środa, 2 września 2015

"Żyj i nie żałuj, tego co robisz."

Rozdział szósty, część pierwsza.

14.06.2015 rok, niedziela, godzina 07.30

Świt obudził ją swym świetlistym dotykiem. Przeciągnęła się i po chwili wstała z łóżka. Założyła czarną, krótką lajkrę i koszulkę sportową, którą dostała ze szkoły, specjalnie ze swoim imieniem. Suzanne. Widniało dużymi, czarnymi literami na tyle koszulki.

14.06.2015 rok, niedziela, godzina 13.05

Wzrok Marika jak i jego kolegów powędrował na zgrabną dupe Suzie. Dziewczyna przedzierała się przez tłum nastolatków i po chwili zniknęła z widoku. Gdy wydostała się z całego zamieszania chłopaki znowu ją zauważyli i popędzili w jej stronę. Pewnym krokiem weszła na boczne boisko i zaczęła robić skipy. Uderzenia piętami w pośladki wywoływały potrząsanie nimi. Każdy chłopak siedział i miał tylko szeroko otwarte oczy i rozdziawioną buzię.
-Ej, mała!--krzyknął jakiś nieznajomy, ale ona go zignorowała i dalej się rozgrzewała.
-Suzanne, cóż za piękne imię!!!--dodał inny debil, który najwyraźniej umiał czytać.
-Nie tyle co imię, jak ty i twoja dupa!--zwrócił się do niej chłopak, który wstał i zmierzał w jej stronę. Był coraz bliżej, a ona tak samo jak Marik zaciskała pięści i zęby. Chłopak podchodził bliżej, ciągle do niej krzyczał, a ona tylko starała się go ignorować.
-Brian! Daj sobie spokój! Nie widzisz, że ona jest wściekła?!--podniósł głos jego kolega.
-Lubie złe dziewczynki.--rzekł. Był coraz bliżej Suzanne. Napięła wszystkie mięśnie, lecz starała się go ignorować i dalej ćwiczyć. Stawiał coraz pewniej następne kroki. Pięści miała jak ze stali. Zbliżał się. Denerwowała się. Dotknął jej. Oderwała nogę od ziemi. Speszył się. Obróciła się. Odsunął się. Ale nie zdążył. Jej but wylądował na jego twarzy. Chłopak się wywalił i upadł na świeżo obciętą trawę. Zaraz obok był Marik. Zdążyła zobaczyć tylko jego oczy, bo się odwrócił, trzymał Briana za kark i gdzieś go prowadził.
-Skop mu tyłek!--wykrzykiwali koledzy Marika, ale on raczej ich nie słyszał, bo był jakby w transie.

14.06.2015 rok, niedziela, godzina 17.24

-Viley!--wrzasnął trener Marika. Chłopak odwrócił się w stronę mężczyzny i zaklął pod nosem.
-Słucham..?--zapytał, poniekąd udając głupiego.
-Nie wiem czy mam być z ciebie dumny czy mam się za ciebie wstydzić... Marik, wynik bardzo dobry. Już dawno nie było tak dobrze nawet na treningu, a nie wspominając już o zawodach. Jednak to, że pobiłeś tego chłopaka bez powodu... Jest mi za ciebie wstyd. Masz szczęście, że ta dziewczyna przyznała, że on z nią zaczynał, inaczej drużyna byłaby wykluczona z zawodów. Następnym razem myśl.
-Dobrze trenerze...--przytaknął i obrócił się na pięcie do wyjścia z akademika.
-Poczekaj jeszcze. Zanim wejdziesz do autobusu to chciałbym wiedzieć czy coś cię z tą dziewczyną łączy. Podobno ona zwiastuje same kłopoty.
-Trenerze, nic mnie z nią nie łączy. Była zdenerwowana. To tyle. Musiałem coś zrobić. Mogę już iść?
-Jasne.--trener się uśmiechnął, a Marik odszedł niosąc na ramieniu torbę. Usiadł w autobusie i starał się nie patrzeć na nią. Ale z marnym skutkiem. Jej uśmiech. To jak mruży oczy przy śmianiu się. I jak od czasu do czasu patrzy się po całym autobusie jakby szukała jego niebieskich oczu. Był tego pewny. Coś do niej czuł i wiedział, że jest dla niego ważna, ale niczego więcej nie wiedział.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz