czwartek, 30 kwietnia 2015

LBA

Chciałabym podziękować za nominację: 
http://diabelwaureoli.blogspot.com/2015/04/lba_22.html?m=1



Nominacja do Liebester Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.

1) Jak zaczęła się twoja przygoda z czytaniem?

Ehh..  Trudne pytanie. Szczerze mówiąc już nie pamiętam, ponieważ było to dawno. Chyba zaczęłam częściej czytać jak wypożyczyłam cudowną książkę i od tego czasu ciągle czytam.

2) Najgrubsza przeczytana książka?

Ciężko powiedzieć. Książki, które czytam są raczej w zbliżonej długości. Ale chyba Zbuntowane Anioły, a ich autorką jest Libba Bray.

3) Dlaczego zaczęłaś pisać?

Myślę, że zaczęłam pisać ponieważ sprawia mi to radość. Podczas pisania można wyrazić swoje emocje i odczucia związane z wieloma istotnymi sprawami.

4) Optymistka czy pesymistka?

Zdecydowanie pesymistka.

5) Jaki jest twój ulubiony zespół / wykonawca?

Nie mam ulubionego. Ubóstwiam Maroon 5 i Rammstein. Słucham wiele zespołów rockowych i metalowych oraz innych, jednakże najczęściej właśnie gatunków wymienionych powyżej.

6) Lubisz sport?

Mało powiedziane! Kocham sport i nim żyję.

7) Lubisz deszcz?

Lubię, zależy jaki. Najbardziej letni i ciepły. Do ulew też nic nie mam.

8) Jaka jest twoja ulubiona ekranizacja książki?

Igrzyska Śmierci i Niezgodna.

9) Czy wierzysz w magię?

Wierzę, w małym stopniu, ale wierzę. I chciałabym, aby kiedyś w moim życiu wydarzyło się coś magicznego.

10) Jakim chciałabyś być magicznym stworzeniem?

Po przeczytaniu serii "Wodospady Cienia" chiałabym być kameleonem.

11) Jakie jest twoje motto życiowe.

"Rób to co kochasz i nie przejmuj się opinią innych."

Nominuje:
•http://krolewnawliceum.blogspot.com/?m=1
•http://fantastyka-raja-kalpana.blogspot.com/?m=1
•http://natchniona666.blogspot.com/?m=1

Moje pytania:
1) Jaki masz charakter?
2) Pięć ulubionych książek?
3) Masz rodzeństwo?
4) Jakie masz zainteresowania?
5) Od kiedy piszesz?
6) Czy kiedykolwiek chciałabyś wydać własną książke? Jeśli tak, to o czym?
7) Jesteś otwarta na nowe znajomości czy wolisz zostać przy tych starych?
8) Jakie miejsce chciałabyś odwiedzić?
9) Jaki gatunek książek najbardziej lubisz?
10) Jaką książke chciałabyś zobaczyć jako film?
11) Wolisz lato czy zimę?

sobota, 25 kwietnia 2015

Zły znak

Wpis XIII

Światło przedzierające się przez opuszczone rolety wyrwało mnie ze snu.
-Jeszcze chwilę.--powiedziałam sama do siebie. Wiedziałam, że nie mogę liczyć na litość Ann i na pewno nie uzyskam zgody na zostanie cały dzień w pokoju. Założyłam biały, szkolny szlafrok i poszłam się umyć. Dzisiejszego dnia żadnej krwi, żadego zamieszania i żadnych zabójstw. Wykąpałam się, wysuszyłam włosy i ułożyłam je w niedbałego koka. Przed lustrem zrobiłam lekki i naturalny makijaż. Wyszłam na zimny korytarz. Szybko przebiegłam do mojego pokoju. Przyjaciółki były już na nogach. Najwyraźniej poszły do drugiej łazienki, bo w tej co ja ich nie było. Ich włosy były wilgotne od wody, a po pokoju roznosił się zapach waniliowego mydła Rose. Zrzuciłam z siebie szlarfok i założyłam mundurek szkolny. Z godłem na piersi czułam, że to tu jest moje miejsce na świecie. Coraz częściej zaczynałam wierzyć, że to właśnie Akademia jest moim domem, a oni wszyscy są moją prawdziwą rodziną. Na szyji luźno zawiązałam krawat, a amulet od Oskara ukryłam jak najbliżej równomiernie pulsującego serca. Idąc na śniadanie rozkoszowałam się pięknem tego budynku. Obrazy przedstawiające uczniów, nauczycieli, rośliny, zwierzęta lub ważne wydarzenia historyczne wisiały na ścianach w korytarzu. Nigdy im się tak nie przyglądałam. Zajęta podziwianiem perfekcyjnej kreski jakiegoś malarza nie zauważyłam Matt'a. Jego czarne trampki zupełnie nie pasowały do mudnurka. Był ubrany w czarne spodnie od garnituru i białą koszulę z godłem Akademii, której rękawy podwinął do łokci. Przeczesał palcami perfekcyjną grzywkę i spojrzał się w moje pełne bólu oczy. Świdrował mnie spojrzeniem swych czarnych tęczówek z tą charakterystyczną, niebieską błyskawicą w lewym oku.
-Wiem, że gdyby nic się nie wydarzyło to byś tu nie stała, mam rację?
-Może. W połowie. Te dzieła są rzeczywiście tak pięknę jak wspominała pani Miles.
-Tak, są rzeczywiście piękne.--złapał się za brodę. W takiej poważnej pozie wyglądał jak znawca sztuk pięknych. Matce na sto procent przypadłby do gustu jako mój oficjalny chłopak. Nagle naszło mnie pewne pytanie.
-Matt, czy my jeszcze jesteśmy razem?
-Ja z tobą jestem, ale czy ty ze mną? Tego nie jestem pewien. Wiem, że masz pewne problemy, ale to nie znaczy, że musimy się rozstawać.
-Yhy... Masz rację.
-Często dostrzega się miłość po rozłące. Nas to ostatnio spotyka dość często. Uświadamiam sobie też tym, jak bardzo cię kocham i nie chcę, rozumiesz? Nie chcę, aby stało ci się coś złego. Jeśli będzie taka potrzeba, wolę zginąć, niż ty byś miała umrzeć. Rozumiesz?
-Z całą pewnością.Jednak mam zastrzeżenie. Nie możesz przeze mnie umrzeć. Bez względu co teraz się wydarzy, nie możesz. Jest jak jest, ale śmierć ma się trzymać od ciebie z daleka.--stanęłam na palcach, żeby go pocałować. Smakował inaczej niż wcześniej. Jego usta były spragnione moich. Delikatne i wyrafinowane, jak cały on. Teraz uświadomiłam sobie jak bardzo tęskniłam. Jak bardzo pragnęłam jego bliskości.-I ty też masz się od niej trzymać jak najdalej się da.
-Gdy ty będziesz na nią uważać, ja także.--chwycił mnie za talię i uniósł.
-Co sądzicie o tych obrazach?--pani Miles przerwała nam pocałunek. Tak kochała te dzieła. Mogłam się spodziewać, że prędzej czy później przyłapie nas na całowaniu się. Plastyczka jakby nigdy nic nawet nie drgnęła, gdy zobaczyła nas złączonych ze sobą. W Akademii panują ścisłe zasady, ale do pocałunków nauczyciele już się przyzwyczaili.
-Uważam, że po dłuższym przyjrzeniu się można z nich wiele wynieść. Jak i w kwestii historycznej, jak i oczywiście plastycznej.--udzieliłam odpowiedzi.
-Mądre słowa, panno Sheride. A co pan uważa o tych obrazach, panie Lorens?--nauczycielka zwróciła się do Matthiasa, który nie był w stanie się wysłowić.
-Eee... Myślę, że... Mają ten należyty przekaz.--odetchnęłam z ulgą, że coś wymyślił.
-Tak, tak. Gdyby było więcej ludzi takich jak wy, świat sztuki by na tym skorzystał. Żegnam państwa.--odeszła w głąb korytarza zostawiając nas przed obrazem, który przedstawia kobiete w kruczoczarnych włosach i intensywnych, szarych oczach, tak podobnych do oczu Oskara.

Dostarliśmy na śniadanie jako ostatni. Mleko było zimne, z warzyw zostało tylko trochę papryki, której nie lubię, a chleba nie było nawet gdzie szukać. Chwyciłam pudełko, w którym były czekoladowe płatki i poszłam usiąść do naszego stolika. Matt przystawił sobie krzesło i jedliśmy z pudełka.
-A co wy tak sucho?--Rose nie kryła rozbawienia.
-Nic nie zostało.--odparłam, próbując zachować powagę.
-Biedne dzieciaczki. Rodzice bogacze, a nawet nie stać ich na podgrzanie mleka.
-Zamnij się Nathan!--syknął Diego.
-Uuu... Co się stało?
-Oskar, ucisz się i jedź!
-Ej.. Ej.. Ej.. Co tak ostro?
-Oskar.. Nathan..--warknęłam przez zaciśnięte zęby.
-Ella, co się wczoraj stało?
-Nic nadzwyczajnego. Tylko kolejna awantura z matką. I proszę, proszę nie nazywajcie mnie tak.--mój ton był spokojny i aż nadto błagalny.

Siedząc na matematyce strasznie się nudziłam. Ołówek w mojej ręce jakby sam zaczął malować. Zarys zgrabnego owalu twarzy namalowałam na jedej ze stron zeszytu. Naszkicowałam roześmiane oczy i promienny uśmiech nastolatka. Dorysowałam dołeczki w policzkach, gdy jego usta wykręcały się w tym uroczym uśmiechu i dodałam zgrabny nos. Rysowałam z pamięci. Jakbym znała tego chłopaka. Ostatnie dociągnięcia i prawie gotowe. Jeszcze tylko niesforna grzywka, która zawsze była uniesiona do góry.
-Kim ty do cholery jesteś?--zapytałam na głos samą siebie.
-Gabriello, co to ma znaczyć?--zdziwiła się matematyczka.
-Przepraszam, zapomniałam się.

Wybiegłam z klasy równo z dzwonkiem na przerwę. Jeszcze pod klasą zaczepiła mnie Julia.
-O co chodziło?
-O to.--podałam przyjaciółce kartkę ze szkicem. Rozprostowała starannie zgięty papier i przyjrzała się narysowanemu chłopakowi.
-Czemu ty... Czemu narysowałaś akurat jego?
-Ale ja nie wiem kim on jest. Zaczęłam kreślić i jakoś takim sposobem powstał. Pamiętam jak się uśmiechał. Był taki szczęśliwy i nagle. Bumm! Nie ma go.
-Czy ty naprawdę go zupełnie nie pamiętasz?
-Nie. Nie wiem kim on jest.--byłam pewna, że Julia wie. W tej chwili podeszła Rose. Stanęła za Julą i zerknęła przez ramię na rysunek.
-Calvin...--szepnęła tak cicho, że ledwie usłyszałam.
-Kto?!
-Calvin Tucker.--odpowiedziała załamana Julia.
-Ja... Ja... Nie wiem o kim wy mówicie.
-Ello, on był twoim przyjacielem. Nie wiem, jak możesz go nie pamiętać. To jest niemożliwe.
-Po pierwsze. Nie wiem kim on jest i czemu go narysowałam. Po drugie. Co wy się ostatnio na tą "Ellę" uwzieliście?
-Przyjaźniłaś się z nim i nagle już go nie było. To on cię tak nazywał i wydaję mi się, że to pobudziło w tobie te wspomnienia.
-Czuję, że coś się stanie i to wcale nie będzie dobre.--Julia oparła się o ścianę i zamknęła oczy. Przyszłość dała jej znak. Sądząc po minie pełnej bólu - zły znak.


niedziela, 19 kwietnia 2015

Rodzinne zawiłości

Wpis XII

-Chyba ci gorzej!--wrzasnęłam. Nie zauważyłam, że większość ludzi już się rozeszła, a ja nadal stałam nad grobem.
-Gabriello.--stanowczy głos matki uświadomił mi, że brat nie żartuje.
-Skarbie, chodź, porozmawiajmy.
-Nie, tato. Proszę, niech Josh nas odwiezie.
-Ella, chodź.
-Nie nazywaj mnie tak!--syknęłam do matki.-Jak tak bardzo tego chcesz to pójdę z wami. Ale sprężaj się.
Jechaliśmy do naszego domu. Londyńskie ulice dudniły życiem. Big Ben wybił godzinę 12. Ciężka, metalowa brama zaczęła się otwierać. Odetchnęłam po raz ostatni. Diego złapał mnie za rękę, krew zaczęła szybciej krążyć mi w żyłach.
-Będzie zabawa.--pocieszył mnie brat. Szofer wyprowadził mnie z land rovera rodziców. Zdjęłam płasz i rzuciłam go na podłogę. Jedne z ulubionych szpilek potraktowałam trochę lepiej i darowałam sobie rzucanie nimi. Salon prezentował się tak jak 17 lat temu, a nawet dalej. Jedyne pomieszczenie w domu, które pozostaje w swoim umeblowaniu i kolorystyce od lat. Na białych ścianach wiszą obrazy w złotych ramach. Matka i ojciec usiedli na skórzanej kanapie, ja z bratem na fotelach na przeciwko rodziców. Mój wzrok latał po obrazach i dekoracji salonu, którą znam idealnie. Wszystko takie same, tylko my inni.
-Mamy w stosunku do was wymagania i...
-Mamo, chcemy zostać kanibalami.--Diego przerwał naszej rodzicielce.
-Tak, tak.--przytaknęłam.
-Naszą pierwszą ofiarą będzie ta laska z rządu, której tak nie lubisz. Jak jej na imię...
-Emilia Flle?--ciągnęłam rozmowę zgodnie z oczekiwaniami brata.
-O, właśnie. Jeśli będziesz chciała to wiesz... Możemy się podzielić jej mięsem.--żartowaliśmy sobie jej kosztem. Znając mamę i jej delikatność powinna się zaraz oburzyć.
-Zostawimy trochę dla ciebie.
-Będziecie mieli problem z tą jej sztuczną dupą.
-Oj tato, poradzimy sobie.
-Przestańcie!--krzyknęła wnerwiona matka.
-Ty to już się denerwujesz. Nie widzisz, że dzieciaki się z tobą droczą?
-Jesteście... Jesteście...
-Okropni?
-Wstrętni?
-Kochani?
-Mam was dość.--mama pukała palcami o podłokietnik. Następnie się wyprostowała i jak na Katherine Sheride przystało uniosła głowę i mówiła już spokojnym i poważnym tonem.-Diego, nie jesteśmy tu, aby sobie żartować. Chodzi o twój ostatni wyskok. Dzwoniła do nas pani Oedes.
-Mamo, to dlatego, że Tristan wrócił.
-To już wiem czemu był taki zjarany na następny dzień.--zażartowałam.
-Nic mnie to nie obchodzi! Musisz myśleć nad swoją przyszłością.
-Ale ja nie chcę?!
-Chcesz!
-Nie! Daj mi spokój! Gabriella, idziemy!
-Poczekaj, Diego.
-Tato... Już wystarczająco dużo wysłuchałem.
-Pozwól, że pojadę z wami.
-Tylko szybko.--powiedział zniesmaczony Diego. Ojciec już stał w drzwiach. Pożegnałam się z mamą i wyszłam za progi domu. Siedząc i ignorując kłótnie brata i taty, po raz ostatni zerknęłam na dom. Wydawał się taki samotny. Od wielu lat nas w nim nie ma. A teraz kolejna awantura, gwarantująca, że szybko tu nie wrócimy.
-Skarbie, co powiesz na zakupy?
-Nie.
-Czemu?
-Ten cały pogrzeb i wizyta w domu... Nie mam siły.
-Ty nie masz siły?--zaśmiał się Diego.
-Tak, ja nie mam siły. A jak będziesz planować kolejną imprezę to mi powiedź.
-Ella, choć ty zachowaj rodzinną godność.
-Bo co? Bo mój brat jest niedojrzały?
-Spokojnie.--tata zahaczył palcem o moje pasmo blond włosów i zaczął je zawijać. Zawsze mnie to uspokaja. Jeszcze zanim odesłali mnie do pierwszej Akademii, to on zawsze tak robił. Andre Sheride potrafi być troskliwym ojcem. Czasami. Zawsze miałam z nim lepszy kontakt niż z mamą.

Kończy się październik, szybciej kończą się dni. Wyjeżdzając z Londynu, po raz ostatni opuściłam przyciemnione okno naszej Audi. Miasto o zachodzie słońca wygląda jeszcze lepiej. Ostatnie promienie odbijały się od wód Tamizy. Zarknęłam i podziękowałam miastu za te wszystkie lata w nim spędzone. Kto wie? Może moje życie już nigdy nie będzie takie jak w dzieciństwie. Może teraz będzie nim jedynie rządziła śmierć, władza i pieniądze? Może... Gdybym była zwykłą dziewczyną, której rodzina się kocha, byłoby inaczej? Mogę tylko zadawać sobie te bzdurne pytania.

Powieki zrobiły się ciężkie i wreszcie zmógł mnie sen.

-I jak tam?
-Pięknie. Wszyscy tacy dostojni i nawet róże ci wrzuciłam.
-Ojej! Kochana jesteś!--Lis mocno mnie uścisnęła i pociągnęła za rękę. Zamyśliła się. W jednej sekundzie byłyśmy przy bramie Niebios, a w drugiej znalazłyśmy się na polance. 
-Wiesz, jak byłam mała to mama mnie tu zabierała.
-Cudownie.
-Prawda? Kocham to miejsce.--położyła się na trawie i zerwała mlecza.-Jak u mojej mamy? Trzyma się jakoś? 
-Słabo. Niby trzyma, ale wiesz jak to jest.
-Gabiello, znajdź tego, który zabił mnie i Vik'a. Proszę. Pomogę ci. Zależy mi na tym, aby inne dzieciaki żyły. Ja nawet trochę chciałam śmierci, ale nie pozwolę, żeby innych spotkał mój los. 
-Nie pozwolimy, Liso. Nie pozwolimy...

Coś mnie wybudziło, albo ktoś. Diego trzymał mnie w swoich silnych, bokserskich ramionach i właśnie dochodził do łóżka.
-Śpij, śpij.--uspokoił i położył na wygodnym meblu. Przykryta kołdrą straciłam świadomość i zatraciłam się w nicość.

sobota, 18 kwietnia 2015

Różane kolce

Wpis XI

-Ja.. Ja.. Nie mogę... Uwierzyć...--Rose, aż zamiemówiła z wrażenia. Ja także.
-Nie wiem, o co w tym chodzi. Siedziałam u Nathana i nagle przeniosłam się w przyszłość. Zaledwie 2 dni do przodu. A teraz? 8 lat! To jest.. To jest..
-Fantastyczne.--wykrzyknęłam.
-Magiczne.--dodała Rosemarie.
-Tak! Ojej! Nie mogę uwierzyć, że będę z Nathanem. Będziemy mieli dzieci!!--Julia była cała w skowronkach. Jedynie Rose zachowała rozum i rozmawiała ze mną normalnie, bez przejęcia sytuacją.
-To nie był ani Oskar, ani Matt i to też nie był Tristan. To musiał być ktoś z kim dawno się nie spotkałam, ale muszę tego chłopaka znać.--było mi trochę smutno, że Rose i Julia uzyskały odpowiedź, a ja nie.
-Nie mart się, dowiesz się.
-Tak.--odparłam bez przekonania. Resztę dnia spędziłyśmy na rozmowie. Wieczorem przypomniało mi się, że jutro odbędzie się pogrzeb Lisy.
-Mamy być w Londynie na 9.--powiedziałam sobie pod nosem.
-Co?
-Nie nic. Zaczynam gadać do siebie, ale o 6 wyjeżdżamy i chyba idę spać.--przebrałam się w piżamę i ułożyłam w łóżku. Bukiet tulipanów stojący na nocnej szafce wydawał silną woń. Zapach był usypiający i po chwili znowu byłam w Niebie.
-Gabriella! Witaj!
-O! Liso, cześć.
-Jak tam u was?
-Ee... Dobrze. Jutro twój pogrzeb, pomyślałam, że może chciałabyś wiedzieć.
-Tak...--rozpoznawalny był smutek w jej głosie.-Mam nadzieję, że nikt mnie nie opłakuje.--dodała trochę radośniej.
-Pewnie cię to zmartwi, ale dużo osób za tobą tęskni.
-Eh.. Trudno.. Za chwilę i tak zapomną, a życie będzie się toczyć dalej. Po co rozpamiętywać takie rzeczy. To bez znaczenia.
-Lis.. Nie mów tak.--do rozmowy wtrącił się Viktor. Objął ją ramieniem i pocałował w policzek. Dziewczyna się zarumieniła i uśmiechnęła.-Zabiorę was gdzieś moje drogie panie.
-Prowadź.
Viktor zaprowadził nas na boisko od koszykówki. Wyczarował piłkę i rzucił w moją stronę. Wszyscy się odprężyliśmy. Graliśmy przez ponad 30 minut z innymi duchami. Po jakimś czasie musiałam się pożegnać.
-Uważaj na kokosy, Gabi. Uważaj.--usłyszałam na odchodnym i wróciłam na Ziemię.

Budząc się poszłam do łazienki. Weszłam do kabiny prysznicowej, a tam widniał napis:

'Śmierć jest wszędzie. Ona tylko czeka na odpowiedni moment'

Wystraszyłam się. Dotknęłam liter, a one się rozmazały. Zbliżyłam brudne palce do nosa i poczułam metaliczny zapach krwi. Z wrzaskiem wybiegłam z łazienki. Wszystkie drzwi na korytarzu się otworzyły. Dziewczyny pytały się o co chodzi. Zdążyłam tylko rzucić 'Krew'. Biegłam ile sił w nogach. Bez pukania wtargnęłam do gabinetu Ann. Dyrektorka była zaskoczona. Co jej uczennica robi o 4.30 taka zdyszana i przerażona.
-Co się stało!?
-Ann... Ann...--nie mogłam się wysłowić.
-Gabriella... Spokojnie.--dyrektorka poprowadziła mnie na kanapę.
-Weszłam pod prysznic, a tam było napisanę krwią "Śmierć jest wszędzie. Ona tylko czeka na odpowiedni moment."
-O boże.--przestraszona Ann zakryła dłonią usta.

Dziewczyny zbiegły się pod łazienką. Wiadomości szybko się rozchodzą. Ostrożnie weszłam z Ann do pomieszczenia. Ochroniarze już się zbiegli zaniepokojeni całą sytuacją. Kabina prysznicowa została uprzątnięta, lecz żadna z nas nie chciała do niej wejść. Wreszcie, gdy po długim czasie starsze klasy się wyszykowały, zaczeliśmy odjeżdżać. Po każdego zjawiali się nie tyle co rodzice, ale kierowcy oraz ochroniarze przez nich wysyłani. Wytworne wozy stały pod bramą na teren Akademii, inne po kontroli już wjechały i czekały na uczniów. Dzisiejszego dnia pozwolono nam założyć własne ubrania. Dlatego też, każda z dziewczyn była w innej sukience, a nie w mundurku szkolnym. Wychodząc na dziedziniec moja czarna sukienka powiewała na październiokowym wietrze. Jesienny, szary płasz, przysłany od rodziców na tą właśnie uroczystość, ani trochę nie chronił przed zimnem, ale dodawał elegancji. U mojego boku kroczył Diego. Ubrany w czarny garnitur i płaszcz tego samego koloru. Czerwony, kaszmirowy szal luźno zawinięty na szyję, powiewał na wietrze. Nasi ochroniarze kroczyli dumnie, aby odpowiadzić nas do samochodu. Nowe, czarne Audi A8 czekało, aż wsiądziemy. Ochroniarz zamknął za mną drzwi, a samochód zawarczał.

Jechaliśmy przez zielone wsie. Lasy, które mijaliśmy napawały lękiem, ale i zachwytem.
-Ha ha.. Dziwne, że ojciec nie wysłał odrzutowca.--warknął pełen sarkazmu Diego.
-Przestań, Di.
-Nie przestanę! Josh, czy oni mają zamiar przybyć na pogrzeb?
-Z tego, co mi wiadomo nie.--odparł zaprzyjaźniony kierowca.
-No ta... Tak jest zawsze... Ciekawe czy na mój pogrzeb przyjdą.
-Dość tego, Diego! Wiesz, że tata nie ma czasu.
-Jasne. Teraz go bronisz, hę?
-Nie bronie, ale choć dzisiaj zachowuj się jak na chłopaka w twoim wieku przystało.--zapanowało milczenie. Diego poprawił swój artystyczny nieład na głowie, a ja patrząc w lusterko po raz ostatni pomalowałam usta różową szminką. Josh wyszedł i otworzył mi drzwi. Ochroniarze stali przy mym boku, gotowi walczyć w mojej obronie. W zasadzie nie są mi oni potrzebni, lecz rodzina, upiera się, że mamy być z bratem wielkimi osobowościami, takimi jak nasi rodzice i reszta rodziny. Po głowie krążą mi zawsze słowa babci: "Oh, kochanie, pokładamy w tobie nadzieję. Nie zawiedź nas. Władza i pieniądze, na które twoi przodkowie pracowali całe życie musi zostać w rodzinie. Wszystko zależy od ciebie i twojego brata."
-Pieprz się, babciu.--pomyślałam na głos.
-E,e,e! Gabriella, czy przypadkiem mieliśmy dziś nie rozmawiać o rodzinie?

Żałobnicy patrzyli jak trumna z Lisą jest spuszczana do wykopanego dołu. Gdy już tam spoczęła, podeszłam, a wspomnienia wróciły.

Chodziłam z Lisą do jednej klasy. Nigdy jakoś się nie przyjaźniłyśmy, ale miałyśmy dobrę relację. Pewnego razu, w dzień kobiet dostałyśmy od chłopaków róże. Wszystkie dziewczyny w klasie narzekały, że mogli się bardziej postarać i kupić coś lepszego skoro mają tyle kasy. Jedyna Lisa nie była przejęta sytuacją i na żarty o tym, że te róże są pogrzebowe odparła:
-Jak będzie mój pogrzeb to mi taką kup.
Spęłniłam jej proźbę i właśnie dziś zakupiłam piękną, białą róże z wielkim kwiatem. Lisa zawsze wspominała, że te kolce dodają kwiatu odwagi. Głowiłam się jakiej. Tylko kują i są nieznośne. Wreszcie zapytałam się jakiej odwagi. Jej odpowiedź była krótka. Składała się z zaledwie dwóch słów.
-Do życia.

Teraz stojąc, patrzę jak kwiat powoli zlatuję. Upadki są ponoć bolesne, lecz wielokrotnie po nich wstajemy z jeszcze większą determinacją do życia i działania. Dotrzymałam słowa. Nic wielkiego, a jednak często takie szczegóły dają nam wiele satysfakcji. Mogłabym w każdej chwili się poślizgnąc i wpaść tam gdzie róża. Czy przeżyłabym upadek z tych paru metrów? Pewnie tak. I znów głos babci: "Zachowuj się odpowiedzialnie! Nie przynoś wstydu rodzinie."
Już miałam stawić nogę nad przepaścią, aż ktoś pociągnął mnie za rękę. A szkoda. Może i bym się nie zabiła, ale wstyd jaki bym przyniosła rodzinie, byłby zamierzony i odpowiedni.
-Płaczesz?--Diego mówił lekko i z nutą zmartwienia w głosie. Dotknęłam policzka i poczułam na nim łzy. Szybko je otarłam, starając się nie rozmazać makijażu.
-Nie. Tylko myślałam nad tym jak okryć rodzinę hańbą.
-Typowe. Ale teraz lepiej pomyśl jak z nimi porozmawiać, bo tu są.



piątek, 3 kwietnia 2015

Przyszłość

Wpis X

Spóźniłam się na kolacje i na samym wejściu wdałam się w kłótnie.
-Musiałaś to zrobić?--zwykle Matt na mnie nie krzyczy. Do tej pory nigdy na mnie nie krzyczał.--Było trzeba go odepchnąć!
-Przepraszam.--nie byłam w stanie nic więcej powiedzieć i poszłam do bufetu nałożyć sobie jedzenia. Stanęłam w kolejce do płatków i mleka. Za mną ustawiła się długa kolejka. Dwóch znajomych chłopaków, starszych o rok stało za mną i gadali. W jedej chwili niższy złapał mnie za dupe. Wyższy zdążył tylko dodać:
-Kacper! Przesadziłeś!
Miał racje. Chwyciłam waze z letnim mlekiem i wylałam je na podrywacza. Cała jadalnia patrzyła się na to widowisko.
-Jebana! Ty jesteś jakaś oszołomiona! Wiedźma! Nie zbliżaj się do mnie!
-To ty nie zbliżaj się do niej.--za mną stanął Matt. Był bardzo zły, ale nie na mnie. Chwycił Kacpra za koszulke i powalił na stoły pełne jedzenia. Dyrektorka już stała w drzwiach stołówki.
-Matthias!! Do mnie!!--Matt podszedł do Ann jak posłuszny szczeniaczek. Po chwili dyrektorka dodała.--Kacper! Ty też!
Odechciało mi się jeść i popędziłam do swojego pokoju. Rzuciłam się na łóżko i wtuliłam w poduszkę. Czy on musiał to zrobić? Teraz ma problemy. To moja wina. Nie powinnabyłam pozwolić, aby się zbliżał. A może właśnie tego chciałam? Nie byłam w stanie odpowiedzieć sobie na te pytania. Szlochałam w poduszkę do czasu, gdy zasnęłam. Obudziłam się po krótkim śnie, w którym całowałam się z Matt'em, o dziwo, gdy otworzyłam oczy chłopak siedział przy mnie.
-Wybaczysz mi?--nachylił się i ujął moją dłoń.
-Za co?
-Za to, że nakrzyczałem na ciebie. Bardzo przepraszam i strasznie tego żałuje. Wiem, że to on cię do tego zmusił, a poza tym nie miałem prawa tak zareagować.
-Wybaczyłam.--obejrzałam się na niego. Posłał mi jeden ze swych uśmiechów i wszedł pod kołdrę. Przytuliłam się do niego i ponownie zapadłam w sen.

Piękny zapach tulipanów roznosił się po całym pokoju. Uchyliłam powieki i zobaczyłam kwiaty. Ich woń była silna i uzależnająca. Wielki bukiet czarnych tulipanów stał na nocnym stoliku obok mojego łóżka. Wiele czarnych i bordowych tulipanów leżało po całym pokoju. Jedne były w wazonach, inne leżały luzem.
-Co to ma znaczyć?!--do pokoju wpadła Julia.-Nie było mnie jedną noc, a tu morze kwiatów!--popatrzyła się po pokoju i z dumą dopowiedziała.-Masz chyba jakiegoś wielbiciela. Tylko skąd on wiedział, że kochasz bordowe i czarne tulipany? Hahaha! Nie wierze!--wiedziałam już, że Julia znała odpowiedź na wszystkie pytania.
-Nie owijaj, tylko mów.
-Tristan wrócił!--Rose z krzykiem przybiegła i wyjaśniła sprawę tulipanów.
Poczułam w przełyku gulę, która zwiastowała kłopoty. Opadłam na krzesło i podciągnęłam nogi.
-Hej, co jest?
-Nic.
-Gabriella! I ja i Rosemarie widzimy, że coś jest na rzeczy! Wyjaśnisz dobrowolnie? A może mam cię zmusić siłą?
-Boje się, że on wszystko zepsuje!--wykrzyknęłam pełna bólu i złości. Nie byłam w stanie pohamować emocji.--Dajcie mi chwile spokoju. Porozmawiamy po śniadaniu.
Zabrałam się do sprzątania tulipanów, wsadzałam je we wszystkie możliwe szklanki, a gdy te już się skończyły postanowiłam, że resztę kwiatów zaniosę na stołówkę. Ubrałam się w luźne spodnie z kieszeniami i łatami na kolanach koloru khaki, a do tego dobrałam szarą koszykarską bluzkę. Torbę przepasałam przez ramię, chwyciłam ponad 80 pozostałych tulipanów i włożyłam do kieszeni amulet.

Wchodząc na stołówke wzbudziłam duże zainteresowanie. Po wczorajszej awanturze, dyrektorka przekazała Matthias'owi, że nie obarcza mnie winą, ale inni najwyraźniej tak. Jedni posyłali mi uśmiech, inny wrogie spojrzenie. Na naszym stole położyłam tulipany i poszłam po śniadanie. Stolik był pusty. Usiadłam i naszła mnie myśl o Lisie. Jutro pogrzeb, a ja nie wiem, czy dam radę wystać przy trumnie. Miałam ochotę uciec do niej i mi się to udało. Po raz pierwszy przeniosłam się do Nieba, w chwili, gdy nie spałam. Powitała mnie Lisa, która wręcz promieniała z radości. Dziewczyna przeciągnęła mnie przez bramę, a tam naskoczył na mnie uradowany Viktor.
-Liso, czy mogę chwilę porozmawiać z Gabriellą na osobności?--dziewczyna bez entuzjazmu wyraziła zgodę.
-Co ma znaczyć to 'kocham cię'? Okłamujesz ją?!--byłam zła i nie kryłam tego. Nie wiedziałam na jaki temat ma zamiar rozmawiać, ale nie obchodziło mnie to. Musiałam wyrazić swoje niezadowolenie. Mało kiedy byliśmy sami, teraz skorzystałam z okazji, że Lisa nie stoi tuż obok.
-Nie! Tu chodzi o to, że nigdy nie miałem rodzeństwa. A zawsze chciałem je mieć. Patrząc na ciebie i Diego, zazdrościłem wam. Miałem potrzebę, żebyś to ty była moją siostrą. Zawsze cię kochałem, na wszystko co złe przymykałem oko, dbałem o ciebie, troszczyłem się o twoje bezpieczeństwo i nadal to robię, siostro. Ale ty nigdy nie czułaś tego co ja. Dla ciebie istniał tylko Diego. Wiedziałem, że nigdy ci go nie zastąpie. Mogłem być tylko przyjacielem, bo ty i tak nigdy byś mnie nie pokochała jak brata. Nadal cię kocham, Gabriello. Wierz mi. I to nie znaczy, że okłamuję Lisę. Ją kocham inaczej. Jak mam to powiedzieć? Pomiędzy nami jest ta miłość... Wiesz jaka... Oj, Gabi. Nie będę ci więcej tłumaczyć.
-Wiem Viktorze, ale to nie zmienia faktu, że wolałabym, aby ta cała twoja miłość popłynęła do Lisy. Ona tego teraz bardziej potrzebuje. Lisa cię bardzo kocha!
-Tak, wiem. Ja ją też kocham. Gabriella! Jeszcze jedno! Musisz...--nie usłyszałam co powiedział, bo nagle odpłynęłam. Znowu siedziałam na krześle. Rose i Julia patrzyły na mnie zaskoczone, a Nathan próbował mnie ocucić.
-Hej, już dobrze. Jesteśmy tutaj.
-T-t-a-k-k..--jąkałam się, nie wiedząc co powiedzieć.-Długo mnie nie było?--powiedziałam juz bardziej ożywionym głosem.
-Przyszłyśmy jakieś 3 minuty temu. Nathan był tu jak weszłaś na stołówke jakieś 10 minut wcześniej. Nie wiemy dokładnie ile, ale pewnie z 6 minut.
-A co właściwie się stało?--zapytała zmartwiona Rosemarie.
-Przeniosłam się tam.
-Gabriella! Musisz z tym skończyć! To cię wymęcza!
-Nie! Nathan, uwierz mi wszystko dobrze. Dzięki temu mogę z nimi być.
Dalej już nic nie mówili. Zaraz po najedzeniu się porozdawałam kwiaty i popędziłam na lekcje. Czas się dłużył i miałam dość. Na francuzkim, który był ojczystym językiem Oskara spotykałam się z jego ukratkowymi spojrzeniami. Stojąc pod salą od angielskiego schyliłam się do plecaka, żeby wyjąć zeszyt. Rzuciłam go do Julii, która musiała spisać pracę domową. Podniosłam głowę i zobaczyłam Tris'a. Tego chłopaka, którego znałam od kołyski. Tego, który zawsze był obok mnie. Razem z Diego byli mi najbliższymi osobami. Do czasu. Chłopak wyjechał 2 lata temu. Rozpoczął naukę w innej szkolę jak tłumaczył musiał odpocząć od tej. Ja jedyna wiedziałam, że to nie jest ten powód. Tristan mocno przeżył rozwód rodziców. Nie radził sobie z niczym, ale teraz najwyraźniej się to zmieniło. Stał tu i się na mnie patrzył swoimi oczami, które są jak węgiel. Usiosłam się, a brunet poprawił palcami swoją grzywkę.
-Kogo my tu mamy...--zaśmiał się.
-No, no widzę, że humorek dopisuje Tristanku.
-Liczyłem, że powiesz może 'Oh! Tristan! Wyglądasz olśniewająco.' bądź 'Tris! Tęskniłam za tobą'--śmiał się naśladując mój głos.
-Nadal taki sam.. Dziękuje za kwiaty.
-Proszę bardzo.
-Mama pewnie zła, że całą szklarnię jej okradłeś, prawda?
-Jeśli robię coś dla ciebie, to mama nigdy nie jest zła. Znasz ją i wiesz jak bardzo cię lubi.--patrzyliśmy na siebie, a gdy zadzwonił dzwonek na ostatnią lekcję chłopak odparł.-Jeśli możesz być piękniejsza niż byłaś, gdy cię zapamniętałem, to ty taka jesteś.--znikając w klasie posłałam mu uśmiech i dopiero teraz zrozumiałam, jak bardzo tęskniłam za tym chłopakiem.

