czwartek, 23 lipca 2015

"Żyj i nie żałuj tego, co robisz."

Rozdział czwarty, część pierwsza.

13.06.2015 rok, sobota, godzina 11.56 

-Hej! Wstawać!--zza drzwi dochodził głos trenera. Pukał w nie, a dziewczyny ani myślały wstać.
-Ty otwierasz.--Evelyn spojrzała się zaklejonymi oczami na Suzie.
-Nie, ty.--odpowiedziała Suzanne.
-Alexa niech otworzy...--dodała Even.
-Wal się. To ty ubóstwiasz trenera i jego dupę.--skwitowała Alex i zakryła głowę poduszką.
-Dziewczyny..!
-Już, już...--odkrzyknęła Evelyn i ociężale wstała z łóżka. Ta noc nie była tą z lepiej przespanych. Kto by pomyślał, że połowa dziewczyn z ich zespołu będzie zamierzała do nich przyjść. Otworzyła drzwi i przetarła oczy.
-Dzień dobry, Koksiki. Even, były poranki, że wyglądałaś korzystniej. Coś dzisiaj słabo wyglądasz.
-Dziękuje trenerze.--uśmiechnęła się. Lecz po chwili jej uśmiech zmienił się na nieprzyjemny grymas.-Ale muszę trenerowi powiedzieć, że te komentarze stają się nudne... Czy trener nie spojrzał z rana w lustro?--już nie była sztucznie zniesmaczona, ale znowu rozbawiona.
-Even, uwielbiam ciebie i twoje komplementy.--poklepał ją po plecach.-A teraz proszę was wszystkie o wstanie.
-Nieee...--Alex wydała spod poduszki okrzyk smutku.
-Skarby, chłopaki bez koszulek biegają po stadionie, na dobra sprawę to nie musicie iść na rozruch. Jest tyle tu dziewczyn, że na pewno...
-Chłopaki bez koszulek?!--Alexandra zrzuciła z głowy poduszkę i momentalnie wstała z łóżka.-Idę się ubrać i...
-I idziemy ćwiczyć!--krzyknęła Suzanne.
-No tak, wy takiej okazji nie przegapicie.--skomentował trener i wyszedł z pokoju.

13.06.2015 rok, sobota, godzina 13.05

-Piłkarze! Mieliście robić marsze na płotkach!--krzyknął surowy trener chłopaków z Warrington.-Marik! Nie jesteś dzisiaj piłkarzem! Jesteś lekkoatletą! Masz pchać kulą, a nie biegać za piłką! Na rozruch idźcie!
-Dobrze, trenerze.--przytakneli wszyscy i przeszli na boisko lekkoatletyczne. Po drodze zaczepili jeszcze o piłkę do siatkówi.
-Mówiłem coś...--warknął trener, a na boisko wszedł trener Kerling z dziewczynami z Liverpoolu.
-Dzień dobry, Niles.--przywitał się z trenerem chłopaków.-Co taki ostry dla nich jesteś?
-Ponieważ nie chcę, aby byli jak twoje rozpuszczone dziewczęta.
-Kto by się przejmował jakimiś rozpuszczonymi dziewczynami?--zapytał Damien.
-Tancerzu, jest tu tyle chłopaków, którzy są nami zainteresowani, że spokojnie, ale ty nie musisz, się interesować najlepszymi dupami w UK.--strzeliła Suzie.
-Skarbie, wolę dziewczyny mniej pyskate od ciebie.
-Ehem... A czy są lepsze? Nie. Tak więc marnuj życie u boku laski, która się nie odezwie w ważnej sprawie, ale i też nie pozwoli ci się napić z kolegami.
-A ty byś pozwoliła?--zapytał podejrzliwie Damien.
-Tak, bo nie jesteś dla mnie ważny i nic nie znaczysz w moim życiu, kochany.--rzuciła bez namysłu i odwróciła się na pięcie.-A właśnie! Zapomniałabym... Jeżeli John się załamie... To nie moja wina.--spojrzała się na niego jeszcze raz i mrugnęła okiem. Przy okazji spojrzała się na Marika, którego do tej pory nie zauważyła. Jego oczy. Jego lodowate oczy przyprawiały ją o mdłości. Patrzył się na nią i uśmiechał. Uśmiech miał tak wesoły, tak uroczy, że jej na twarzy też on wyskoczył. Zarażał optymizmem. Błękit jego oczu był ostatnia rzeczą jaką zapamiętała, nim ziemia usunęła jej się spod nóg.

-Suzanne! Suzanne!--każdy krzyczał i dodawał coś od siebie.
-Mówiłam jej, że ma nie mieszać. Te leki są wystarczajaco silne... I jeszcze wczoraj piła...--szeptała Eva, koleżanka z drużyny.
-Suzie... Wstań...--lekkim głosikiem mówiła Mania.
-Suza...--przyłączył się Camill.
-Ej...-dodał trener. Im wszystkim się nie udało, ale Marik przechodząc obok jedynie dotknął jej ramienia. Otworzyła oczy i połknęła powietrze. Znowu to samo. Znowu jego wzrok. Jak niebo. Jak lód. Jak sen.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz