sobota, 8 sierpnia 2015

Ta, co daje światło.

Biblioteka świeciła pustkami. Nikogo w niej nie było, oprócz mnie i bibliotekarki. Rozejrzałam się po dobrze znajomych regałach i znalazłam dział o nazwie 'Historia a geografia'. Tego właśnie potrzebuje do wypracowania z historii. Podeszłam bliżej i palcem przejechałam po grzbietach książek. Wyjęłam jedną, ze złotym, pognębionym tytułem "Geografia Wielkiej Brytanii w czasach królowej Wiktorii Hanowerskiej". Ugh. Miałam napisać o tej kolonizacji? Jakbym nie miała ważniejszych spraw niż jakaś kolonizacja. Ale mówi się trudno. Przekartkowałam książkę i popędziłam do małego stołu w kącie biblioteki. Usiadłam na krześle i zaciągnęłam się zapachem kartek oraz tuszu drukarskiego. Poszukałam w spisie treści interesującej mnie frazy. Otworzyłam książkę na stronie 407.
"Kolonizacja za czasów królowej Wiktorii rozwinęła się w wysokim stopniu, tak jak przemysł." - przeczytałam w myślach. "Wiktoria utworzyła potężne Imperium Brytyjskie." - dodałam na głos. A regał stojący obok stołu się uchylił. Zaciekawiona o co chodzi wstałam i przecisnęłam się przez szczelinę. Znalazłam się w długim korytarzu luster. Dobiegłam do końca korytarza. Przejrzałam się w lustrze. Moje kruczoczarne włosy spływały fasadą po ramionach. Wielkie, szare oczy wpatrzone były w odbicie wysokiej, szczupłej dziewczyny, którą się stałam. Lustro nagle się zapadło, a w jego miejsce pojawiły się wrota. Nacisnęłam na nie całym ciężarem ciała, a jedno skrzydło się lekko ruszyło. Szarpnęłam za jedną z mosiężnych klamek z głową lwa i pchnęłam je. Moim oczom ukazała się najcudowniejsza biblioteka jaką kiedykolwiek w swoim życiu widziałam. Dębowe półki były równo porozwieszane na jednej ze ścian. Na nich poukładano chude książeczki. Po lewej stronie stało opuszczone biurko. Po prawej regały rozciągały się tak daleko, że mój wzrok nie sięgał końca. Wszystko było tak dopasowane, że zabrakło mi tchu. Niby normalna, klasyczna biblioteka, ale było w niej coś nadzwyczajnego. Podeszłam do regału oznaczonego ozdobną literą 'K'. Wybrałam tą literę, ponieważ K jak Kelly - moje imię. Kelly znaczy wojowniczka. I taka właśnie jestem. Chwyciłam książkę, która zajmowała pierwszą pozycje na środkowej półce. "Kiedyś powstane." brzmiał tytuł. Zaciekawił mnie więc zabrałam się za czytanie. Klapnęłam pod regałem i oparłam się o drewniany mebel. 

