Ma rację. Muszę im pokazać z czego powstałam. Przyszła pora na udowodnienie im wszystkim, że nie dam się słabością. Nie będę patrzyła też na śmierć. Odbiorę im przyjemność z mordowania dzieci i młodzieży. Choć jeszcze nie wiem kim są, to wiem, że zrobię wszystko byle oni za to zapłacili. Wstaję i zakładam mundurek, Matt idzie do swojego pokoju. Spotykamy się wszyscy przy śniadaniu. Dziejsze lekcje przełożono na 09.00 więc mamy więcej czasu. Przy naszym stoliku zachodzi pewna zmiana. Siada przy stoliku Matt. Nikt nie czuje się pewnie, a tym bardziej Oskar.
-No, Oskarek, zamierzasz znowu go pobić, wujku?
-Julia! Nie bądź śmieszna!
-Widze, że już zachowujesz się jak mój wujo!
-A ja widzę, że chyba nie każdy wie o czym mówicie!--wrzasnęłam
-Kto nie wie? Zakładam, że twój Matthias.
-Może i tak.--uniosłam się i walnęłam otwartymi dłońmi w blat stołu. Popchnęłam go w kierunku Oskara. Chłopak wstał i spojrzał mi się w oczy. Poczułam falę ciepła, taką jak zawsze, gdy to robił. Jego spojrzenie potrafiło mnie zniewolić i dobrze o tym wiedział. Staliśmy tak i tylko mu się patrzyłam w tą głębie szarych oczu, a on w moje brązowe i pełne nienawiści łączącej się z miłością i smutkiem.
-Przestań taka być!
-Jaka?! Wyjaśnij mi.. Proszę bardzo. Ciebie to już chyba nic nie ruszy. Dziewczyna, która uwieszała się na tobie zeszłego wieczoru nie żyje, a ty? Ty żyjesz i nawet nie jest ci smutno. Każdą wykorzystujesz jak szmacianą lalkę! Ale nie mnie! I to ci nie pasowało, tak?
-Tak! To znaczy nie! Nie traktowałem cię jak szmatę! A ty jak traktujesz chłopaków? Hę..?!--zrobiło mi się głupio i nie wiedziałam co odpowiedzieć. Zgasił mnie, a co najgorsze użył w tym celu prawdy. Zbliżała się pierwsza lekcja i nie odpowiadając mu na pytanie uciekłam z jadalni. Zawsze to ja raniłam, a teraz zostałam zraniona.
Usiadłam na swoim statym miejscu w sali od angielskiego. Na ostatnią chwilę do klasy wbiegła Rose i Julia. Rose usiadła obok mnie w ławce, a Jula przed nami z Felicity. Pani Grene weszła do klasy. Rude włosy upięła w koka, a zielone oczy podkreśliła kocią kreską. Wszystkim przypomina ona kota. Ma wielkie zielone oczy, a makijaż dodaje jej tej drapieżności. Kobieta stanęła na środu sali i wypowiedziała swoją charakterystyczną przemowę.
-Witam w nowym roku szkolnym, dzieciaczki! Lekcje czas zacząć! Dobrej zabawy, kochani..! Jakieś pytania?
-Tak... Ja mam!--podniosłam rękę do góry.
-Gabriello, proszę, mów.
-Chodzi o kulturę hinduską.
-Oo.. Hinduską?
-Tak. Wspominała pani kiedyś o tym, że dalsza rodzina mieszka w Indiach. I tak pomyślałam, że mogłaby pani trochę nam opowiedzieć.
-Tak, tak. A co dokładnie cię interesuje. Hinduizm ma wiele odłamów, a o nich mogłabym opowiadać i opowiadać.
-Dary składane bogom.
-Gabriello, Gabriello. Ty to zawsze coś wymyślisz jak najbardziej skomplikowanego.
-Czyli nie wie pani?
-Wiem, wiem. Daj mi chwilę.--pomyślała i zaczęła mówić.-Bogom składa się kwiaty, liście, owoce i drzewa.
-Podobno kokosy.--wtrąciła Rose.
-Kokosy? Ah.. Tak.
-A może pani powiedzieć o nich trochę więcej?
-Oczywiście.--poprawiła się na fotelu, ręcę położyła na biurku i zaczęła mówić.-Kokosy. Drzewo uważane jest za kalpawryksza, czyli drzewo spełniające życzenia. Orzechy kokosowe używano podczas rytuałów wedyjskich, ale także w postaci nowożytnego kultu hinduistycznego. Są składane pojedyńczo lub wraz z innym pożywieniem. W kultach saptasindhawy stanowią ofiarę, którą Hindusi wrzucają w nurt rzeki. To chyba wszystko co wiem o kokosach.
-Aha..--miałam nadzieję, że dowiem się więcej, ale dobre i to.
-Gabriello, jeśli chcesz się dowiedzieć więcej to poproś Sarę w bibliotece o książke na ten temat.
Zadzwonił dzwonek, podziękowałam i wyszłam z klasy. Następną miałam historię. Pod salą od historii czekał na mnie Oskar.
-Cześć, złośnico.--nie zareagowałam i poszłam do otwartej klasy. Gdy stałam w drzwiach szarpnął mnie za ramię i odwrócił w swoją stronę. Nie miałam siły się wyrywać, nawet nie byłabym w stanie. Jest dużo silniejszy i większy. Stał i patrzył się na mnie.
-Mogę już iść? Czy masz zamiar patrzyć się i nic poza tym.--wtedy się nachwylił i pocałował mnie w usta. Czułam gorący żar jego warg. Po chwili zorientowałam się w sytuacji i odepchnęłam go od siebie. Stałam w drzwiach, a wszyscy na nas patrzyli.
-To wszystko ma belle.--odszedł, a na mnie pozostała woń drzewa sandałowego i świeżo zmielonej kawy, którą tak uwielbia.
Usiadłam z Julią. W ławce przed nami zajęła miejsce Rose i Tom. Okazało się, że tą lekcje mamy łączoną z klasą mojego brata. Oskar, Matt, Nathan i Diego chodzą razem do klasy, a ich wychowawczynią jest pani Oedes, czyli moja pani od historii. Pomieszczenie jest duże i przestronne. Wiele ławek jest wolnych. Powoli zajmują je starsi uczniowie. Nauczycielka zaczyna prowadzić lekcje, sprawdza obecność i wita się z nami swoim ostrym, ale jednocześnie przyjemnym głosem. Julia zerka mi ma szyje. Spod bluzki wystaje amulet od Oskara. Z wściekłością wyjmuje taki sam ze swojej torby i rzuca na ławkę. Omija mnie i podchodzi do Oskara. Uderza go pięścią w twarz, a krew z nosa zalewa podręcznik od historii. Zaczyna krzyczeć na całą salę, ale głównie zwraca się do Oskara. Obrzuca go obelgami. Przeklina pod jego adresem i nie można jej uspokoić. Wreszcie po długiej walce z Nathanem uspokaja się. Serce wali jej głośniej niż w normie. Dyszy i już nie ma siły na walkę. Jest zła na siebie i na niego. Nathan mocno ją obejmuje i nie pozwala na to by zrobiła sobie jakąś krzywdę. Trzyma i nie puszcza. Jest dla niego najważniejszą osobą w życiu. Choć często są z nią problemy, to on nie daje za wygraną, ściska ją z całej siły i przywołuje do rzeczywistości. Gdy już sytuacja jest wystarczająco opanowana, Nathan i Julia idą do psycholożki. Lekcja się kończy, a ja posianawiam iść do biblioteki. Dostaje książkę na interesujący mnie temat i wraz z Rose zasiadam do lektury. Gdy zaczynam czytać dostaje zawrotów głowy i czuję, że leki słabną. Wyjmuje z kieszenie tabletki i łykam je na sucho. Wracam do lektury i wyczytuje, że:
'Waruna jest to bóstwo, któremu składano orzechy kokosa. Jego imię oznacza tego, który wszystko przykrywa i jest powiązane z niebem i wodą. (...) Jest on strażnikiem siły zwanej ryta, odpowiedzialnej za istnienie wszystkiego zgodnie ze swym porządkiem. Pilnuje on, także porządku moralnego. Bóg jest surowym strażnikiem porządku i stosującym dość drastyczne metody karania tych, którzy go naruszają. Dzieli przez to swą pozycję z Jamą, bogiem śmieci, jednak może też zsyłać nieśmiertelność.'
Wiedząc to, już kojarze fakt składania kokosów w nurt rzeki. Wiem też, że moje odwiedziny w niebie nie są przypadkowe. Dowiedziałam się, także, że bóg, któremu składa się kokosy jest bogiem śmieci, czyli reasumując wszystko ma swój ład.
Lekcje dobiegły końca. Poszłam na trening. Było dość ciepło i zabierając bluze poszłam biegać. W słuchawkach leciała piosenka "Another Love". Byłam zła na siebie. Przystanęłam nagle i rozejrzałam się po obiekcie. Spoglądając na miejsce, w którym znaleźliśmy Viktora zamarło mi serce. Mój węch się nie mylił. Pachniało kokosami. Woń mleka kokosowego rozprzestrzeniała się po całym boisku. Czując to i wyobrażając sobie Viktora źle się poczułam. Nie zważając na silne zawroty głowy, zaczęłam biec ile sił w nogach do wyjścia. Tam zatrzymał mnie Oskar.
-Gdzie ci się spieszy?
-Śmierdzi kokosami. Muszę już iść.
-Nie! Musisz przezwyciężyć swój lęk. Ty się nie boisz. On to robi specjalnie. Troszczy się o ciebie i chcę żebyś przezwyciężyła ich wszystkich! Wracaj do trenowania!--chciał być surowy, ale mu to nie wyszło. Złapał mnie za rękę i zaprowadził do koła. Rzucaliśmy na zmianę, co chwilę wymieniając się uwagami i krytykując siebie nawzajem w formie żartobliwej, lecz zawierającej prawdę. Po raz pierwszy rozmawialiśmy normalnie od bójki z Matt'em. Zakończyliśmy trening, który był pewną odskocznią od życia. Za dwa dni jest zaplanowany pogrzeb Lisy. Przekrocze próg boiska i wszystko wróci do normy. Znów będziemy się kłócić. Wchodząc do 3 zdjęłam bluzę i odłożyłam dyski. Oskar zrobił to samo.
-Odłożysz kluczyk?--rzucił na odchodnym. Dopiero po chwili przypomniałam sobie ten dzień i odkrzyknęłam.
-Tak!