Siedząc na angielskim przypominałam sobie wspomnienia z nim związane. Już dawno o nim nie myślałam. Pamiętam jak byłam na jego 6 urodzinach. Dostał rower. Zazdrościłam Tris'owi i Diego, że potrafią jeździć, a ja nie. Poprosiłam mamę o rower. Dostałam go tak jak wszystko. Na następny dzień pobiegłam do Tristan'a prosząc go o naukę. Szybko się uczyłam i po tygodniu już bardzo dobrze jeździłam. Tris zgubił chomika. Okazało się, że zwierzak wyszedł na chodnik. Rozpędziłam się i przejechałam chomika. Nie zrobiłam tego specjalnie i żałowałam. Tristan się załamał i przez 2 tygodnie nie odzywał. Myślałam, że już nigdy mi nie wybaczy, ale któregoś dnia przyszedł po mnie i zabrał do szklarni jego mamy. Zerwał jednego bordowego tulipana i wręczył mi go. Ja zerwałam czarnego, wiedząc, że to jego ulubiony kolor. Od tego czasu bordowe i czarne tulipany są symbolem naszej przyjaźni, która już raz była czymś więcej.

Leżąc w swoim pokoju byłam zajęta zabawą tulipanem. Patrzyłam się na jednego czarnego kwiata i myślałam o przyjacielu. Do pokoju weszła Julia i Rose.
-Gabiello, jest... Eee... Sprawa..--Rosemarie była trochę zaniepokojona
-Co się stało?
-Chodź tu.--Julia wraz z Rose siedziały na podłodzę i trzymały się za rękę. Usiadłam i utworzyłyśmy krąg.

Przeniosłyśmy się do jakiegoś domu. Kobieta, stojąca do nas tyłem coś gotowała. Miała długie blond włosy. Podszedł do niej mężczyzna i przykucnął przy brzuchu.
-Będę najszczęśliwszym ojcem na świecie.--rozpoznałam ten głos. Należał do Nathana. Wizja nas przybliżyła do pary. Julia miała wyraźnie zaokrąglony brzuch.
-Viktor chciałby, żeby nasz syn miał tak na imię.
-Wiem, ale boje się o wspomnienia. Obawiam się, że jak będę go wołać, to one wrócą, a ja będę czekać z nadzieją, że Vik za chwilę podejdzie i przybije mi piątkę.
-Kochanie...--Julia się zmartwiła, a nas jakaś siła zabrała do innego domu. Długie, ciemne włosy miała zaplecione w warkocz. Odwróciła się do nas, a letnia i zwiewna błękitna sukienka przykrywała jej brzuch. Ona też była w ciaży. To Rose. Postawiła kurczaka na stole.
-Obiad!--zawołała, a po schodach zbiegł Diego z małą dziewczynką za rękę. Usiadł na krześle a za nim był kalendarz. Widniał na nim 2023 rok. Wszystko się rozmazało i przenieśliśmy się na ulice Londynu. Bliźniaki- dziewczynka i chłopiec biegali po parku. Byłam przy nich z jakimś mężczyzną.
-Mamo! Mamo! Tatuś się z nami pobawi?
-Tak! Już idę!--krzyknął pełen entuzjazmu. Jakbym znała ten głos. Dawno go nie słyszałam, ale znam go. Jakiś wir nas zabrał i byłyśmy w pokoju.