czwartek, 26 marca 2015

Mleko kokosowe

Wpis IX

Ma rację. Muszę im pokazać z czego powstałam. Przyszła pora na udowodnienie im wszystkim, że nie dam się słabością. Nie będę patrzyła też na śmierć. Odbiorę im przyjemność z mordowania dzieci i młodzieży. Choć jeszcze nie wiem kim są, to wiem, że zrobię wszystko byle oni za to zapłacili. Wstaję i zakładam mundurek, Matt idzie do swojego pokoju. Spotykamy się wszyscy przy śniadaniu. Dziejsze lekcje przełożono na 09.00 więc mamy więcej czasu. Przy naszym stoliku zachodzi pewna zmiana. Siada przy stoliku Matt. Nikt nie czuje się pewnie, a tym bardziej Oskar.
-No, Oskarek, zamierzasz znowu go pobić, wujku?
-Julia! Nie bądź śmieszna!
-Widze, że już zachowujesz się jak mój wujo!
-A ja widzę, że chyba nie każdy wie o czym mówicie!--wrzasnęłam
-Kto nie wie? Zakładam, że twój Matthias.
-Może i tak.--uniosłam się i walnęłam otwartymi dłońmi w blat stołu. Popchnęłam go w kierunku Oskara. Chłopak wstał i spojrzał mi się w oczy. Poczułam falę ciepła, taką jak zawsze, gdy to robił. Jego spojrzenie potrafiło mnie zniewolić i dobrze o tym wiedział. Staliśmy tak i tylko mu się patrzyłam w tą głębie szarych oczu, a on w moje brązowe i pełne nienawiści łączącej się z miłością i smutkiem.
-Przestań taka być!
-Jaka?! Wyjaśnij mi.. Proszę bardzo. Ciebie to już chyba nic nie ruszy. Dziewczyna, która uwieszała się na tobie zeszłego wieczoru nie żyje, a ty? Ty żyjesz i nawet nie jest ci smutno. Każdą wykorzystujesz jak szmacianą lalkę! Ale nie mnie! I to ci nie pasowało, tak?
-Tak! To znaczy nie! Nie traktowałem cię jak szmatę! A ty jak traktujesz chłopaków? Hę..?!--zrobiło mi się głupio i nie wiedziałam co odpowiedzieć. Zgasił mnie, a co najgorsze użył w tym celu prawdy. Zbliżała się pierwsza lekcja i nie odpowiadając mu na pytanie uciekłam z jadalni. Zawsze to ja raniłam, a teraz zostałam zraniona.

Usiadłam na swoim statym miejscu w sali od angielskiego. Na ostatnią chwilę do klasy wbiegła Rose i Julia. Rose usiadła obok mnie w ławce, a Jula przed nami z Felicity. Pani Grene weszła do klasy. Rude włosy upięła w koka, a zielone oczy podkreśliła kocią kreską. Wszystkim przypomina ona kota. Ma wielkie zielone oczy, a makijaż dodaje jej tej drapieżności. Kobieta stanęła na środu sali i wypowiedziała swoją charakterystyczną przemowę.
-Witam w nowym roku szkolnym, dzieciaczki! Lekcje czas zacząć! Dobrej zabawy, kochani..! Jakieś pytania?
-Tak... Ja mam!--podniosłam rękę do góry.
-Gabriello, proszę, mów.
-Chodzi o kulturę hinduską.
-Oo.. Hinduską?
-Tak. Wspominała pani kiedyś o tym, że dalsza rodzina mieszka w Indiach. I tak pomyślałam, że mogłaby pani trochę nam opowiedzieć.
-Tak, tak. A co dokładnie cię interesuje. Hinduizm ma wiele odłamów, a o nich mogłabym opowiadać i opowiadać.
-Dary składane bogom.
-Gabriello, Gabriello. Ty to zawsze coś wymyślisz jak najbardziej skomplikowanego.
-Czyli nie wie pani?
-Wiem, wiem. Daj mi chwilę.--pomyślała i zaczęła mówić.-Bogom składa się kwiaty, liście, owoce i drzewa.
-Podobno kokosy.--wtrąciła Rose.
-Kokosy? Ah.. Tak.
-A może pani powiedzieć o nich trochę więcej?
-Oczywiście.--poprawiła się na fotelu, ręcę położyła na biurku i zaczęła mówić.-Kokosy. Drzewo uważane jest za kalpawryksza, czyli drzewo spełniające życzenia. Orzechy kokosowe używano podczas rytuałów wedyjskich, ale także w postaci nowożytnego kultu hinduistycznego. Są składane pojedyńczo lub wraz z innym pożywieniem. W kultach saptasindhawy stanowią ofiarę, którą Hindusi wrzucają w nurt rzeki. To chyba wszystko co wiem o kokosach.
-Aha..--miałam nadzieję, że dowiem się więcej, ale dobre i to.
-Gabriello, jeśli chcesz się dowiedzieć więcej to poproś Sarę w bibliotece o książke na ten temat.
Zadzwonił dzwonek, podziękowałam i wyszłam z klasy. Następną miałam historię. Pod salą od historii czekał na mnie Oskar.
-Cześć, złośnico.--nie zareagowałam i poszłam do otwartej klasy. Gdy stałam w drzwiach szarpnął mnie za ramię i odwrócił w swoją stronę. Nie miałam siły się wyrywać, nawet nie byłabym w stanie. Jest dużo silniejszy i większy. Stał i patrzył się na mnie.
-Mogę już iść? Czy masz zamiar patrzyć się i nic poza tym.--wtedy się nachwylił i pocałował mnie w usta. Czułam gorący żar jego warg. Po chwili zorientowałam się w sytuacji i odepchnęłam go od siebie. Stałam w drzwiach, a wszyscy na nas patrzyli.
-To wszystko ma belle.--odszedł, a na mnie pozostała woń drzewa sandałowego i świeżo zmielonej kawy, którą tak uwielbia.
Usiadłam z Julią. W ławce przed nami zajęła miejsce Rose i Tom. Okazało się, że tą lekcje mamy łączoną z klasą mojego brata. Oskar, Matt, Nathan i Diego chodzą razem do klasy, a ich wychowawczynią jest pani Oedes, czyli moja pani od historii. Pomieszczenie jest duże i przestronne. Wiele ławek jest wolnych. Powoli zajmują je starsi uczniowie. Nauczycielka zaczyna prowadzić lekcje, sprawdza obecność i wita się z nami swoim ostrym, ale jednocześnie przyjemnym głosem. Julia zerka mi ma szyje. Spod bluzki wystaje amulet od Oskara. Z wściekłością wyjmuje taki sam ze swojej torby i rzuca na ławkę. Omija mnie i podchodzi do Oskara. Uderza go pięścią w twarz, a krew z nosa zalewa podręcznik od historii. Zaczyna krzyczeć na całą salę, ale głównie zwraca się do Oskara. Obrzuca go obelgami. Przeklina pod jego adresem i nie można jej uspokoić. Wreszcie po długiej walce z Nathanem uspokaja się. Serce wali jej głośniej niż w normie. Dyszy i już nie ma siły na walkę. Jest zła na siebie i na niego. Nathan mocno ją obejmuje i nie pozwala na to by zrobiła sobie jakąś krzywdę. Trzyma i nie puszcza. Jest dla niego najważniejszą osobą w życiu. Choć często są z nią problemy, to on nie daje za wygraną, ściska ją z całej siły i przywołuje do rzeczywistości. Gdy już sytuacja jest wystarczająco opanowana, Nathan i Julia idą do psycholożki. Lekcja się kończy, a ja posianawiam iść do biblioteki. Dostaje książkę na interesujący mnie temat i wraz z Rose zasiadam do lektury. Gdy zaczynam czytać dostaje zawrotów głowy i czuję, że leki słabną. Wyjmuje z kieszenie tabletki i łykam je na sucho. Wracam do lektury i wyczytuje, że:
 'Waruna jest to bóstwo, któremu składano orzechy kokosa. Jego imię oznacza tego, który wszystko przykrywa i jest powiązane z niebem i wodą. (...) Jest on strażnikiem siły zwanej ryta, odpowiedzialnej za istnienie wszystkiego zgodnie ze swym porządkiem. Pilnuje on, także porządku moralnego. Bóg jest surowym strażnikiem porządku i stosującym dość drastyczne metody karania tych, którzy go naruszają. Dzieli przez to swą pozycję z Jamą, bogiem śmieci, jednak może też zsyłać nieśmiertelność.'

Wiedząc to, już kojarze fakt składania kokosów w nurt rzeki. Wiem też, że moje odwiedziny w niebie nie są przypadkowe. Dowiedziałam się, także, że bóg, któremu składa się kokosy jest bogiem śmieci, czyli reasumując wszystko ma swój ład.

Lekcje dobiegły końca. Poszłam na trening. Było dość ciepło i zabierając bluze poszłam biegać. W słuchawkach leciała piosenka "Another Love". Byłam zła na siebie. Przystanęłam nagle i rozejrzałam się po obiekcie. Spoglądając na miejsce, w którym znaleźliśmy Viktora zamarło mi serce. Mój węch się nie mylił. Pachniało kokosami. Woń mleka kokosowego rozprzestrzeniała się po całym boisku. Czując to i wyobrażając sobie Viktora źle się poczułam. Nie zważając na silne zawroty głowy, zaczęłam biec ile sił w nogach do wyjścia. Tam zatrzymał mnie Oskar.
-Gdzie ci się spieszy?
-Śmierdzi kokosami. Muszę już iść.
-Nie! Musisz przezwyciężyć swój lęk. Ty się nie boisz. On to robi specjalnie. Troszczy się o ciebie i chcę żebyś przezwyciężyła ich wszystkich! Wracaj do trenowania!--chciał być surowy, ale mu to nie wyszło. Złapał mnie za rękę i zaprowadził do koła. Rzucaliśmy na zmianę, co chwilę wymieniając się uwagami i krytykując siebie nawzajem w formie żartobliwej, lecz zawierającej prawdę. Po raz pierwszy rozmawialiśmy normalnie od bójki z Matt'em. Zakończyliśmy trening, który był pewną odskocznią od życia. Za dwa dni jest zaplanowany pogrzeb Lisy. Przekrocze próg boiska i wszystko wróci do normy. Znów będziemy się kłócić. Wchodząc do 3 zdjęłam bluzę i odłożyłam dyski. Oskar zrobił to samo.
-Odłożysz kluczyk?--rzucił na odchodnym. Dopiero po chwili przypomniałam sobie ten dzień i odkrzyknęłam.
-Tak!

piątek, 20 marca 2015

Silnie zbudowana

Wpis VIII

-Gabriella Sheride!--dyrektorka wzywała mnie na scenę, siedziałam na sali balowej. Rozpoczęcie roku szkolnego nastało pod koniec września. Jeszcze trochę, a czułabym się jak studentka. Wstałam i ruszyłam w stronę Ann. Dyrektorka ma może 26 lat. Młoda, ale doświadczona. Wręcz śliczna. Długie, poste i brązowe włosy spływają jej fasadą po plecach. Nie wystaje z nich choćby jeden włosek. Niebieskie oczy kontrastują z błękitną sukienką do kostek. Gołe ramiona dla przyzwoitości zasłania niebieską narzutą. Podchodzę do niej. Wyglądamy jak ogień i woda. Ja - w tej bordowej sukience jak ogień, jestem uczesana w dobieranego zaplatającego się na koronę, reszta blond włosów swobodnie powiewa przy otwartym oknie. Ona - brunetka w prostych włosach, bez wymyślnych koków i innych stoi pełna dumy i z lekkim uśmieszkiem, oznajmiającym, że cieszy się z mojej obecności. Po zemdleniu nie było pewne czy tu będę. Jednak udało się i mogę odebrać nagrody. Są one za... Sama nie wiem. Nic nie zrobiłam, a nagrody i podziękowania dostałam... Schodzę ze sceny, Matt podaje mi swoją idealnie gładką dłoń. Ściskam ją i stąpam po parkiecie sali z większą pewnością i odwagą. Nie boję się. Nie boję się tego, czego będą o nas mówić. Nie boję się śmierci. Nie boję się Viktora. Nie boję się siebie. Zbuntowanego Anioła. Uzależnionego od leków. Przywróconego na ten świat, dzięki, dzięki... Dzięki temu, że nie pozwoliłam, aby moje serce ostatecznie powiedziało 'stop!'. Nie pozwoliłam, bo się nie bałam. I teraz też się nie boje. Mam już to za sobą, nie mam czego się bać. Jestem silna. Jestem Zbuntowanym Aniołem.

Część oficjalna się zakończyła. Ostatnio mało czasu spędzałam z Nathanem, Julią, Rose, Diego i... i... i Oskarem. Tego dnia postanowiłam im to wszystko wynagrodzić. Może oprócz tego ostatniego. Oskara. Od samego rana była krzątanina w naszym pokoju. We trzy biegałyśmy i robiłyśmy wszystko na własną rękę. Wreszcie zaproponowałam, żebyśmy przygotowały się razem. Julia nas uczesała. Rose pomalowała, a ja zapewniłam im opowieści i siebie. Założyłyśmy sukienki i szpilki. Tak pięknie wyglądałyśmy. Rose postanowiła pójść z moim bratem, w przypadku Julii nie byłam zdziwiona, ponieważ zaprosił ją Nathan. A ja idę z Matt'em. Chłopak przed wejściem na uroczystość zwrócił się do mnie.
-Chyba zapomniałaś coś zabrać ze szpitala.
-Faktycznie, zapomniałam.--odpowiedziałam, a on założył mi amulet na szyję.

Stoję na środku sali balowej. Krzesła zostały uprzątnięte, orkiestra gra, a ludzie tańczą. Sunę po parkiecie w objęciach Matthias'a. W głównych drzwiach pojawia się Oskar z jakąś dziewczyną. Po chwili rozpoznałam ją. To Lisa. Wisiała na nim jak... Jak... Ja jakiś czas temu. Na chwilę wyszli na świeże powietrze z tej zatłoczonej sali. Przybiegli z wrzaskiem. Pożaru miało już nie być, a jednak. Drzwi wejściowe zostały zablokowane przez płomienie. Wszyscy krzyczeli i biegali. Stanęłam i zamyśliłam się. Chwyciłam talizman do ręki i w nadziei, że ktoś mnie usłyszy wypowiadałam w myślach to, co przyszło mi do głowy. Modlitwa mieszała mi się z proźbami do Viktora. Nie wiedziałam co zrobić. Pod moje nogi przyturlał się kokos. To znak. On czuwa. Pojawia się duch. Duch dziewczynki może 6-letniej. Była tam wtedy w mojej wizii lub śnie. Jak to kto odbiera. Mniejsza z tym.
-Zbuntowany Aniele, tylko ty możesz ich uratować! Tylko ty możesz temu zapobiec. Miało być dziś normalnie. Nic się nie miało zdarzyć. Jesteś naznaczona. Wejrzyj w głąb siebie. Ty już wiesz co robić, musisz tylko w siebie uwierzyć! Dasz radę, jesteśmy z tobą.

Znalazłam wyjście ewakuacyjne. Tak, to było banalne rozwiązanie. I nie poskutkowało. Tam ogień też już dotarł. Zerwałam z szyji amulet. Chwyciłam za łańcuszek, a on zaświecił. Prowadził mnie w stronę piwnic. Zeszliśmy tam całą grupą. Odziwo Ann i inne nauczycielki mi zaufały i pozwoliły na prowadzenie. Amulet ciągnął mnie do siebie. Stanęłam pod ścianą. Ogień wdarł się właśnie do piwnicy. Lawendowy jadeit przestał świecić. A ja nie wiedziałam co mam zrobić. Czy dam radę ich z tąd wyciągnąć?! Nagle talizman rozbłysnął światłem. Ukazały się wielkie drzwi. Każdy zaczął się przez nie przepychać, aż wszyscy wyszli na zewnątrz. Starsi uczniowie zostali zliczeni. Prawie wszystko się zgadzało. Tylko, że... Nie ma... Lisy!
-Gabriella! Gdzie biegniesz?!
-Nie pora na rozmowę, Matt. Chodź!
Biegliśmy ile sił w nogach. Biegliśmy tam gdzie coś mi mówiło, że ona będzie. I tak jak myślałam ona tam była. W tym miejscu, w którym mnie znalazł Matt. Była powieszona w lesie na jednym z drzew. Powoli zsuwałam się na kolana, zanosząc płaczem. Gryzłam wargi, aby pozbyć się cierpienia. Piękna Lisa, blondynka z niebieskimi oczami. Malutka, chudziutka i niewinna. Czemu ją to spotkało? Jeszcze przed chwilą wisiała na szyji Oskara, a teraz sama jest zawieszona za szyję. A pod jej stopami, z których spadły szpilki, leżą kokosy. Sznur jest mocno zaciśnięty na szyji dziewczyny. Przedziera on martwe ciało. Krew leci powoli i spływa na jej cudowną, białą suknie. Cały dekold ma we krwi. Matt klęka przy mnie i kładzie moją głowę na swoim udzie. Głaszcze mnie po włosach. Jestem cała zapłakana, a w ustach czuję krew. Mam poranione wargi. Strumień łeż spływa jak wodospad po mojej twarzy. Czuję się taka pusta i bezradna. Nie wiem co mam zrobić. Ostry sznur coraz bardziej rozcina Lisie szyje. Wstaję i zdejmuję szur z drzewa. Układam ją pod nim i wpatruję się w zamkniętę powieki. Zawsze były pełne radosnych, niebieskich oczu. Nie znałam jej za dobrze, tylko z widzenia, ale w tym momencie czuję z nią więź.

Przenoszę się gdzieś i tym razem to nie sen. Są tam oni, wszyscy martwi z naszej Akademii. Teraz w tej pięknej suknii dołącza do nich Lisa. Jest zupełnie czysta. Pozbyta krwi i śliczna.
-Nie mart się, Gabriello. W tobie nadzieja. Dałaś rade, a ja tu będę szczęśliwa. Nie martw się. Dziękuje za wszystko Zbuntowany Aniele.
-Dziękujemy!--odezwał się jednocześnie cały tłum jej towarzyszy, a wśród nich był Viktor.
-Chciałam tego. Teraz mogę z nim być. Zrozum to. Dla ciebie był jak brat, a dla mnie jak najważniejsza osoba na świecie.
-Teraz będziemy razem. Wreszcie.--odezwał się Vik, a ja wróciłam do rzeczywistości.

Nie mogę w to uwierzyć... Nie... To nie jest prawda... Nie może nią być...

Płaczę w rękaw marynarki Matt'a chyba wieczność. W tym czasie zabrali już Lisę. Dyrektorka wyciągnęła mnie z lasu i wraz z Matthias'em usiłuje zapędzić do szkoły. Wreszcie im się udaje. Siedzę u Ann w gabinecie. Zlecieli się psycholodzy, którzy mnie chcą uspokoić. Nie udaję im się. Na ramionach Ann opiera się przystojny mężczyzna. Dyrektorka jest bardzo zmartwiona zaistniałą sytuacją, a on dodaje co chwile tylko to, że da sobie radę i mocno się do niej przytula od tyłu. Matt siedzi obok i stara się mi to wszystko wytłumaczyć. Chyba sam nie rozumie, ale niech mu będzie. Odprowadza mnie do pokoju. Dziewczyny już śpią. Obiecuje poczekać aż zasnę. Tak robi. Gdy ma zamiar już odejść słyszy moje przerażające krzyki. Ponownie przysiada się na łóżku. Zamierza się na chwilę zdrzemnąć.

Budzę się rano na jego piersi. Otula mnie ciepło i wiem, że jestem przy nim bezpieczna i szczęśliwa, jeśli po nocnych wydarzeniach można tak powiedzieć. Otwiera oczy i przyciąga mnie do siebie jeszcze mocniej. Patrzymy w kierunku okna, jak na dworze liście powoli spadają z drzew. Są w rozmaitych kolorach i kształtach. Od zieleni do czerwieni. Dziedziniec Akademii wygląda zachwycająco. Jest taki kolorowy, nasze życie w tym momencie raczej szare i ponure.
-Bo widzisz, Gabi.  Pory roku odzwierciedlają nasze życie. Słuchaj. Wiosna. Wszystko ożywa. Jest coraz ładniej i cieplej. Cieszymy się i kochamy mocniej. Jesteśmy szczęśliwsi i chce nam się żyć. Lato. Upały i burze. Gorąca miłość i kłótnie. To już drugi etap związku i miłości. Raz promienie słońca rozświetlają nasze twarze, raz burzowe chmury przykrywają słońce i spowijają nas w ciemności. Przychodzi znów upał w naszym związku i czekamy z utęsknieniem na letni deszczyk, który zmyje w nas różne nastroje. Jesień. Jest coraz gorzej. Z początku jeszcze wracamy do lata. Nadal się kochamy i szanujemy. Babie lato już znika, liście są coraz brzydsze. Zwierzęta szykują się do snu, a wraz z nimi przysypia w nas chęć do życia. Rozpadamy się na tysiące kawałków. Zima. Ooo... Gdy ona przychodzi wszystko się psuje. Serca od zimna są z lodu, który łatwo skruszyć jednym ciosem. Biały śnieg dodaje nam choć trochę nadziei. Wiemy, że gdy już nie będzie po nim śladu wszystko wróci do normy, a nasze życie będzie toczyło się dalej. Tak jak zegar. Tik-tak. Tik-tak. Rozumiesz?--mówił to z taką troską. Tylko przytaknęłam głową. Uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło.-Wszystko będzie dobrze, jesteś silnie zbudowana! Pokaż im z czego powstałaś!

poniedziałek, 16 marca 2015

Zbuntowany Anioł

Wpis VII

-Witaj Aniołku.--słyszę na wejściu do krainy snów. Przechodzę przez bramę, która prowadzi do sennego ogrodu. Towarzysze Viktora są dziś wyraźni. Rozpoznaję 2 dziewczyny, może w moim wieku, może starsze. Znam je z gazety, którą oglądaliśmy kiedyś w szóstkę, jeszcze przed śmiercią Vik'a. Znaleźliśmy tą gazetę gdzieś w starych pudłach na strychu szkoły. Zapiski mówiły o pożarze w 1985 roku. Zginęły wtedy te dwie nastolatki. Pytałam się rodziców czy coś wiedzą o tym wydarzeniu, uczyli się wtedy w tej szkolę i powinni wiedzieć o co w tym wszystkich chodzi. Rodzice Julki, ani reszty znajomych też nic o tym nie wiedzą. Albo raczej nie chcą nam powiedzieć odpowiadając "Nie ważne.", "Nie wolno o tym mówić.", "Dowiesz się w swoim czasie" lub zwykłe zakłamane "Nie wiem". W gazecie redaktor umieścił notkę:
"Dwie nastolatki z Akademii Erianii nie żyją. Uczennice zginęły w pożarze, który miał miejsce na rozpoczęcie roku szkolnego 1985/1986. Przyczyny pożaru nie wyjaśnione. Składamy kondolencje rodziną zmarłych."

Będę zaprzątać sobie tym głowę później. Teraz nie pora na to. Za Viktorem stała dziewczyna z chłopakiem. Tych też znam. Pożar 2000. Coś w tym jest. W szereg przed Vikiem wchodzi dwóch studentów. Pożar 1970. Przed nich wchodzi jeden chłopiec z podstawówki i dwie dziewczyny. Ich też znam. Pożar 1955. Brakuje jeszcze pary zakochanych z czasów wojny. Pożar w 1940 zabił nie tylko ich, ale też 6 innych osób. Nadchodzą i ustawiają się w rządku. Teraz już zupełnie nie widzę Viktora. W 1925 pożar zabił 5 osób. Trzy dziewczynki z przedszkola i dwie opiekunki. Był to pierwszy pożar od zakończenia I wojny światowej. Dochodzę do roku 1910, wyskakuje przed szereg młoda kobieta w białej długiej sukni ślubnej. A obok niej przystojny mężczyzna. Rozpoznaję w niej ówczesną nauczycielkę w Akademii. Zginęła bardzo młodo. Miała wesele na naszej szkolnej sali balowej, wybuchł pożar i tylko tej świeżo poślubionej pary nie udało się wyciągnąć żywo z płomieni. Jestem już przy chłopakach około 13 lat. To rok 1895. Ten pożar podobno był niesamowicie okropny i pochłonął aż 30 osób. Dochodzi do chłopców pozostałe 28 osób i zakrywają poprzednie rzędy w całości. Akademia została założona w roku 1850. Do tego roku zdąży dojść w szereg jeszcze 15 osób, różnych płci i w różnym wieku. Każda dziewczyna w pięknej sukni i w gorsecie prezentuje się zabójczo. Ile dałabym za te piękne wiktoriańskie suknie. Nie da się zliczyć ile ludzi zabrały płomienie. Wiem jednak, że Viktor pokazał mi coś bardzo ważnego. Pożar wybucha w naszej Akademii co 15 lat. Nadal nie wiem co stało się wtedy w lesie, wiem tylko to, że to nie był przypadek. Ktoś próbował mnie odciągnąć od tego rozpoczęcia roku szkolnego. Wtedy dziewczyna z pierwszego rzędu z roku 1850, który był nie tylko rokiem założenia, ale też rokiem pierwszego pożaru powiedziała.
-Teraz była kolej na ciebie, Gabriello. Uważaj na siebie, Aniołku. Proszę Cię uważaj, kochanie. Pozdrów prababcie i powiedz, że nigdy nie zapomnę jej matki, nigdy nie zapomnę. Jestem Diana. Ta Diana, która przyjaźniła się z jej mamą. Powiedz, że u nas, w niebie ona jest bezpieczna. Przekaż jeszcze, że na nią czekamy. Już pora, żeby przyszła do nas za krótkich parę lat. A teraz znikaj i ratuj te dzieci, na które czeka taki los jak nas. Tylko ty jesteś w stanie rozwiązać tą tajemnice! Znikaj Aniele. Już!
-Żegnaj, Aniołku. Zbuntowany Aniołku.--Viktor zdążył dodać zanim ostatecznie zniknęłam ze świata snów.

Jestem na swoim łóżku szpitalnym. Obok siedzi Matt. Wystraszony wpatruje się w moją postać. Co znowu takiego zrobiłam? Otworzył usta żeby wyjawić co się stało.
-Rzucałaś się po łóżku i krzyczałaś. Znowu koszmary?
-Tak. Bo widzisz...--streściłam mu całą historię z pożarami, a on, aż dziwne powiedział, że mi wierzy. Obiecał jak najszybcjej sprowadzić tu moich znajomych i brata. Właśnie tak zrobił, a oni już po chwili znali całą opowieść, wierzyli moim słową i zgodni byli z tym, że pora coś z tym zrobić. Po raz pierwszy wreszcie wstałam z łóżka szpitalnego. Piżamę zamieniłam na jasne jeansy i czarną podkoszulke z nadrukiem. Ulubione trampki były już na moich stopach. Zdążyłam nawet pomalować paznokcie na czarno i zrobić minimalny makijaż. Włosy związałam w warkocz i spuściłam przez ramię. Ciemne oczy podkreśliłam czarną kreską i byłam gotowa do wyjścia do szkoły, gdzie trwały jeszcze prace remontowe. Na twarzach uczniów, a to malowało się współczucie, a to rozbawienie. Jeszcze tego brakowało. W ułamku sekundy odwracam się, a za mną stoi Alexa i Keri. ALEXANDRA! Jedna z kobiet w moim śnie wyglądała jak ona. Identycznie.
-No cześć.--powiedziałam próbując ukryć ironię.
-Och, witaj, Gabriello.
-Alexo... Alexo... No chodź już!--Keri wyjątkowo się gdzieś spieszyło.
-Cicho bądź! Rozmawiam, nie widzisz?--ostry, dyktatorski ton uciszył Keri.
-Nadal się puszczasz? Hę..?
-Nie tyle co ty.--może i mój następny gest był wredny, ale co tam. Wykorzystałam go? Możliwe. Mniejsza z tym. Sięgnęłam ręką po akurat zmierzającego w naszą stronę Matt'a. Alexandra zaczęła się na jego widok ślinić. A ja wiedząc, że uwielbia go, chwyciłam, przyciągnęłam do siebie i pocałowałam. Miny Alexy i Keri wyrażały to czego nie warto opisywać.
-Kochanie, idziemy zobaczyć suknie?
-Tak!--wykrzyknęłam pełna entuzjazmu, trochę dla popisu, co od samego początku naszego przedstawienia on odkrył. Dotarliśmy do pokoju. Ale tu dawno nie byłam! Na szafie była powieszona moja sukienka. Najpierw zerwałam z niej karteczkę.
"Córeczko, baw się dobrze i uważaj na siebie."
Tyle? Serio tyle mieli mi do powiedzenia? Żenujące. Trudno, ale jak to mówią 'jak dają to bierz'. Odwinęłam suknie z różnych zabezpieczeń i dochodząc do ostatniej folii zobaczyłam jaka ona śliczna. Rozpakowując do końca mogłam się rozkoszować dotykiem jedwabiu. Bordowa suknia do kostek nie była usztywniona, lecz luźno spływała po moim ciele. Idealna. 'Dziękuje'--powiedziało coś w głębi mnie. Sukienka jest delikatnej faktury, ale kolor nadaje akresywności.
-Tak cudnie w niej wyglądasz!--Matt włączył muzykę i poprosił mnie do tańca. Świetnie prowadził, a w jego ramionach czułam się bezpieczna jak nigdy. Nagle straciłam kontakt ze światem i zemdlałam.

Trzymał mnie na rękach. W tej sukni wyglądałam jak bordowy anioł. Zbuntowany anioł. Moje upadłe ciało było tak zwiodczałe, że Matt z trudem zachowywał nade mną kontrolę, abym nie wypadła z jego ramion. Noga chyba już wróciła do sprawności, bo biegł. Wyszedł z Akademika i wszedł do przychodni. Wszyscy lekarze już byli skupieni nad tą niewinną z pozoru dziewczyną, którą nawiedzają duchy, a tą dziewczyną jestem Ja, Gabriella Scheride.

