poniedziałek, 6 lipca 2015

Umowa

"Dopóki mogę..."

Wpis VII

W pociągu słuchać było płacz dzieci i krzyki ochroniarzy. Mimo tego, że było tak głośno, to wyraźnie słyszałam bicie swojego serca, ale leżący obok Oskar nie mógł złapać powietrza do płuc. Nie byłam pewna co mam o tym sądzić, jednakże stwierdziłam, że lepiej będzie mu pomóc. Rzuciłam się w jego kierunku i sprawdziłam puls. Był strasznie słaby. Oddech jakby zatrzymał się gdzieś głęboko i nie mógł się przedostać na zewnątrz. Moje serce waliło. Jego serce stało w bezruchu. W moich żyłach płynęła adrenalina, gdy on... był jej zupełnie pozbawiony. Adrenalina! Właśnie... Jedną ręką potrzymywałam jego głowę, a drugą sięgnęłam po swoją torbę. Byłam uczulona na osy i pszczoły, dlatego też zawsze nosiłam ze sobą strzykawki z adrenaliną. Rękę wyjęłam spod głowy Oskara i złapałam go za rękę. Wycelowałam strzykawkę w biceps i wstrzyknęłam w mięsień. Nie byłam pewna czy robię to dobrze. Nigdy nie wstrzykiwałam nikomu 3xF* w mięsień, ale tym sposobem działa ona szybciej i dłużej. Krążenie krwi w jego żyłach momentalnie się ożywiło. Oskrzela zaczęły pracować, a z jego piersi wydało się tchnienie. Zaczął oddychać. Gula, którą miałam w gardle nagle zleciała, a część stresu we mnie zmniejszyła się.
-Co-o?
-Nic nie mów. Oskar, musisz wiedzieć, że zawsze mi na tobie zależało, ale... Muszę odejść. Adieu!
-Adieu?! Co to ma...--zaciął się i szukał odpowiednich słów.- znaczyć?? Nie mów mi, że odchodzisz!--wykrzyknął, ale ucisk w sercu zniwelował oburzenie i miał już normalny ton głosu. Nie czekałam aż doda coś więcej tylko wyszła z kabiny pociągu i szłam korytarzem, w którym był zupełny bałagan spowodowany przez ochroniarzy ojca. W oddali zobaczyłam chłopaka w startych spodniach. Jeansy były takie jak te ulubione Calvina. Zaczęłam biec, ale zorientowałam się, że to nie on i zwolniłam do marszu.
Huk.
Głośny strzał rozprzestrzenił się po całym pociągu. Dziecko nawoływało matkę. Chyba się zgubiło, ale je ominęłam. Zmierzałam do miejsca, z którego doszły mnie straszne odgłosy strzelaniny. Wtedy ich zobaczyłam. Waruna jakby się teleportował. Mój ojciec opuścił auto i stał teraz na przeciw swojego wroga. W prawej ręcę trzymał pistolet, a w lewej jakąś kartkę.
-Chcemy tylko zgody. Ja i Katherina chcemy odzyskać naszą córkę.
-Yhym... Już ci ją oddaję.--żachnał się Michael.-Było trzeba nie odbierać mi Kate. Kochałem ją!
-Ale ona nie kochała ciebie!
-Kochała! Musiała mnie kochać. Kate! Przeklęta Kate!--krzyczał i nie panował nad swoimi emocjami.
-Nie. Przeklinaj. Mojej. Żony.--powiedział pełen powagi tata.-Mam umowę.--uniósł kartkę w lewej ręcę.-Możesz ją podpisać i oddać nam naszą córkę. My, w zamian oddany ci nasze królestwo. Oddany ci Olieję.
Była to straszna umowa. Królestwo, którym nasz ród rządził przez wiele lat mógłby być teraz w rękach tego tytana. Nie chciałam myśleć o tym, jakie to mogłoby być straszne. Muszę działać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz