam w opiekę rzeczy ważne i ważniejsze, tak, aby nieszczęście nigdy nas nie dosięgnęło.--król pobliskiego, magicznego państwa - Grendiunii - nałożył mi na głowę diadem i pocałował w dłoń. 
-Poddani!--krzyknęłam.-Dbajcie o zgodę w naszym kraju i pielęgnujcie jego tradycję. Jako przyszła królowa, a tymczasowa księżniczka, oznajmiam wam, że niczego wam nie zabraknie.--gorące brawa roznosiły się po całej sali. 'To dopiero początek, księżniczko.'-powiedziałam sama do siebie.

Samolot wylądował na lądowisku Akademii. Wysiadłam z niego i skierowałam się do szkoły. Jedną z walizek trzymałam w prawej ręcę, a torbę przepasałam przez prawę ramię, tak, aby zwisała mi po lewej stronie. Resztę walizek zostawiłam w samolocie. Korytarz był pusty i cichy. Wszystko jakby się zmieniło. Za rogu wyłonił się cień mężczyzny. Dobrze zbudowanego, wysokiego chłopaka. Cień należał do ...

sobota, 6 czerwca 2015

Spokojnie

"Dopóki mogę..."

Wpis I

-Panienko, podać obiad?
-Oh, nie. Mary, daruj sobie... Nie musisz mi usługiwać. Przez te lata sobie radziłam, to i teraz dam radę.
-Ależ, panienko, to mój obowiązek.
-Mary! Rozkazuję ci przestać! Wyjdź!--krzyknęłam. Nie chciałam, ale musiałam.

Cztery miesiące. Minęły już prawie cztery miesiące odkąd wrócił Calvin. Odkąd wróciłam prawdziwa ja. Nie chcę, aby kiedykolwiek odchodził. Chcę mieć go przy sobie już na zawsze.

W sosnowe drzwi zapukała Mary.
-Przyszedł do panienki list.--pokojówka wręczyła mi kopertę i czekała na rozkaz.
-Odejdź.--wydusiłam wreszcie. Usiadłam na drogim krześle i rozłożyłam papier. Charakter pisma rozpoznałam od pierwszego spojrzenia na kartkę.

Paryż, 10 luty, 2016 rok.

Droga Lady Gabriello.

   Panienko, ten świat oszalał. Nie jestem pewnien co mam o tym sądzić. Zniknęłaś z naszego życia. Zostawiłaś nas w Akademii. My tak dłużej nie możemy. Apelujemy o to, aby księżniczka wróciła do nas. Potrzebujemy pomocy.

Z poważaniem,
Tristan, 
Twój wierny przyjaciel.

Od razu sięgnęłam po czystą kartkę i zaczęłam pisać.

Melanimia*, Olija, 11 luty, 2016 rok.

Drogi Tristanie.

   Strasznie się za wami stęskniłam. Pragnę tego, aby jak naszybciej wrócić do Anglii. 
   Tris, wydarzenie nadania mi korony, nie daje Ci powodu, do tego, aby mnie tytułować. Proszę o zachowanie się w sposób przyzwoity, jednakże nie aż tak bardzo. Przechodząc do normalniejszych spraw to bardzo, ale to bardzo się za Tobą stęskniłam. Czeka mnie jeszcze główna ceremonia dekoracyjna i wracam do was. Wracam do domu. 
   Pozdrów tam wszystkich i wyczekuj mojego powrotu.

Pozdrawiam, 
Gabi.
PS. Pomogę wam w każdej sytuacji. Trzymajcie się.

Wielka sala stoi przede mną otworem. Dostojnicy wypęłniający ją kłaniają się przed wchodzącą do sali moją matką - ich królową. Mama kroczy w długiej, granatowej sukni przez środek i zmierza na tron. U jej boku jest tata. Promienieje szczęściem. Jest taki wesoły, pogodny i pełen życia. Zazdroszcze mu tego. Moja kolej. Na dzisiejszy dzień wybrałam czarną suknie sięgającą do kostek. Włosy mam upięte w koka. Czarnym obcasem moich szpilek tupie o mozaikową posadzkę pałacu. Stresuję się.
-Ella! To znaczy, wasza wysokość!
-Cal!--wydarłam się.
-Cicho bądź! 
-Calvinie Tuckerze, nie nazywaj mnie tak! I zapamiętaj sobie, jeszcze raz się spóźnisz to nie Matt, a ja złamę ci nos.
-Kochanie, nie tak ostro. Chociaż dzisiaj, w dzień, w którym stanę się twym poddanym nie rozmawiajmy o Matthiasie. Chodź już!--podał mi ramię i skierowaliśmy się na salę. Ostatni raz przeczesał palcami grzywkę i wyszeptał:
-Księżniczko, głowa do góry.
-Dobrze, specjalisto.--odpowiedziałam, ale nie wiem czy mnie usłyszał, ponieważ na sali rozbrzmiewał już hymn Olieji.
-Panie i panowie! Oto Lady Gabriella Katherina Arabella Isabella Elizabeth Celine Mesteich - Sheride, księżniczka Olieji, córka królowej Katheriny! Kłaniajcie się!--głos speaker'a dołował mnie jeszcze bardziej. Powoli zbliżałam się do tronu matki i ojca. Spokojnie. Tylko spokojnie, Gabriello. Jesteś tu nowa, ale wielka. Spokojnie.