czwartek, 12 marca 2015

Bezpieczeństwo

Wpis VI 

Gdy tylko otworzyłam oczy byłam w nieskazitelnie białym pomieszczeniu. Nie wiedziałam ile dni przespałam, ani czy wogóle żyje. Ze wszystkich stron dochodziły głosy. Stał nade mną Viktor. Nagle coś zaczęło pikać. Mocne wstrząsy na nowo usiłowały pobudzić prace serca. Ludzie biegali jak opętani. Patrzyłam na to wszytko z góry ramię w ramię z Viktorem.
-Witaj wśród nas.--jego głos przeszywał mnie całą. Musiałam się obudzić, nie mogę patrzeć z góry jak umieram. To wszytko jest takie straszne. Lekarze biegają i wykrzykują. Boją się o mnie i chcą ratować. Za szybą stoi jakiś chłopak. Ma pół twarzy owiniętej bandażem, ale w oku rozpoznaje niebieską błyskawice na czarnej tęczówce. Przechodzą mnie ciarki na widok tych pięknych oczu, które bezsilnie ronią łzy. Z całych sił zaczęłam krzyczeć.
-Nie płacz! Matt! Nie płacz!--bezskutecznie. Nikt mnie nie słyszał. Kroplówka wpływała do moich żył, a wstrząsy budziły moje serce do życia. W pewnym momencie klatka piersiowa nabiera powietrza i unosi się do góry po raz pierwszy od paru minut. Udało się. Nagle odpływam do swojego ciała i już nie jestem obok Viktora i jego towarzyszy. Jestem sobą i po chwili wypowiadam tylko.
-Matthias.--trochę mało wyraźnie, ale on rozumie. Pyta się lekarzy czy może podejść, a gdy oni mu pozwalają chwyta mnie za rękę, a chłopakowi łzy lecą strumieniami. Mocny uścisk daje mi wiele do myślenia. Jestem bezpieczna bez względu na to czy zdrowa, czy nie teraz, dzięki niemu jestem bezpieczna.
-Wiesz, że uroczystości zostały przełożone na połowę września?
-Czemu?
-Wybuchł pożar w sali balowej i ty.
-O nie! A było tam tak pięknie.
-Ej! Nie mart się! Będziesz mogła założyć na rozpoczęcie roku jak już wyzdrowiejesz tą śliczną sukienkę od rodziców.--mówił powoli i zrozumiale, otaczało mnie jego ciepło. Ale jaką znowu sukienkę od rodziców?! Najwyraźniej nikt mi nie wytłumaczy. Postanowiłam położyć się spać, ale jeszcze przed tym podziękować Matthiasowi, za to co zrobił.
-Matt, dziękuje, gdyby nie ty to mnie, mnie... Mnie już by tu nie było.
-Nie ma za co.--pogłaskał mnie po głowie. Dręczyło mnie jeszcze jedno.
-Ile spałam?
-Dosłownie 3 dni.--już byłam spokojna, mogłam zasnąć. Obróciłam się na bok i przytuliłam do ręki Matt'a. Łupanie w boku przeszkadzało mi w odpoczynku, lecz poza tym wszystko było w jak najlepszym porządku i mogłam zasnąć, bezpieczna o siebie i o Matt'a, chłopaka, który jest obok mnie, który był cały ten czas obok mnie. Chciałam wypowiedzieć jeszcze 'Dziękuje', ale już byłam w sennej dolinie, gdzie czekał na mnie Viktor i wypowiadał te nurtujące słowa 'Kocham Cię', których miałam już zdecydowanie dość.

Nazajutrz obudziłam się w blasku promieni słonecznych przebijających się przez okna. Rose i Julia siedziały przy mnie, a gdy otworzyłam oczy ich zachwyt równy był z moim szczęściem, że są tu obok. Zaczęły zasypywać mnie pytaniami, oraz opowieściami jaki to był bohaterski czyn Matt'a, którego uważają za boga. Dowiedziałam się, że sala balowa lekko ucierpiała, wspomniały o tym, że każdy się o mnie martwi i też o Oskarze. O cierpiącym Oskarze, obwiniającym siebie, za to co się stało. Za szybą pojawił się Oskar. Patrzył się na mnie ze strasznym smutkiem w oczach. Zapatrzyłam się w niego i przestałam słuchać przyjaciółek, które paplały o tym jaką mam fantastyczną sukienkę od rodziców.
-Przepraszam, czy można.
-T-t-a-k.--zawachałam się nad odpowiedzią i skinęłam głową do dziewczyn, nakazując im wyjście.
-Mam coś twojego.--poluzował pięść, a z niej zwisał mój amulet. Prawie o nim zapomniałam. Musiałam go zgubić jak uciekałam w głąb lasu.
-Zguba się odnalazła.--powiedziałam, a Oskar delikatnie się zaśmiał i wręczył mi naszyjnik do ręki, którą jeszcze tej nocy trzymał Matt. Nie pozwoliłam na dotyk Oskara i powrót tych miłych chwil w jego objęciach.
-Jak się czujesz?
-Dobrze.
-A słyszałaś i tym co się wydarzyło?
-I to nie raz.--odpowiedziałam, a nasza rozmowa schodziła do chwili zerwania.-Matt... Przepraszam, ale musimy...
-Jaki Matt!? Przypomnij sobie z kim rozmawiasz idiotko!
-Sory, Oskar, ty i ja.. To już się skończyło i musimy zerwać.
-Odkąd pojawił się ten twój Matthias to wiedziałem, że tak będzie! Wiedziałem, kurwa, wiedziałem..--na chwilę przerwał, a potem dodał.-Lecz się, suko! Zobaczymy czy będzie ci tak dobrze z tym boskim Matt'em! Jesteś taka naiwna.
-Jestem naiwna, bo uwierzyłam w szarmanckiego francuza, który okazał się zwykłym gburem gotowym na wszystko!--czułam pulsujący ból w głowie. Maszyny wydawały głośne dzwięki. Dwaj mężczyźni w czarnych garniturach przybiegli i siłą wyciągneli Oskara. Pielęgniarki przybywały do mnie i utrzymywały wśród żywych. Matt pofatygował się o kulach do mojego łóżka i patrzył pełen smutku jak lekarka oznajmia, że jestem w ciężkim stanie, ale dam radę. Mijały godziny, a on nadal siedział przy mnie i troszczył się o moje bezpieczeństwo.

Bezpieczeństwo? Co to właściwie jest? Chyba jest to pewność, że nasze zdrowie, życie, uczucia i inne ważne dla nas rzeczy są pod ochroną. A czym jest pewność? Zaczynam wątpić w stwierdzenie zwane 'pewnością'. Możemy być pewni, że ten kogo kochamy czuje to samo. Pewni jesteśmy też wtedy kiedy umiemy na sprawdzian z matematyki. Ani bezpieczeństwo, ani pewność nie jest prawdziwa. To tylko złudzenie. Tylko myśl pocieszająca nas, że tak jest. A potem okazuje się, że chłopak nas rzucił, a z matmy dostaliśmy jedynkę. I jak to wytłumaczyć?

Z sekundy na sekundę pogrążam się we śnie. Odpływam do krajny szczęścia, ale też i koszmarów. Nie wiem co mnie czeka tym razem czy to będą miłe chwilę, pełne miłości, szczęścia i radości czy okropne momenty grozy, bólu i zniszczenia. Tego nie wiem, ale wiem tylko to, że Matt trzyma moją dłoń i opada na poduszkę. Jest zmęczony czuwaniem, lecz nie chce odejść. Jestem już po drugiej stronie i wita mnie Viktor.

piątek, 6 marca 2015

Narkotyk miłości

Wpis V

Obudziłam się i poszłam na śniadanie. Ze względu na dzisiejszy trening miałam na sobie spodnie dresowe i bluzę. Tej nocy ani Vik, ani Oskar nie pojawili się w moim umyśle. I dobrze. Wleciałam jeszcze po schodach zabrać torbę. Na hale wchodził Oskar. Przepuścił mnie w drzwiach, lecz się nie odezwał. Te jego humorki. Trener czekał na mnie przed szatnią.
-Znowu spóźniona?--wydyszałam ostatkiem sił.
-Poniekąd. Idź się przebrać.
Weszłam do szatni. Zmieniłam buty, założyłam czarną bluzkę sportową i kurtkę. Chwyciłam z pokoju trenerów kluczyk od 3 i poszłam po dyski.

Na dworze było przyjemnie. Upału nie odczuwałam. Po raz pierwszy złapało trochę zimna w południe. Słońce świeciło ostatkiem letniej energii. Było przyjemnie. Podkreślam było. Na stadion wkroczył rozzłoszczony Oskar. Stałam pod słońce i widziałam tylko obrysy jego figury. Zbliżał się do mnie. Kaptur granatowej bluzy miał założony na głowę. Krótkie spodenki powiewały na wietrze.
-Kto ma klucz od magazynu?--wnerwiony głos przeszedł mnie całą.
-Gabriella.--odparł trener.
Dumnym krokiem kierował się w moją stronę. Wyciągnął swoją potężną dłoń. Podałam mu klucz od 3. Musnął mnie delikatnie palcami, chyba był to wypadek, sądząc po jego wściekłej minie. Na odchodnym, gdy znów widoczny był tylko obrys umięśnonej figury, dodał komentarz.
-Kluczyk się odwiesza!--tego było już za dużo, czułam narastający gniew. Raz obdarowywuje mnie pocałunkami, innym razem nie do opisania jest jego złość. Mam tego czasami już dość.
Jak można być takim uroczym chamem?
Jak mogę uwielbiać takiego chłopaka?
Jak go zmienić?
Jak?!
Ja pytam się Jak?!
Choć dzień dobrze się zapowiadał, to taki nie był. Po powrocie z treningu pod głównym budynkiem napotkałam Oskara. Miał podbite oko, a krew z nosa lała się litrami. Starałam się przejść obojętnie, nie chciałam żeby mnie zauważył.
-On ma złamany nos i wygląda gorzej.
-Aha.
-Gabi, poczekaj!
-Czego jeszcze chcesz?--zapomniałam, że naszyjnik wystawał spod bluzy. Spojrzał się na niego, lecz za chwile spojrzał się w trawę.
-Idź już, to nic ważnego.
Oczekiwał, że zostanę i go wysłucham, ale ja oparłam się pokusie zostania z nim i wtulenia się w ciepłe ciało, pachnące drzewem sandałowym i kawą.

Przygotowania na sali balowej już trwały. Ogrom pracowników poruszał się po sali. Zdobili ją i ustawiali krzesła. W wejściu do jadalni stał chłopak. Miał okulary przeciwsłoneczne i dużą ilość opatrunków. Uchylił okulary. Było blisko, a jęknęłabym z zachwytu i przerażenia jednocześnie. Rozpoznałam te oczy. Zmarszczył czoło i sporzał się cudownym wzrokiem. Znam go. Tak, znam tego obitego chłopaka.
-Cześć.--zaczął niepewnie swoją wypowiedź.
-Cześć?
-Pozdrów tego swojego chłopaczka.
-O co Ci chodzi?
-Nie widać?--pokazał na swoją twarz. Wtedy skojarzyłam fakty. To z nim musiał się pobić Oskar.
-Boże..!--mój krzyk chyba był dość przeraźliwy, ponieważ wiele osób uniosło głowy znad talerza i zwróciło się na nas.
-Uważaj, bo twoja ładna buźka też może tak skończyć.
-Czemu on Ci to zrobił?
W tym czasie z jadalni wyszedł jakiś chłopak. Jeśli się nie myle to i on i ten pobity chodzą do klasy z Nathanem i Diego.
-Bo chciał Cię odbić? Trudne do zrozumienia?
-Ale...
-Ale co? On jest szalony. Dziewczyno, daj sobie z nim spokój.--mówił tak, jakby uważał Oskara za psychopatę. Czasem też uważam, że nim jest. Chłopaki zauważyli w oddali Oskara i szybko się pożegnali. Czy się go boją? Możliwe. Po tym jak go obił, to jest oczywiste. Zabrałam obiad od bufetu i usiadłam przy stoliku.
-Wiesz, że gadałaś z jednym z lepszych towarów w Akademii?--dotarł do mnie głos Rose.
-Nawet nie wiem kim on jest.
-Nie wiesz?!--Julia była zdziwiona.
-To Sean.
-Sean to ten drugi, nie słuchaj jej się.--oburzyła się Julia.-To jest Matthias. Boski, prawda?
-Dopóki twój chłopak się na niego nie rzuci.
-Masz chłopaka?!--Rose i Julia zmierzyły mnie zadziwionym spojrzeniem.
Ups. Wpadłam. Sama sobie zaszkodziłam.
-Ta...
-Niech zgadnę. Oskar, prawda?--Jula nie była zadowolona, że kręciłam z jej wujem, a teraz kiedy się dowiedziała, że ze sobą chodzimy, trudno naśladować jej krzyk.
-Tak.--wolałam wybiec z jadalni, niż słuchać jak przyjaciółka się na mnie drze. Uciekłam nad jezioro. Niestety nie byłam tam sama. Blaskiem coraz chłodniejszego słońca rozkoszował się Diego. Zobaczył moje zapłakane oczy i podniósł się na równe nogi. Otoczyło mnie braterskie ciepło, gdy mnie mocno objął. Wtedy się cieszyłam, że go spotkałam. Wiedziałam, że ma do zaproponowania 2 opcje. Pierwsza jest taka, że będziemy ryczeć dalej robiąc z siebie pokrzywdzonych przez los, a druga, bardziej kusząca, że załatwimy to po męsku.
-My i ring?
Nic nie musiałam odpowiadać, jedyne co zrobił, to chwycił mnie za rękę i ruszyliśmy na hale. Podał mi bluzkę i spodenki, które zostawiłam na gorsze chwilę. Poczekał aż się przebiore i zaprowadził mnie do pomieszczenia na treningi bokserskie. Przez ten czas przyzwyczaił się, że czasem potrzebuje odprężenia.

Mój kochany braciszek. Opiekował się mną odkąd pamiętam. Zawsze zapracowani rodzice nie mieli na nas czasu. I co z tego, że niańki traktowały mnie jak królewnę, co z tego, że chodziłam w najlepszych i najdroższych sukienkach, co z tego, że miałam wszystko, w sytuacji, gdy w wieku 7 lat zostałam oddana pod opiekę Akademii, bo rodzice nie mieli czasu na mnie i mojego brata. Użalanie przerwał mi Diego.
-Słyszałem, że Matt się o Ciebie pobił, skarbie.
-Skarbie...
-Zapomniałem, przepraszam.--skulił głowę, po czym dodał.-To jak, kogo wybierasz?--zawaliłam mu w prawy policzek. Za to 'skarbie' powinien oberwać podwójnie. Czemu? Ojciec tak do mnie mówi. Podczas, gdy sporadycznie zadzwoni, albo przyjedzie raz na 4 miesiące. Otrząsnął się po moim ciosie, a ja nie dałam się zaskoczyć jego uderzeniem i zasłoniłam się.
-A kogo mam do wyboru?
-Oskara i Matthias'a. Porzystanął, zdjął rękawice, rzucił je na ring, po czym zszedł z niego i usiadł pod ścianą. Zrobiłam to samo i oparłam się o ramię Diego.
-Nie znam Matt'a. A Oskar... To nadal Oskar. Nie zmienię go. Raz pogada się z nim normalnie, ale zazwyczaj szaleje.
-Wiem... Zapoznaj się z Matthiasem. Naprawdę, chłopak jest spoko. Może i charakter ma równie złośliwy jak ty, jednak pewne jest to, że stara się o Ciebie. A tak wogóle, to będzie mieszkał z nami w pokoju, bo powiększają nam pokój i wiesz.
-Czekaj, czekaj. Czy ty powiedziałeś 'z nami'?! Oszalałeś?! Oni się pozabijają. Nie widziałeś chyba jak dziś wyglądali!
-Spokojnie. Już...--brat zakręcił mojego kucyka wokoło palca i tym mnie lekko uspokoił.
-Diego... Co się dzieje pomiędzy tobą, a Rose?
-Gabriella, widzisz, chyba do siebie wrócimy, ale nie jestem pewien.
-Ona Cię bardzo kocha.
-Muszę już iść.--brat tym akcentem zakończył rozmowę. Ja zostałam jeszcze z 5 minut i też udałam się do wyjścia.

-Gdzie byłaś?!
-Oskar, o co Ci chodzi?! Mogę być tam gdzie zechcę! Nie rządź moim życiem, proszę.
-Z nim byłaś, prawda?
-Z kim?
-Z Matthiasem!--wykrzykną, a ja zerwałam się do biegu. Uciekałam jak najdalej przed siebie. Wbiegłam do lasu. Przez tyle lat nigdy tu nie byłam. Miejsce jest zupełnie obce.
Nie!
Proszę, nie!
Viktor!
Odejdź!
Błagam!
Znalazłam się w pułapce. Viktor do mnie podchodził. Miał złowieszczy uśmiech, a jego wzrok mnie przeszył do szpiku kości. Był posmarowany mlekiem kokosowym. Woń owoców mnie oszołomiła. Koniec.

-Gabriella, Gabriella!--poczułam uderzenie w policzek. Jakiś uroczy głos wabił mnie do otworzenia oczu. Z całych sił starałam się coś wypowiedzieć. Męski głos dawał mi nadzieję. Lekkie muśnięcie po ustach zmusiło mnie do otworzenia oczu. Zobaczyłam Matt'a pochylającego się nad moim słabym ciałem. Znowu mnie pocałował. Tym razem ze szczęścia, że się otrząsnęłam. Patrzył na mnie i się lekko uśmiechał. Zmarszczył czoło, jakby nie mógł wyczytać czegoś brzydko napisanego. Odwrócił wzrok od mojej osoby i spojrzał spode łba na kogoś kto stał za mną.
-Viktor, odejdź.
-Nie mogę. Muszę się o nią zatroszczyć.
-Nie zrobisz tego poprzez nawiedzanie dziewczyny.--opryskliwy ton wskazywał na zmiesznie w jego głowie. Jeszcze mocniej chwycił mnie za rękę.
-Pomogę jej. Pomogę...
-Możesz sobie to obiecywać, ale Ciebie już nie ma, Viktor, ty umarłeś!--smutna wypowiedź Matt'a sprawiła, że Vik był kompletnie oszołomiony i rozmywając się gdzieś w innym wymiarze odparł.
-Kocham Cię...--normalne, lecz gdy dopowiedział.-..i zawsze Cię kochałem.--Zrozumiałam, że to on był tym co ratował mnie z każdej opresji, to on był tym, który brał wine na siebie i wreszcie to on był tym, który prawdziwie mnie kochał, bez względu na to jaka jestem, bez względu na moje podejście do chłopaków, on mnie kochał.

Matthias chwycił mnie w ramiona i kierował się drogą, którą tu przybiegłam. Czułam niepokojący smak i odór krwi. Miałam ją w ustach. Matt chyba też, bo co chwile przystawał i wypluwał tą metaliczną czerwień. Widziałam za zakrętem plac zabaw dla dzieci z Akademii, boisko do tenisa i polankę z ławkami, na której odpoczywamy każdego lata. Dopiero co poznałam Matt'a, a już czułam się w jego objęciach bezpieczna, zwolnił kroku, wiedząc, że jesteśmy blisko zabudowań. Drzwi do lekarza stały otworem. Zaczął wręcz biec. Lekko kulał, coś musiałi mu się stać. Ale nie dawał za wygraną. Choć ból ogarniał mojego wybawiciela ten biegł. Podskakiwałam na jego ramionach, lecz on nie zwracał na to uwagi. W mgnieniu oka pojawił się tłum lekarzy i pielęgniarek. Przekrzykiwali się nawzajem.
-Trzeba jej podać kroplówkę!
-Przetoczcie krew!
-Dużo jej straciła!
-Krwotok jest bardzo silny! Zatamujcie krwawienie!
-Pośpieszcie się!
-Szybko! Schodzi nam!
Wypowiadali polecenia tak szybko, że wszystkich nie zapamiętałam. Czułam obecność Matt'a. Ktoś powiedziedział, że trzeba się nim zająć, bo jest poraniony, a jego noga nie wygląda dobrze. Zmartwiłam się, ale już nic nie czułam. Morfina pulsowała mi w żyłach. Dostałam coś co sprawiło, że usypiałam. Wyszeptane "Kocham Cię" i te jego jadeitowe oczy sprawiły, że zapominając o rzeczywistości rozpłynęłam się czując narkotyk we krwi. Nie tylko ten narkotyk, ale też i ten nieprzyjętej miłości.