piątek, 31 lipca 2015

Dzieci

"Dopóki mogę..."

Wpis X

Zdjęłam z oczu opaskę i otworzyłam je. Zasłony były już rozsunięte, a do wanny nalewała się woda. Mary wsypywała do parującej wody płatki kwiatów i dolewała olejku rumiankowego. Odwróciła się i zobaczyła, że już nie śpię.
-Panienko, zapraszam do kąpieli. Za godzinę ma księżniczka stawić się w Wielkiej Jadalni na śniadanie z rodziną i gośćmi królowej, którzy już przybyli.
-Dobrze. Wykąpe się, a ty przyszykuj mi czerwoną suknie ze złotymi haftami i przepaskę na czoło.--rozkazałam. Weszłam do wanny i rozkoszowałam się ciepłem wody oraz zapachem rumianku i płatków róż. Samodzielnie umyłam włosy, związałam je w czarny ręcznik ze złotymi obszyciami, a na ciało założyłam szlafrok.
-Naszykowałaś suknie?--krzyknęłam przez drzwi.
-Oczywiście, księżniczko.--odpowiedziała.
-Dziękuje.--założyłam bieliznę i wyszłam z łazienki. Stanęłam przy Mary i pozwoliłam, aby mnie ubrała. Związała gorset, wysuszyła i poprawiła włosy, nałożyła makijaż, podała mi czerwone szpilki, które założyłam na stopy, a na sam koniec zapięła mi na podkręcone włosy przepaskę ze złota. Ułożyła ją na czole i razem ze mną wyszła za drzwi. Wraz z gwardzistami zeszliśmy po długich, kręconych schodach 2 piętra niżej. Gwardziści stojący przy drzwiach otworzyli przede mną wrota i wkroczyłam do Wielkiej Jadalni. Mary szła za mną. Wcześniej miałam pozwolenie na chodzenie samej po pałacu, lecz teraz ma kroczyć za mną przynajmniej Mary.
-Witaj matko, ojcze.--przywitałam się.-Diego!--krzyknęłam, ale po chwili się opamiętałam i zdałam sobie sprawę z powagi sytuacji. Brat wstał, podszedł do mnie, ukłoniliśmy się sobie nawzajem, a on pocałował moją dłoń. Jednak nie wytrzymał. Musiał mnie przytulić tak mocno, jak tylko mógł.
-Nie dawałem rady, bez ciebie nie mógłbym żyć.
-Di, ja bez ciebie też.--szepnęłam mu do ucha i jakimś cudem juz nie byliśmy złączeni w ramionach i razem podchodziliśmy do wielkiego stołu. Goście wstali i mi się ukłonili, sama byłam tym zaskoczona. Zasiadłam obok Calvina, który wcześniej delikatnie pocałował mnie w czoło zahaczając o przepaskę.
-Czemu założyłaś na głowę to coś?--zapytał.
-Oj... Cal, bo to ładnie wygląda.
-No tak, ale zasłania mi obiekt, w który kocham cię całować.--powiedział i się zarumienił. Rozejrzałam się po gościach. Przy stole siedziały moje przyjaciółki i ich partnerzy. Królowa Malibji siedziała obok matki i dyskutowały o najnowszych dworskich trendach. Tata z jakimś panem w koronie rozmawiał o polowaniu, a ciocia Megie, siostra mamy, próbowała uspokoić swojego wnuka, syna Eleny. Elena siedziała obok cioci wraz ze swoim mężem Jackiem i słyszałam jak mówiła, że nie daje rady z Maxem, za którym musiała latać jego babcia.
-Maxiu, przestań skarbie, zobacz gdzie jesteś. Już nigdy ciocia Gabriella cię tu nie zaprosi.--powiedziała i spojrzała się na mnie. Ciocia jest starsza od mamy o trzy lata, a Elena ode mnie o cztery. Gdy dwa lata temu wyszła za Jacka, a później urodziła Maxa nasze kontakty się  popsuły. Nie miała czasu, zresztą ja też nie.
-Maxymilianie, musisz być grzeczny.--rzekłam i uśmiechnęłam się. Chłopiec odwzajemnił uśmiech i przestał się wiercić na kolanach swojej babci. Próbował przez stół wyciągnąć do mnie rękę, ale był za szeroki dla łączenej długości naszych rąk. Zjadłam ostatniego gryza bułki z jagodami, podziękowałam i wstałam od stołu.
-Chodź, książę. Pobawimy się.--wzięłam go na ręcę i poszłam w stronę kanap. Usadziłam go na czarnej, skórzanej kanapie. Na stoliku były jego zabawki. Czerwonym autem przejechałam po jego nóżce, a on się uroczo zaśmiał. Szarpnął mnie za włosy, bo chciał usiąść mi na kolanach. Podsadziłam go. Wtulił się we mnie i zamknął oczy.
-Idziesz spać, bąbelku?--zapytałam. Chłopiec tylko skinął głową i zasnął. Żałuje, że nie mogłam być na jego pierwszych urodzinach, ale mówi się trudno. Za miesiąc kończy dwa latka, wtedy już przy nim będę. Objął mnie rączkami i jeszcze mocnej przytulił. Wtedy sobie pomyślałam, że chce mieć dzieci. I marzę w tym momencie o tym tak mocno, jak o wiecznym szczęściu u boku Cala.

czwartek, 30 lipca 2015

"Żyj i nie żałuj tego, co robisz."

Rozdział piąty, część pierwsza.

13.06.2015 rok, sobota, godzina 15.36

Jedyne co czuła upadając, to pustkę. To tak, jakby zapomnieć o całym świecie. Serce na chwile przestało jej bić, a oddech był tak słaby, jakby go nie było. Nie poczuła nawet uderzenia o ziemię, jakby był tam jakiś materac. Teraz siedziała w jadalni i jadła obiad.
-Czemu to się stało?--zapytała.
-Nie wiemy, lekarz też nie wiedział. Niby zwykłe omdlenie, ale nie możemy być tego pewni.
-Aha...--zatrzymała się. Po chwili znikąd dodała.-Startuje jutro. Potrzebujecie mnie.
-Wiemy, ale nie możesz się nadwyrężać.
-Spokojnie. To tylko cztery rzuty. Dam radę.
-Wierzę.--Even przytaknęła i wróciła do jedzenia. Suzanne szargały różne emocje. Nie chciała dawać po sobie znać, że coś jest nie tak. A było. Jeszcze nigdy nie czuła się tak dziwnie, jeszcze nigdy nie była chora z miłości, a nawet nie wie, jak on ma na imię.
-Suzenka, skarbie!--krzyknęła dziewczyna.
-Agness!--Suzanne powoli wstała i podeszła do przyjaciółki.
-Dawno się nie widzialyśmy, kochanie.
-Bardzo dawno.
-Stęskniłam się.
-Uwierz, że ja też.--Suzanne pocałowała dziewczynę w polik.-Rozruch już zrobiłaś?
-Tak.--odpowiedziała jej Agness.-Dopóki jutro nie będę twoją rywalką, to możemy się przyjaźnić, Suzenko.
-Jak zawsze.--uśmiechnęła się.
-To może za piętnaście minut w holu?
-Jasne, będę.--pomachała brunetce na pożegnanie, a po chwili sama wstała od stołu i udała się do pokoju. Miała na sobie jeszcze strój sportowy. Różową, sportową koszulkę zamieniła na błękitny top, a czarną, krótką lajkrę na poprzecierane boyfriendy. Zeszła na dół.
-Jesteś, skarbie.--zagadała Aga.
-Jestem.
-Gotowa na randkę?--zapytała zalotnie.
-Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.--odpowiedziała równie zalotnym tonem. Po chwili obie wybuchnęły śmiechem. Poznały się na któryś zawodach i od razu się zaprzyjaźniły. Mimo, że dzieli je wiele kilometrów ich kontakt cały czas się utrzymuje. Złapały się za ręce i dumnie wkroczyły na chodnik.
-Ty znasz praktycznie każdego z Warrington, prawda?--zagadała Suzie.
-No z tych co tu są, to tak. A o co chodzi? Jakiś podrywał moją laskę?
-Hahaha, nie, ale...
-Ale?
-Ale ja bym chciała poderwać jednego z nich.--powiedziała to i się zarumieniła.
-Hmmm... Jakiego?
-No właśnie nie wiem jak on się nazywa!--wykrzyknęła sztucznie załamana i jednocześnie roześmiana.
-Aha... Czyli mam ci powiedzieć, tak?
-No... Tak.--przytaknęła.
-Jak wygląda?
-Wysoki, ma cudowny uśmiech i takie jasne, niebieskie oczy. Ideał.
-Wysoki... Ile na oko ma?
-Około 185.
-Ah... Mam nadzieję, że nie o niego ci chodzi. Teraz sprawa kluczowa. Może to być szokujące. Kolor włosów?
-Ciemny blond albo brąz. Zależy jak pada światło.
-Ups... Wpadłaś. Wiem, że jest niezły i trudno mu się oprzeć, ale lepiej skończ to, czego nawet nie zaczęłaś.
-Czemu?
-Bo to nie jest chłopak dla ciebie. Nie, pomyłka. To nie jest chłopak dla żadnej.
-A kim on jest? Dowiem się?
-To Marik Viley. Okaz nie do zdobycia, albo raczej do zdobycia, ale jedynie na chwilę. Podobno ucieka od dziewczyn. Tak słyszałam od Marthy, chodzi z nim do klasy i mówiła, że ma trudny charakter. A, jeszcze jedno. Ja podobno z nim kręciłam w tamtym roku.--powiedziała to ostatnie zdanie i zaczęła się śmiać.
-Ja go zdobędę.
-Nie wątpie, ale musisz wiedzieć, że to trudne.
-Pfff... Agness, zapomniałaś kim ja jestem?
-Wiem, że jesteś zdolna do różnych rzeczy, ale nigdy nie powiedziałam, że to dobre.
-Wiem, ale po raz pierwszy czuję coś takiego.--wyżaliła się Suzie.
-Jeżli to czujesz, to daj sobie z nim spokój. Radzę ci to, dla twojego dobra.
-Dziękuje za troskę, ale nie umiem. Musi być mój. Musi.
-Wiem, skarbie, wiem... Ty się łatwo nie poddajesz, ale on także jest uparty.--zakończyła rozmowę Agness.

13.06.2015 rok, sobota, godzina 21.54

-No! Ładnie, ładnie, wracać ze spacerku o 22.--przywitała ją na wejściu Alex.
-Ciszy nocnej jeszcze nie ma. Spokojnie. Trener nie będzie zły, bo o niczym nie wie.
-Dobra, nie gadaj już. Idź się kąpać.--krzyknęła Even i wręczyła Suzie ręcznik, spodenki, koszulkę i przybory do kąpieli. Suzie wyszła na korytarz. Wiało chłodem. Okno na końcu długiego korytarza było otworzone, a drzwi jednego z pokoi po lewej stronie uchylone. Przechodząc obok nich rzuciała okiem do środka. Siedziała tam Eva i Natalie. Suzie poszła dalej, a Eva zaczęła ją gonić. Wleciała jej na plecy, a Suzanne odruchowo odchyliła się do tyłu i zrzciła przyjaciółkę na twardą podłogę.
-Hahaha twoja samoobrona stoi na wysokim poziomie, mała.--powiedziała Eva.
-No, muszę wam powiedzieć, że było to niezłe.--dodała Natalie.
-Jasne.--szeroko uśmiechnęła się Suzanne i razem z dziewczynami poszła do łazienki. W pomieszczeniu pachnało środkami do dezynfekcji i mentolową pastą do zębów. Suzie się umyła i opuściła łazienkę. Poszła do pokoju, położyła się do łóżka i zgasiła światło. Nie zasnęła tak od razu. W nocy rozmawiała i wygłupiała się z przyjaciółkami, ale wiedziała, że musi wreszcie iść spać. Po północy wtuliła się w poduszkę i zamknęła oczy.

czwartek, 23 lipca 2015

"Żyj i nie żałuj tego, co robisz."

Rozdział czwarty, część pierwsza.

13.06.2015 rok, sobota, godzina 11.56 

-Hej! Wstawać!--zza drzwi dochodził głos trenera. Pukał w nie, a dziewczyny ani myślały wstać.
-Ty otwierasz.--Evelyn spojrzała się zaklejonymi oczami na Suzie.
-Nie, ty.--odpowiedziała Suzanne.
-Alexa niech otworzy...--dodała Even.
-Wal się. To ty ubóstwiasz trenera i jego dupę.--skwitowała Alex i zakryła głowę poduszką.
-Dziewczyny..!
-Już, już...--odkrzyknęła Evelyn i ociężale wstała z łóżka. Ta noc nie była tą z lepiej przespanych. Kto by pomyślał, że połowa dziewczyn z ich zespołu będzie zamierzała do nich przyjść. Otworzyła drzwi i przetarła oczy.
-Dzień dobry, Koksiki. Even, były poranki, że wyglądałaś korzystniej. Coś dzisiaj słabo wyglądasz.
-Dziękuje trenerze.--uśmiechnęła się. Lecz po chwili jej uśmiech zmienił się na nieprzyjemny grymas.-Ale muszę trenerowi powiedzieć, że te komentarze stają się nudne... Czy trener nie spojrzał z rana w lustro?--już nie była sztucznie zniesmaczona, ale znowu rozbawiona.
-Even, uwielbiam ciebie i twoje komplementy.--poklepał ją po plecach.-A teraz proszę was wszystkie o wstanie.
-Nieee...--Alex wydała spod poduszki okrzyk smutku.
-Skarby, chłopaki bez koszulek biegają po stadionie, na dobra sprawę to nie musicie iść na rozruch. Jest tyle tu dziewczyn, że na pewno...
-Chłopaki bez koszulek?!--Alexandra zrzuciła z głowy poduszkę i momentalnie wstała z łóżka.-Idę się ubrać i...
-I idziemy ćwiczyć!--krzyknęła Suzanne.
-No tak, wy takiej okazji nie przegapicie.--skomentował trener i wyszedł z pokoju.

13.06.2015 rok, sobota, godzina 13.05

-Piłkarze! Mieliście robić marsze na płotkach!--krzyknął surowy trener chłopaków z Warrington.-Marik! Nie jesteś dzisiaj piłkarzem! Jesteś lekkoatletą! Masz pchać kulą, a nie biegać za piłką! Na rozruch idźcie!
-Dobrze, trenerze.--przytakneli wszyscy i przeszli na boisko lekkoatletyczne. Po drodze zaczepili jeszcze o piłkę do siatkówi.
-Mówiłem coś...--warknął trener, a na boisko wszedł trener Kerling z dziewczynami z Liverpoolu.
-Dzień dobry, Niles.--przywitał się z trenerem chłopaków.-Co taki ostry dla nich jesteś?
-Ponieważ nie chcę, aby byli jak twoje rozpuszczone dziewczęta.
-Kto by się przejmował jakimiś rozpuszczonymi dziewczynami?--zapytał Damien.
-Tancerzu, jest tu tyle chłopaków, którzy są nami zainteresowani, że spokojnie, ale ty nie musisz, się interesować najlepszymi dupami w UK.--strzeliła Suzie.
-Skarbie, wolę dziewczyny mniej pyskate od ciebie.
-Ehem... A czy są lepsze? Nie. Tak więc marnuj życie u boku laski, która się nie odezwie w ważnej sprawie, ale i też nie pozwoli ci się napić z kolegami.
-A ty byś pozwoliła?--zapytał podejrzliwie Damien.
-Tak, bo nie jesteś dla mnie ważny i nic nie znaczysz w moim życiu, kochany.--rzuciła bez namysłu i odwróciła się na pięcie.-A właśnie! Zapomniałabym... Jeżeli John się załamie... To nie moja wina.--spojrzała się na niego jeszcze raz i mrugnęła okiem. Przy okazji spojrzała się na Marika, którego do tej pory nie zauważyła. Jego oczy. Jego lodowate oczy przyprawiały ją o mdłości. Patrzył się na nią i uśmiechał. Uśmiech miał tak wesoły, tak uroczy, że jej na twarzy też on wyskoczył. Zarażał optymizmem. Błękit jego oczu był ostatnia rzeczą jaką zapamiętała, nim ziemia usunęła jej się spod nóg.

-Suzanne! Suzanne!--każdy krzyczał i dodawał coś od siebie.
-Mówiłam jej, że ma nie mieszać. Te leki są wystarczajaco silne... I jeszcze wczoraj piła...--szeptała Eva, koleżanka z drużyny.
-Suzie... Wstań...--lekkim głosikiem mówiła Mania.
-Suza...--przyłączył się Camill.
-Ej...-dodał trener. Im wszystkim się nie udało, ale Marik przechodząc obok jedynie dotknął jej ramienia. Otworzyła oczy i połknęła powietrze. Znowu to samo. Znowu jego wzrok. Jak niebo. Jak lód. Jak sen.


poniedziałek, 20 lipca 2015

Przyjaźń

"Dopóki mogę.."

Wpis IX

-Miałem cię chronić! Cholera, zjebałem!
-Calvin... Spokojnie...
-Wiesz jak się martwiłem?! I to wszystko moja wina!
-Nie mów tak. Żyję? Żyję. Więc nie rozumiem o co takie zamieszanie.--jechaliśmy w samochodzie razem z tatą. Słońce zachodziło, a przyciemniane szyby powodowały to, że było jeszcze ciemnej.
-Gabriello, może zadzwonisz do mamy?
-Chyba powinnam.--tata podał mi swojego iPhona, bo torbę z własnymi rzeczami zostawiłam w pociągu.
-Ella... Nie patrz tak, tylko dzwoń. Królowa umiera ze strachu o ciebie.--pogonił mnie Calvin.
-Wiem, ale...
-Ale?
-Chodzi o to, że boje się, bo ją zawiodłam. Miałam stawić się w pałacu... Tu chodzi o odpowiedzialność.--łza poleciała mi po policzku.
-Gabi, wiesz, że Katherinie nie zależy tak bardzo na królestwie, jak na tobie.
-Wiem, tato...--zwiesiłam głowę i wybrałam kontakt.

-Słucham, Andre?
-Mamo...
-Gabriella?!
-Tak. Proszę, nie krzycz na mnie..
-Kochanie... Za co mam na ciebie krzyczeć?
-Zawiodłam cię. Poddani mnie potrzebowali, a ja byłam tu...
-Gabi! Nawet tak nie mów! Twoje bezpieczeństwo jest ważniejsze!
-Mamo... Ja tak bardzo przepraszam.--nie byłam w stanie już rozmawiać, bo płakałam. Nie mogłam przyjąć do siebie tego, że ją zawiodłam. Nie byłam w stanie.
-Córeczko, przyjedziesz do pałacu to porozmawiamy. Odpocznij sobie. Kocham cię.
-Ja też cię kocham, mamusiu.--byłam zaskoczona swoimi słowami. Od tak dawna nie okazywałam jej uczuć aż do teraz.

Po godzinie byliśmy na lotnisku. Calvin pomógł mi wejść do samolotu i usiąść. Byłam roztrzęsiona. Nie mogłam złapać oddechu i równowagi. Wtedy też, przypomniałam sobie o Oskarze. Przeżył. Uratowałam go. Z tą myślą było mi lepiej.
-Gdzie jest Oskar?
-Ochroniarze się nim zajęli. Mieli go odwieźć do matki.
-Aha... Muszę im podziękować.
-Nie masz za co. To ich obowiązek wykonywać rozkazy.

Zasnęłam. Nie pamiętam co mi się śniło, ale jak się obudziłam byłam w swojej komnacie. Ściany były pomalowane na biało. Meble zostały przestawione, a łóżko wymienione. Sama nie poznałam tego pomieszczenia. Mary, moja pokojówka, zaproponowała śniadanie, ale odmówiłam. Chciałam tylko spotkać się z Julią. Pragnęłam tego tak bardzo, jak niczego innego w tej chwili.
-Mary, poślij po Julię.
-Już idę, panienko.--pokojówka zamknęła drzwi i wyszła. Po 20 minutach wróciła z Jules. Wstałam i ile sił w nogach przekroczyłam pokój wpadając jej w ramiona.
-Bałam się o ciebie!
-Gabriello, to ty byłaś w niebezpieczeństwie. Znałam swojego dziadka i wiedziałam, że mnie nie zrani tak bardzo jak ciebie.
-Julio, przykro mi.
-Nie ma być ci przykro. Masz się cieszyć. Wreszcie będę żyć w spokoju i bez zmartwień, o tym, kiedy on cię porwie. Wiedziałam, że było to nieuniknione. Nie mogłam ci o tym powiedzieć, przepraszam.--przyjaciółka zaczęła płakać. Wciąż stałyśmy wtulone w siebie i nie mogłyśmy się oderwać. Ten czas, w którym byłyśmy razem, a jednak osobno, uświadomił mi. Jak bardzo ją kocham i potrzebuje.
-Jules... Ciii...
-Gabriello, ja miałam wizje... Wiedziałam co się wydarzy.
-Przestań już. Chodź.--wskazałam ręką na stolik i krzesła. Pociągnęłam ją za sobą i usiadłyśmy.
-Mary!--krzyknęłam.
-Tak, panienko?
-Poprosze zieloną herbatę dla Julii i arabice z...
-Dwoma łyżeczkami cukru i dosłownie czterema kropelkami mleczka.--dokończył za mnie znajomy, męski i przyjemny głos, który wielokrotnie tuli mnie do snu.
-Calvin!--krzyknęłam.
-Cześć, kochanie.--podszedł i pocałował mnie w czoło.-Jak się czujesz?
-Dobrze.
-I tak też wyglądasz, ale chyba powinnaś się przebrać, królowa Katherina ma przyjść za...--spojrzał na zegarek.- piętnaście minut.
-Tak, tak. Już się szykuje. Muszę się wykąpać i ubrać i uczesać i... i...
-Spokojnie. Idź do łazienki. Jak coś to ją zatrzymamy.

Weszłam do łazienki i nalałam sobie wody. 'Nie potrzebuje pomocy Mary'-pomyślałam sobie. Jak najszybciej się wykąpałam i ubrałam w czarną, koktalajlową sukienkę. Zaplotłam włosy w warkocz i zrobiłam z niego kok. Usłyszałam głos mamy i wyszłam z łazienki.
-Gabriello!--delikatnie mnie przytuliła.
-Tęskniłam, mamo.
-Ja też.--pocałowała mnie w policzek, ale po chwili przybrała już poważną postawę i dostojny ton głosu.
-Kochanie, poddani zrozumieli naszą sytuację, a bal został przeniesiony, ale jutro masz być gotowa i nie dawaj po sobie znać, że coś jest nie tak.--nie była już ukochaną, znartwioną mamą, lecz idealną królową.
-Dobrze, mamo.
-Zostawiam was samych, słoneczka! Nacieszcie się sobą.
-Mamo... Słoneczka?
-Kochanie, nie czepiaj się o wszystko.--pocałowała mnie w polik. Podeszła do drzwi. Otworzyła je, a po ich drugiej stronie pojawili się już ochroniarze.-Zapomniałabym. Rosemarie przyjechała.
-Rose?--zapytała po cichu Julia wyraźnie speszona obecnością mojej mamy.
-Tak, Juleczko. Przyprowadzić ją?
-Mamo.. Wyjdź już. Jak ty się zachowujesz..?
-Gabriello, uważasz, że jestem ostrą królową, która nie może troszczyć się o przyjaciół i ukochanego własnej córki?--nie miałam już co jej odpowiedzieć. Ta rozmowa wydawała mi się bez sensowna.
-Czy Rose tu przyjdzie?
-Julio, zaraz po nią pośle. Do widzenia, kochani!
-Do widzenia, wasza wysokość!--rzekli do mamy i ukłonili się.

Siedziałyśmy we trzy na moim łóżku. Calvin poszedł z moim tatą polować, a my zostałyśmy w pałacu przygotować się do balu. Rose przyleciała do nas, tak szybko, jak tylko mogła. Teraz, gdy już się sobą nacieszyłyśmy wybieramy suknie.
-Ale róż do mnie nie pasuje!--krzyczała Rose.
-Pasuje i to jak. Masz cudowne, ciemne włosy i ślicznie w niej wyglądasz.--pocieszyłam ją. Wyglądała na prawdę ślicznie. Długa, różowa suknia sięgała jej do kostek.
-Wolałabym niebieską.
-Hej, nie możesz cały czas chodzić w niebieskim.
-Ale różowy?
-Rosemarie! Mam zadzwonić do Diega? Wiesz, że on ubóstwia jak zakładasz róż.
-No dobra...--przytaknęła.
-Ty też masz coś do powiedzenia?--zapytałam Julię.
-Hahaha, nie mam.--zaśmiała się Jules.-Księżniczko, założe tą błękitną suknię, zgodnie z rozkazem.
-I tak ma być.--odpiarłam z uśmiechem.
-A ty co założysz?
-Nie mam pojęcia. To ma być niespodzianka Mary. Powiedziała, że Cal będzie zachwycony.
-Wierzysz jej?
-Wierze, jeżeli mnie okłamie, to wydań rozkaz skrócenia ją o głowę.--podniosłam głos, tak, aby usłyszała mnie zza drzwi.
-Nie będzie panienka zawiedzona.--odkrzyknęła.
-Wiem, Mary, wiem.--odparłam i powróciłam do rozmowy z przyjaciółkami.

piątek, 10 lipca 2015

"Żyj i nie żałuj tego, co robisz"

Rozdział trzeci, część pierwsza.

12.06.2015 rok, piątek, godzina 19.49

Powietrze było wilgotne. To przecież Londyn - pomyślał. Marik wyjął swoją torbę z bagażnika i rzucił okiem na Suzanne.
-Kurwa.--wyszeptał.
-Co?--Pietro usłyszał jego głos.
-Ona musi taka być?
-Jaka?
-No taka... Taka inna, wyjątkowa.
-Ojejaaa! Znowu ona?
-Jeżeli coś ci nie pasuje to możesz spierdalać.--krzyknął Marik. Suzanne obejrzała się na niego i uśmiechnęła do siebie, po czym wróciła do rozmowy z Camillem.

-Leci na ciebie!--zaśmiała się Evelyn.
-Też tak uważam...--dodała Alex.
-Wcale nie! To tylko kolega!
-Na każdego mówisz 'kolega'. Do końca życia chcesz być we friendzone z każdym chłopakiem z naszej szkoły i z połową chłopaków z Warrington?
-Hahahaha, wiesz, że jestem uprzedzona co do związków, a krótkim, nic nie znaczącym flirtom nie mówię nie... Ale nie z Camillem.
-Jak chcesz. Twoja sprawa. On aż tak zły nie jest.--Alex zakończyła dyskusję. Camill to ciemnooki brunet, który jak na swój wiek wygląda dość poważnie. Suzanne stwierdziła, że jest miły, ale podczas jazdy, gdy się do niej dosiadł w autokarze, to nie mieli tematów do rozmowy. To nie chłopak dla niej.

Dziewczyny zeszły na kolację. Mila podeszła do bufetu.
-Kochanie, jak tam u ciebie?--spytała Suzie.
-Hmmm... Od kiedy zaczęłaś interesować się moim życiem?
-Może odkąd zabrałaś mi Colina...
-Colin nic dla mnie nie znaczył.--skwitowała Suzanne i odwróciła się.
-Ale ty znaczyłaś dla niego dużo!--krzyknęła za nią Mila. Jako jedyna z ich zespołu nie toleruje Suzanne. Wróć. To, że ona jej nie toleruje to za mało powiedziane. Ona jej nienawidzi. Ma do niej zupełne obrzydzenie. Nie to co jej ukochany, który szalał za Suzie. Suzanne usiadła do stolika.
-Widziałyśmy, że miałaś spotkanie z Milą.
-A i owszem. Bardzo miło nam się rozmawiało. Ona jest jeszcze gorsza, niż myślałam.--jęknęła, a przed oczami przeszedł on. Mięśnie i na oko 185 cm wzrostu. Ciemne blond włosy i wzrok tak lodowaty, że może zamrozić najgorętsze serce. A za nim szedł Damien. Siedemnastolatek zmarszczył czoło i spojrzał się na Suzanne.
-Cześć, Tancerzu. Czyżbyś już się za nami stęsknił?--zagadała.
-Suzanne, John tam przez ciebie pije i płacze, a ty już podrywasz każdego napotakanego chłopaka.
-Damien... Daruj sobie komentarze o Johnnym.
-Oczywiście, wasza wysokość.--ukłonił się i wraz z talerzem pełnym jedzenia, odszedł do stolika na końcu sali. Jeszcze raz rzuciła okiem na niego. Ale już siedział w cieniu kolegów. Zawsze cichy. Obserwator, który nie daje znać o swoim istnieniu. Tajemniczy przystojniak o jasnym spojrzeniu. Każde zawody, na których się spotykają on się na nią patrzy. Patrzy i uśmiecha. Nic więcej. Dopiero dziś, dostrzegła jakie ma cudowne oczy. Zawsze zwracała uwagę na jego onieśmielający uśmiech i rząd białych zębów, a dziś coś się zmieniło. Napotkała z nim kontakt wzrokowy, który kosztował ją wiele godzin myślenia.

13.06.2015 rok, sobota, godzina 02.37

Nagle zadzwonił telefon. Suzie po wcześniejszym sprawdzeniu, kto dzwoni odebrała.
-Wybacz mi!--jeszcze nie zdążyła nic powiedzieć, a on już błaga ją o przebaczenie. No nieźle.
-Kto dzwoni?--zapytała Alex.
-John. Jest chyba najebany...-odpowiedziała.
-Proszę! Wybaczysz mi? Zmienie się! Bez ciebie moje życie nie ma sensu, Suzanne.--płakał do słuchawki, a dziewczyna mając go już dość, rozłączyła się. Po raz kolejny zadzwonił.
-Wybaczysz mi?
-Uspokuj się!--wydarła się do telefonu.-Gdzie ty teraz jesteś?!
-Z kolegą. Śpie z nim.
-Dobra... Nie wnikam.
-Nie, to nie tak jak myślisz... Ja kocham tylko ciebie. Rozumiesz? Kocham tylko i wyłącznie ciebie!
-Porozmawiamy, jak wytrzeźwiejesz. Miłej nocy z KOLEGĄ.--rozłączyła się.-Jeżeli jeszcze raz ten pajac do mnie zadzwoni to chyba wyskocze przez okno!
-W takim razie skacz.--Alex trzymającą jej telefon zobaczyła na wyświetlaczu iPhona kontakt John'a. Odebrała.-Masz coś jeszcze do powiedzenia?
-Tak! Kocham cię...--znowu to samo. Ten chłopak musi się leczyć. Miłość i alkoholizm to dwie najgorsze choroby. John nawet nie wiedział, że rozmawia z kimś innym. Był przekonany, że łka do Suzie. Ale nie.-Przepraszam... Zmienie się!--powtarza się. Czy nie umie wymyślić czegoś bardziej oryginalnego?
-Ciągnij druta, fiucie.--Alex była wytrącona z równowagi i wprost krzyknęła. Dziewczyny mimo, że siedziały na łóżku to praktycznie z niego spadły. Alexandra zawsze miała cięty język, ale to było już zupełnie genialne i uzupełniło kolejny nudny dzień z życia panny Suzanne Gravile.

środa, 8 lipca 2015

Słaby punkt

"Dopóki mogę..."

Wpis VIII

-Tato, nie!--wykrzyknęłam, gdy Waruna przyłożył ojcu spluwe do skroni.
-Będziesz cicho i grzecznie usiądziesz albo też zginiesz!
-Pomocy!--krzyknęłam ponownie.
-Dziwko, zamknij ten ryj!
-Nie będziesz tak się wyrażać do mojej córki!--tata był wściekły. Broń, którą wcześniej trzymał w ręce leżała na podłodze. Musiała mu wypaść podczas szarpaniny. Teraz stanął naprzeciw Waruny i wymierzył mu pięścią w twarz. Tata kiedyś podnosił ciężary, stąd też jego siła. Nadal często chodzi na siłownie, a jego ciosy pozostają pełne siły i wściekłości.
-Ella!--wpatrując się w to co robi tata i Waruna ledwo co usłyszałam nawoływanie. Zablokowali przejście i nie mogłam do niego wyjść.
-Ella!--znowu jego głos. Nie wiem skąd dochodzi.
-Cal!--odpowiadam.
-Gabriella?!--zagląda do kabiny, w której przebywam. Widzi mnie, ale zauważył także awantujujących się mężczyzn.-Tu są!--odkrzykuje do kogoś w korytarzu. Zachodzi Warune od tyłu i przykłada mu metalowym prętem w głowę.
-Poradzę sobie z nim.--mówi mój ojciec.
-Proszę pana! Jego czuły punkt!--podpowiada Calvin, a ja do końca nie wiem, o co chodzi. Ogłuszony Michael leży na ziemi.
-To koniec, Waruna.--szepcze nachylony nad nim tata. Sztylet, który przed chwilą wyjął z kieszeni rozkłada się w wielki, diamentowy miecz. Nie mogę się nadziwić jak to się stało, ale nawet nie mam czasu na rozmyślanienie o głupich mieczykach. Tata unosi miecz i jednym ruchem odcina Warunie głowę tuż przy tchawicy.
-Trafił pan idealnie.
-Na całe szczęście. To już koniec, Gabriello.--tata podchodzi i mnie czule obejmuje.
-Tatusiu, tak się bałam.--szepczę mu na ucho. Zawsze tak robiłam, gdy byłam mała. Teraz to wszystko powraca.

Tata siedzi na moim malutkim łóżeczku. Pokoik jest przytulny i słodki. Dwie ściany są pomalowane na różowo, a dwie na biało. Na tych białych ścianach są wymalowane różne obrazki, a na jednej z różowych ścian mamusia powiesiła nasze zdjęcia. Zdjęcie na którym Calvin siedzi ze mną na kocyku w parku. Mamy tam trzy latka. I zdjęcie zrobione rok później. Cal całuje mnie na tym zdjęciu w policzek, a ja jestem nieziemsko szczęśliwa, a policzki mi się zaczerwieniły na silny czerwień. Lecz teraz siedze na łóżku obok tatusia i z nim rozmawiam. Mam zaledwie sześć lat i rozpuszczone blond włosy sięgające za ramiona.
-Tatusiu, tak się bałam.--szepczę mu na ucho.
-Skarbie, wizję nie są takie straszne. Po jakimś czasie się do nich przyzwyczaisz. Uwierz mi. Twoja mama już się ich nie boi.
-A bała się?
-Owszem. Obawiała się ich strasznie, ale wtedy siadałem przy niej i ją pocieszałem.--zawinął kosmyk włosów na palec.-Twoja mama kocha, jak tak robię, skarbie.
-Wiem.--odparłam. Zawsze jak jest zła i krzyczy na Diego, to tak jej robisz.
-Hmm... A ty lubisz jak tak zawijam twoje piękne włosy?
-Tatusiu, kocham to. Kocham ciebie i mamusie. Kocham kwiatki i ptaszki. Tato, kocham też życie. Czy to jest złe?
-Nie, skarbie, ale musisz pamiętać, że życie nie jest takie na jakie wygląda. Życie jest często najgorszą z bajek, pamiętaj o tym. 
-Dobrze, tatusiu. Ale dopóki będziesz przy mnie, to ja będę szczęśliwa.
-Dopóki mogę, będę przy tobie, skarbie.--nagle się zmartwił, a ja nie byłam pewna czemu.
-Tato, jesteś smutny. Zrobiłam coś źle? Tak jak Diego?
-Nie. To moja wina. Nie mogę ci obiecać, że będziesz zawsze bezpieczna. Bo tak nie będzie. Jesteś strasznie ważna i choćbym się nie wiadomo jak starał, to ty zawsze będziesz w niebezpieczeństwie.
-Tatusiu, bez względu na wszystko proszę - chroń mnie.
-Oczywiście, skarbie. Z całych sił, Gabriellko.

Chciał mnie chronić. I udało mu się. Myślałam, że Waruna jest nieśmiertelny, ale nie. Każdy ma jakiś słaby punkt. Nawet on. Ale też i ja. Mam ich nawet więcej niż jeden. Jednak z całych sił staram się wygrywać z nimi. Pragnę walczyć do końca.
Do ostatniego tchnienia.
Do ostatniego bicia serca.
Do ostatniego pocałunku.
Do ostatniej podróży wgłąb siebie.
Do ostatniego zachodu słońca.
Do ostatniego wspomnienia.
Będę walczyć póki wystarczy sił.

"Żyj i nie żałuj tego, co robisz."

Rozdział drugi, część pierwsza.

12.06.2015 rok, piątek, godzina 09.51

-Suzie, kurwa! Bujaj tą dupe!--przez okno dobiegał głos Alex. Dziewczyny za dwadzieścia minut miały stawić się na zbiórce, a Suzanne jeszcze się nie wyszykowała.
-Laska! Pośpiesz się! Chłopaki z Warrington też jadą z nami!
-Jedziemy jednym autokarem!--zachęciła ją Evelyn i nacisnęła klamkę w drzwiach. Suzie stała przy białej wysepce w kuchni, a głowę miała schowaną w dłoniach.
-Ja nie chce jechać.
-Czemu? Suza, wiesz jaka to dla nas okazja?! Mało kiedy zdarza się, żeby nasza szkoła zakwalifikowała się do mistrzostw Wielkiej Brytanii.
-I co? Co z tego? Sama widzisz, że ostatnio nie jestem w formie! A jak zrobię coś źle? Hę?
-Kochanie, nie mart się. Pamiętaj, że sportem masz się bawić. Chodź już.--Alex schyliła się i podniosła walizkę Suzzane. Ustawiła ją na kółkach i zbliżała się w stronę wyjścia.-Dziewczyno, co ty tu masz?! Ta walizka jest jeszcze cięższa od mojej! Wyszły z domu i udały się na przystanek. Suzanne nie cieszyła się na ten wyjazd, ponieważ nie była pewna swoich umiejętności. Ostatnio nic jej nie wychodziło, a chciała jak najlepiej dla zespołu. Bała się ich zawieść. W końcu drużynowe mistrzostwa Wielkiej Brytanii w lekkiej atletyce to nie przelewki.
-Są i one! Jak zawsze spóźnione!
-Dzień dobry, trenerze! Cóż za miłe powitanie.--zażartowała Evelyn.
-Even, widzę, że humorek sprzyja.--dziewczyna uwielbia, jak tak na nią mówią. Męskie imię jest według niej bardzo urocze.
-Jak zawsze.--odparła, chowając walizki do luku.

Marik w tym czasie jeszcze leżał w swoim łóżku. Miał jeszcze ponad 40 minut czasu zanim autokar z dziewczynami z Liverpoolu przyjedzie do Warrington. Promienie słońca przedzierały się przez czarne żaluzje w jego pokoju. Otworzył oczy. Musi być rzeczywiście piękny dzień. - pomyślał sobie. Zadzwonił telefon.
-Słucham?--powiedział zaspanym głosem.
-Kochanie, pora wstać.--chłopak usłyszał głos swojej mamy.
-Wstaje, wstaje.--rozłączył się.
Pośpiesznie ubrał się w jeansowe szorty i niebieską koszulkę, podkreślającą błękit jego oczu. Dzwignął torbę z przedpokoju i wyszedł na dwór. Gorące powietrze i rozpalone słońce ogrzewało jego ciało. Po drodze zorientował się, że nie zabrał z domu jedzenia, lecz nie miał czasu, na to, aby zawrócić. Na horyzoncie zauważył bandę rozwrzeszczanych chłopaków z jego szkoły. Podchodząc do nich tylko kiwną głową i poszedł do Pietro. Jest on jego jednym z lepszych kolegów. Nie wiele mówi, więc Marik dobrze czuję się w jego towarzystwie. Popatrzył na zegarek. Dochodzi 11. Autokar powinien już podjechać. Po kolejnych minutach oczekiwania, na trasie pojawił się pojazd wypełniony dziewczynami z Liverpoolu. Śpiewały w niebogłosy, a autokar jakby ruszał się razem z nimi. Chłopaki wpadli do pojazdu. Każdy z nich przepychał się jak najbardziej do tyłu. To tam siedziała większość dziewczyn. Jednak Marik, wybrał miejsce z przodu, tam będzie miał spokój i nie będzie zmuszony patrzyć się w jej ciemne oczy, ciemne jak najpiękniejsza noc.

poniedziałek, 6 lipca 2015

Umowa

"Dopóki mogę..."

Wpis VII

W pociągu słuchać było płacz dzieci i krzyki ochroniarzy. Mimo tego, że było tak głośno, to wyraźnie słyszałam bicie swojego serca, ale leżący obok Oskar nie mógł złapać powietrza do płuc. Nie byłam pewna co mam o tym sądzić, jednakże stwierdziłam, że lepiej będzie mu pomóc. Rzuciłam się w jego kierunku i sprawdziłam puls. Był strasznie słaby. Oddech jakby zatrzymał się gdzieś głęboko i nie mógł się przedostać na zewnątrz. Moje serce waliło. Jego serce stało w bezruchu. W moich żyłach płynęła adrenalina, gdy on... był jej zupełnie pozbawiony. Adrenalina! Właśnie... Jedną ręką potrzymywałam jego głowę, a drugą sięgnęłam po swoją torbę. Byłam uczulona na osy i pszczoły, dlatego też zawsze nosiłam ze sobą strzykawki z adrenaliną. Rękę wyjęłam spod głowy Oskara i złapałam go za rękę. Wycelowałam strzykawkę w biceps i wstrzyknęłam w mięsień. Nie byłam pewna czy robię to dobrze. Nigdy nie wstrzykiwałam nikomu 3xF* w mięsień, ale tym sposobem działa ona szybciej i dłużej. Krążenie krwi w jego żyłach momentalnie się ożywiło. Oskrzela zaczęły pracować, a z jego piersi wydało się tchnienie. Zaczął oddychać. Gula, którą miałam w gardle nagle zleciała, a część stresu we mnie zmniejszyła się.
-Co-o?
-Nic nie mów. Oskar, musisz wiedzieć, że zawsze mi na tobie zależało, ale... Muszę odejść. Adieu!
-Adieu?! Co to ma...--zaciął się i szukał odpowiednich słów.- znaczyć?? Nie mów mi, że odchodzisz!--wykrzyknął, ale ucisk w sercu zniwelował oburzenie i miał już normalny ton głosu. Nie czekałam aż doda coś więcej tylko wyszła z kabiny pociągu i szłam korytarzem, w którym był zupełny bałagan spowodowany przez ochroniarzy ojca. W oddali zobaczyłam chłopaka w startych spodniach. Jeansy były takie jak te ulubione Calvina. Zaczęłam biec, ale zorientowałam się, że to nie on i zwolniłam do marszu.
Huk.
Głośny strzał rozprzestrzenił się po całym pociągu. Dziecko nawoływało matkę. Chyba się zgubiło, ale je ominęłam. Zmierzałam do miejsca, z którego doszły mnie straszne odgłosy strzelaniny. Wtedy ich zobaczyłam. Waruna jakby się teleportował. Mój ojciec opuścił auto i stał teraz na przeciw swojego wroga. W prawej ręcę trzymał pistolet, a w lewej jakąś kartkę.
-Chcemy tylko zgody. Ja i Katherina chcemy odzyskać naszą córkę.
-Yhym... Już ci ją oddaję.--żachnał się Michael.-Było trzeba nie odbierać mi Kate. Kochałem ją!
-Ale ona nie kochała ciebie!
-Kochała! Musiała mnie kochać. Kate! Przeklęta Kate!--krzyczał i nie panował nad swoimi emocjami.
-Nie. Przeklinaj. Mojej. Żony.--powiedział pełen powagi tata.-Mam umowę.--uniósł kartkę w lewej ręcę.-Możesz ją podpisać i oddać nam naszą córkę. My, w zamian oddany ci nasze królestwo. Oddany ci Olieję.
Była to straszna umowa. Królestwo, którym nasz ród rządził przez wiele lat mógłby być teraz w rękach tego tytana. Nie chciałam myśleć o tym, jakie to mogłoby być straszne. Muszę działać.

"Żyj i nie żałuj tego, co robisz."

Prolog

'Jedno spojrzenie, jeden gest, wystarczy, aby podniecić ogień.'

Ona - roztargniona i olśniewajaco piękna blondynka, która pragnie czerpać z życia jak najwięcej. Suzanne nie boi się niczego oprócz miłości. Szaleje i nie ma zamiaru przestać, a jej teczka z aktami zajmuje policjantom trochę czasu na uporządkowanie. Bogata nastolatka lubi bawić się uczuciami innych, ale wieczorem wylewa łzy z tęsknoty, lecz nawet nie wie za kim tak tęskni. Czegoś jej brakuje, jakiejś cząstki w wielkim świecie. To właśnie jest Suzanne Gravile.

On - przystojniak z dystansem do świata. Z pozoru spokojny piłkarzyk, który na boisku pokazuje swoje prawdziwe oblicze, jako tego, co dąży do celu i się nie poddaje. Ucieka od życia jak najdalej się da, bo nie chcę być już nigdy więcej zraniony. Stał się nieśmiały i jakby obcy, odłączony od ludzkości. Tylko jedna osoba może go zrozumieć, bo ona, w środku nocy, też tak ma, choć nie jest pewna czemu. Tęskni za czymś o czym nie wie. Czy to jest zapisane w karcie życia Marika Viley?




"Żyj i nie żałuj tego co robisz."

Rozdział pierwszy, część pierwsza.

Sześć miesięcy wcześniej.

Podniosła się z łóżka i spakowała resztę rzeczy do torby. To będzie dobry dzień - pomyślała sobie i udała się do łazienki. Pachniało w niej rumiankowym mydłem mamy i pianką do golenia taty, której resztki zostały na umywalce.
-Tyle łazienek w domu, a oni muszą korzystać akurat z tej.--powiedziała sama do siebie. Suzanne nalały wody do wanny i rozpłynęła się w luksusach kolejnego dnia. Kiedy się kąpała myślała nad tym, kogo dziś poderwie. Te myśli chodziły po jej głowie przez cały czas, po to tylko, aby nie zaprzątać umysłu myślami o tym kimś lub czymś.

Suzanne ubrała się i chwyciła torbę. Przerzuciła ją przez ramię, a w pośpiechu zabrała jeszcze kanapkę ze stołu przyszykowaną przez mamę. Otworzyła drzwi swojej nowej, czarnej beemki. Dostała ją na 16 urodziny, czyli dwa tygodnie temu. Podjechała pod dom Evelyn, a później dołączyła do nich Alexandra.

Dziewczęta zajechały pod stadion oddalony o 30 kilometrów. Suzanne wysiadła z auta i wraz z przyjaciółkami udała się do szatni. Śmierdziało w niej plastikiem i papierosami, których ona nienawidzi. Założyła na siebie krótkie, przylegające do ciała spodenki oraz stanik sportowy. Przyjaciółki poszły w jej ślady i wspólnie opuściły szatnie.
-Na podryw, dziewczynki!
-Skarbie, najpierw to odwal trening, a nie już myślisz o łamaniu serc.--zażartowała Evelyn i wszystkie weszły na hale sportową.

Marik nie był pewien czy powinien iść na dzisiejszy trening. Coś mu podpowiadało, że nie będzie to najlepszym pomysłem. Jednakże podjął wreszcie decyzję i stał teraz w wielkich drzwiach prowadzących na halę. Przeczesał palcami po krótkich, ciemnoblond włosach i otworzył drzwi. Zamiast witać się z innymi, to od razu rozpoczął trening. Myślał o tym, co przyniesie dzisiejszy dzień. Bał się żyć. Obawiał się życia. Rozłożył płotki i przez każdy z nich maszerował rozglądając się na boki.
-Ej, Marik!--ups. Jednak ktoś go zauważył. Chłopak odkręcił głowę i zobaczył kumpli, których toleruje. Jeden z nich, Damien podszedł do niego jako pierwszy i przybił mu piątkę.
-Siemka. Co dzisiaj robisz?
-Trenuje.
-Ale może podasz mi rozkład treningu?
-Eh... Marsze przez płotki, a później tylko biegam.
-No to widzisz, chłopie. Mamy taki sam trening.--powiedział John
-Przyłączymy się. Razem trenuje się lepiej.--dodał Camill i już rozpoczynał marsze.

Alexandra i Evelyn rozglądały się za chłopakami, a Suzanne w tym czasie je poganiała do pracy. Nagle ucieszyła się, bo zaobserwowała na kogo patrzy się Evelyn i to od dobrych paru minut.
-Ta... To który ci się podoba? Rudy Johnny?
-Przestań! To on na ciebie się patrzy.--wszystkie zaczęły się śmiać na wspomnienie o Johnnym. Siedemnastolatek ma rude włosy i jest dość przystojny. Wysoki, umięśniony, ale... Ale Suzanne nie chciała go dlatego, że był podobno natarczywy.
-To który ci się podoba?--spytała Suzanne.
-Żaden! Jejuuu...--odwróciła się do towarzyszek, ale po chwili jej wzrok znowu padł na zgrabna dupe jednego z chłopaków.
-Jasne.--mruknęła Suzie i wróciła do treningu.

Zrobili wszystko co mieli do zrobienia i siedzieli teraz pod ścianą. Paru chłopaków stało i wszyscy wybuchneli śmiechem na stwierdzenie Johna.
-Ja to jej się chyba podobam.
-Hahahaha! Słucham?! Chyba oszalałes?!
-Patrzy teraz na mnie...
-Johnny, debilu. Ona w tym samym czasie może patrzyć tak na mnie, na tego chłopaka po drugiej stronie hali i może myśleć o stu innych chłopakach z jej szkoły. Myślisz, że będziecie razem?! Dzieli was 30 kilometrów. Będziesz do niej codziennie jeździć? No chyba nie. Ona kręci z każdym. Z   k a ż d y m. Rozumiesz?--wyjaśnił Camill.
-Trudno. Może też pokręcić ze mną.--odparł John i zakończył rozmowę. Marik stał obok nich i patrzył się na nich z góry jak się wygłupiają.

Jeden krok. Dwa kroki. Trzy kroki.
-Nie pójdziesz do nich!--wykrzyknęła Evelyn.
-A właśnie, że pójdę.--odparła Suzanne. Evelyn była z nich wszystkich najmniej śmiała i zawsze wnerwiała się na Suzie, gdy ta wmawiała chłopakom, to, że podobają się jej przyjaciółce. Dziewczyna ruszyła w stronę chłopaków. Stanęła przed nimi i szeroko się uśmiechnęła.
-Cześć! Ty jesteś Damien, prawda?
-T-t-t-a-k.--przytaknął zdziwiony chłopak.
-Bo widzisz. Słyszałam, że umiesz tańczyć i... Moja przyjaciółka też umie tańczyć... Spodobałeś jej się i chciałaby cię poznać.
-Aha...?
-Ej, no! Damien! Zobacz, koleżanka proponuje ci laskę do wyrwania, a ty stoisz jak ostatni debil.--krzyknął któryś chłopak.
-Hahahaha. Bierz ją!--dodał kolejny.
-Umiesz tańczyć!--nie mógł powstrzymać śmiechu John, a Damien stał wśród nich zdekoncentrowany.
-Która to?--zapytał wreszcie, a Suzie wskazała na Evelyn.
-Mmm... Ja bym może i brał!--krzyknął ciemnowłosy Paul.
-No to... Pomyśl nad tym. Paaa, Damien. Cześć, chłopaki.--pożegnała się i zobaczyła jego. Po raz pierwszy zobaczyła chłopaka o olśniewającym uśmiechu, który cały czas się na nią patrzył i nie mógł oderwać wzroku swoich pięknych oczu koloru... Jaki on ma kolor oczu? Suzanne zapomniała o swojej żelaznej zasadzie. Zawsze przestrzegała tego, aby patrzeć się najpierw w oczy. Jednak tym razem... Była wciągnięta w czarujący uśmiech chłopaka, który wyglądał na dość starszego od reszty. Kurde. Przecież starca nie będzie podrywać.
•••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••
Jest to nowe opowiadanie. Będzie pojawiało się razem z "Dopóki mogę..." i mam nadzieję, że wam się spodoba.

niedziela, 5 lipca 2015

Uratowana?

"Dopóki mogę..."

Wpis VI

Szum przejeżdżającego pociągu przypomniał mi gdzie jestem. Trzeci dzień. Mija już trzeci dzień w niewoli Michaela, ojca Oskara, inaczej zwanego pod nazwą Waruna.
-Wsiadaj, Gabriello.--posłuchałam się i weszłam do pociągu.
-Gdzie jedziemy?--zapytałam.
-Do Jackson.
-Słucham?!--wykrzyknęłam zdezorientowana. Jackson leży w stanie Missisipi. Dworzec w jakimś hiszpańskim miasteczku jest około siedmiu tysięcy mil oddalony od miejsca, do którego zmierzamy.
-Ojciec kazał cię tam zabrać. Nawet nie protestuj.
-Yhym. Wiesz jak to daleko?! Czy ty zamierzasz tam jechać tym śmierdzącym pociągiem.
-Nie. Najpierw jedziemy do Sewilli. Spokojnie. To z 40 minut jazdy. Wsiadamy tam do prywatnego samolotu mojego ojca. Ale w Almerii musimy wylądować i przesiadamy się do łodzi. A później już samochodem, prosto do Jackson. Nie będzie aż tak źle.
-Jak dla kogo.--burknęłam i odwróciłam się w stronę okna. Schowałam głowę w dłoniach i pozwoliłam sobie przenieść się do Nieba.

-Gabriello, witaj.
-Vik!--ucieszona wpadłam w ramiona przyjaciela. 
-Nie wiem, czy nie powinnaś być taka szczęśliwa. 
-Oh... Viktorze... Zdaje sobie z tego sprawę i nie wiem, co mnie czeka. 
-Musisz wiedzieć, że Waruna przygotował dla ciebie niesamowite powitanie i uwierz, że będziesz zaskoczona. 
-Jestem tego świadoma. Vik, czy to on ci to zrobił?
-Tak. Nie chciałem współpracować już od paru lat i zastosował swój popisowy chwyt. Powiesił mnie i te kokosy po całej Akademii.. 
-Wiedziałeś od początku. Już wtedy... Już wtedy jak przybyłam do Akademii...
-Tak. Wiedziałem, ale wiedziałem także, że jak ci powiem, to od samego początku będziesz chciała działać.
-Ale może gdybyś mi to powiedział to i ty i Lisa byście żyli.
-Nie. Lis nie miałaby nawet takiej szansy. Była wtedy z Oskarem... Ona... Jest tą co Julia. 
-Czy Julia i ja też umrzemy?
-Nie! Nawet tak nie mów! Nie dopuszczę do tego! Postaram się skontaktować z Rosemarie lub Katheriną.
-Z moją matką?
-Tak. Jest od ciebie słabsza, ale możliwe, że teraz na tronie zyskała więcej siły. Tak przynajmniej mawiają. A Rose odkryła ostatnio tą zasraną moc! Nie powinna! Diego nie daje sobie z nią teraz rady... Powoli wariuje. 
-Rose też jest 'taka jak my' jest taka jak ja i Jules. Ma jakąś moc. Prawda?
-Tak... Może myślami kogoś do siebie sprowadzić w postaci telegramu i potrafi zatrzymywać czas, no i jeżeli się postara to porozmawiać z duchami...
-No to świetnie. Czekaj, bo zaczynam się gubić. Czyli Rose też ma moc, ale Lis też ją musi mieć.
-Lisa jest czarodziejką. Inaczej jak wolisz czarownicą. Rzucała czary, no ale... Sama wiesz jak to się skończyło. 
-A z tymi pożarami to...
-Pożary... Pffff... To tylko dlatego, że Waruna w pożarze stracił dawną ukochaną. I to ma być odwet. Ona zginęła w wieku piętnastu lat w miejscu, gdzie stoi teraz Akademia. Wyjdź tylnym wyjściem z sali balowej. Będzie tam taka tablicac upamiętniająca śmierć jej oraz sześciorga innych osób, a Waruna jako nieśmiertelnik przeżył. A teraz się mści, tak jakby. 
-Skąd ty to wiesz?
-Przez te parę miesięcy jak byłaś zajęta panem Tuckerem to się tego dowiedziałem. Nie odwiedzałaś mnie, więc miałem dużo wolnego czasu, Gabriello. 
-No może i byłam nim zajęta, ale jego tu nie ma.
-No nie ma. Najwyraźniej musiał być złym stróżem, że cię porwali.
-Nie był ani nie jest złym stróżem!--krzyknęłam i nie słuchając dalszych słów Viktora, znalazłam się znowu w pociągu.

Oskar patrzył się na mnie, tak jakbym była duchem.
-Czy ty..?
-Ah, tak. Już dawno pewnie tego nie widziałeś.
-Żebyś wiedziała. Miałaś białka!
-Hahahaha. Zaskakujące, a teraz może bądź cicho. Wiem o wszystkim. O tym, że Lis przez ciebie zginęła, też!--nie miał czasu mi odpowiedzieć, bo pociąg zatrzymał się z wielkim piskiem, a ja poleciałam do przodu. Na ostatnich resztkach sił zobaczyłam przez zbite okno, że pociąg jest okrążony czarne samochody ochroniarzy. W oddali rozpoznałam ulubione, srebrne Audi A8 mojego taty. Jedyna myśl, która przyszła mi do głowy była taka, że ja, Gabriella Sheride po trzecim dniu, mogę być uratowana.