'Piętnasty stycznia tysiąc osiemset piętnasty rok - wtedy zaczęła się moja historia. Cała porodówka wypełniona była głosem mojej matki.
-Nie! Ona nie może się urodzić! Nie teraz. Przetrzymajcie ją! Proszę!-krzyczała.
-Wystarczy parę minut!-dodał ojciec.
-Nic nie da się zrobić.-oznajmił ze smutkiem lekarz. Matka wyła za bólu, płakała ze smutku, krzyczała z cierpienia. Ojciec stał obok. Trzymał ją za rękę i starał się dodać jej nadziei, na to, że się nie urodze, jeszcze nie teraz. Po chwili Big Ben wybił godzinę dwunastą w nocy. Akompaniował mu płacz dziecka. Mój płacz. Urodzona o północy to właśnie ja. Córka diabła i anielicy. Najgorsza z najgorszych. Urodzona w chwilę nastąpienia jutra.
-Nie! Nie, nie, nie!-krzyczała mama, gsy podawali jej mnie na ręce.
-Rosalie, to nie może być prawdą...-powiedział zmieszany ojciec, ale to było prawdą, musieli przyjąć do wiadomości to, że urodziłam się w najgorszym momencie z możliwych. 
-Musimy ją porzucić.-zasugerowała mama i w tej chwili poczułam do niej odrazę. 
-Nie zrobimy tego!--zaprotestował tata i zabrał mnie z jej zimnych, anielskich ramion. Uścisk taty był pełen miłości i ciepła, ale również zła i zniszczenia. Jego serce było rozpalone, gdy wówczas serce matki było zimne jak lód.-Eileen, ty przyniesiesz nam światło.-rzekł tata i właśnie w tym momencie zyskałam nowe imię. Eillen, po celtycku ta, co przynosi światło.
-Edward, nie rób jej tego. 
-Muszę, wole umrzeć, niż miałbym pozwolić jej zginąć.-wyszeptał nad uchem mamy.-Ubieraj się. Musimy...
Puf! I wtedy wspomnienie znika. Jak ogień, gdy zdmuchujemy świeczkę, jak śnieg na słońcu, jak życie, które w jednej sekundzie się kończy. 
Budzę się dziesięć lat później. Budzę się wreszcie z tego koszmaru, który i tak nigdy się nie skończy.
-Eileen!-woła Elizabeth, moja opiekunka.-Wracaj do domu!-dodaje, ale ja ani drgnę. Wole w tej okropnej, wielkiej sukni leżeć na trawie niż iść i wysłuchiwać jak Elizabeth wypomina mi wszystkie moje dotychczasowe błędy, których i tak nie pamiętam. Wszystko z dnia na dzień znika, jakbym mogła pamiętać wiele rzeczy tylko na jeden zasrany dzień.
-Ei-leen!-rzekła zniecierpliwiona Elizabeth. Mogłam zgadywać, że tak akcentuje moje imię, gdy jest zła.
-Już wstaje, ciociu.-zwróciłam się do niej. Weszłyśmy do bogato zdobionego domu, jeżeli rodzice zostawili mnie tu dlatego, że Elizabeth i jej mąż są bogaci, to nienawidzę ich za to. Przy stole siedział już Michaił. Rosjanin kiwnął mi głową i szeroko się uśmiechnął. Przynajmniej on jest dla mnie miły. Naprzeciw mnie usiadł znudzony życiem syn Elizabeth i Michaiła, ich ukochany Jonathan. Spojrzał się na mnie i burknął 'cześć'. Odpowiedziałam mu tym samym. Zjadłam kolacje i poszłam do swojego pokoju. Elizabeth zadbała o to, abym miała jak najlepiej, ale ja tylko chciałam do mamy i taty. Do diabła i anielicy, mimo, że mam z nimi związane tylko jedno wspomnienie, to jednak tęsknie za nimi. 
Kolejny raz. Osiemnaste urodziny. Budzę się z kolejnego koszmaru, ale właśnie mam się dowiedzieć, że moje najgorsze życie dopiero co się zacznie. 
-Ei!-woła rozradowany Jonathan. Biegne w jego stronę i padam mu w ramiona. Nie mogę uwierzyć jak wszystko się zmieniło przez te osiem lat. Zbliżyliśmy się do siebie i w związku z tym, że robię się coraz starsza mam już wyjść za mąż. 
-Co księżniczka chce dostać na urodziny?-pyta się on.
-Ciebie.-odpowiadam i całuje go tak łapczywie, że zyskuje kolejny grzech. W naszych czasach, gdyby ktoś się o tym dowiedział wziąłby mnie za dziwkę. 
-Mnie już masz, skarbie. I nie zamierzam tego zmienić.-szepcze mi na ucho i tego samego dnia, zostaje jego narzeczoną. 
Wstaje następnego dnia z łóżka i ten, kto by pomyślał, że nie pamiętam wczoraj, to grubo by się mylił. Bo pamiętam. Pamiętam każdą chwilę, która miała miejsce w moje osiemnaste urodziny. Ktoś puka do drzwi. Słyszę głos służącej, która pyta się kto tam. Mężczyzna odpowiada cholernie znajomym głosem. 
-Edward i Rosalie.
Słyszę te dwa imiona i przeszywa mnie dziwne uczucie. Co oni tu robią? Moja mama i mój tata po osiemnastu latach tu są! 
-Nie jesteśmy tu w sprawach rodzinnych.-wydusiła matka. Myślałam, że anioły są dobre, a ona jest oschła i nieczuła. Wstałam z łóżka. Otworzyłam drzwi pokoju i wyszłam na korytarz. Matka stała i się na mnie patrzyła. Jej oczy tak samo szare i wielkie jak moje przewiercały mnie na wylot. Włosy miała jakby tlenione, ale wiedziałam, że anioły tak mają. Ubrana była w spodnie, choć powinna być w sukni. Tata miał lodowate oczy i kruczoczarne włosy jak ja.
-Eileen!-krzyknął.-I biegł w moją stronę. Stałam tak osłupiała, że nie wiedziałam, co mam zrobić. Chwycił mnie w ramiona. Był rozpalony. Kątem oka widziałam jak matka idzie w naszą stronę i zaczyna krzyczeć, że ojciec ma mnie zostawić. Lecz on tego nie robi. Staje obok mnie i patrzy się na nią.
-Już czas żeby się dowiedziała.-mówi.
-Już czas.-przytakuje ona. Patrzą się raz na siebie, raz na mnie. Jakby nie byli pewni kto z nich ma zacząć.
-Jesteś.. Jesteś zbuntowanym aniołem, skarbie.-tata patrzy na mnie i zastanawia się czy nie powiedział niczego źle. Czas stanął w miejscu. Nie wiem co powiedzieć. Nadal nie wiem co powiedzieć odkąd ich zobaczyłam.
-Eileen, jestem zbuntowanym aniołem, ale urodziłaś się o północy.-dopowiada matka.
-Co to ma znaczyć?!-pytam się ich.
-Kochanie, jesteś stróżem Międzyświata. Chronisz przed tym, aby anioły i diabły nie docierały na ziemię. 
-To jeżeli jest ktoś taki, to czemu wy tu jesteście?!
-Ponieważ musimy cię ostrzec. Oni cię chcą.
-Mamo, mówisz takimi zagadkami, że nie wiem nawet co ci chodzi. 
-Ale się dowiesz. Żyj tak jak zawsze, ale pamiętaj, że już od wczoraj pamiętasz. 
-Elieen, masz nam przynieść światło.-szepnął na ucho tata.-Urodziłaś się z nastąpieniem jutra.-rzekł, a ja nim się zorientowałam co się stało, to już ich nie było. 
Przyniosłam światło.
Zmieniałam świat.
Dlatego jest teraz taki, jaki jest.
Kochałam jego.
Kochałam moją córeczkę.
Pokonywałam zło.
Walczyłam z nim.
Byłam najlepsza.
Ale mój czas minął.
Umarłam. 
Miałam zaledwie 22 lata.
Tyle ile ty, gdy to czytasz.
Legenda, którą mi opowiedziano, głosi, że powstane.
Powstane jako Kelly.
Powstane, jako ty. 
Mów mi prababciu."

Potrzebowałam chwili żeby to zrozumieć. Zamknęłam książkę i odłożyłam ją na półkę. Wyszłam z biblioteki i przemierzałam korytarz. Na jednym z luster samotne pióro, bez pisarza napisało : "Możesz żyć jak chcesz i kiedy chcesz, ale gdy czas zatrzymuje się w miejscu, twoje życie też to robi." przeszłam dalej. Pióro pisało teraz na innym lustrze. Napis głosił : "Korzystając z życia wygrywasz wszystko, co tylko jest do wygrania". W następnym lustrze się przejrzałam. Byłam inna. Zamiast jeansów i pudrowej bluzy miałam na sobie długą suknie w kolorze soczystej czerwieni. Lecz po chwili moje odbicie było już tym prawdziwym. Przy samym wyjściu obejrzałam się jeszcze raz. Stał tam mężczyzna z kobietą. Spojrzeli się na mnie i tylko rzekli:
-Dziękujemy, że dałaś naszej córce nowe życie.
Łzy napłynęły mi do oczu. Jak w zaledwie chwile, wszystko może się tak zmienić. Nie wiem, czemu akurat ja. Ale wiem, że Eileen, czyli poniekąd teraz ja, dała mi do zrozumienia, że trzeba cieszyć się każdą chwilą i przyjmować życie takie, jakim jest, bo nie wiesz, kiedy się skończy.

Spakowałam laptopa i zapisane kartki do torby.
-Do widzenia.-pożegnałam się z bibliotekarką. Od teraz jestem Eileen, ta co daje światło.

•••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••
Hejkaa!
Mam dzisiaj urodziny i na tą okazje przygotowałam dla was specjalne opowiadanie. Jest ono tylko jednoczęściowe, ale mam nadzieję, że wam się spodoba :D :*


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz