czwartek, 21 maja 2015

Wachter

Wpis VII

Po długim czsie udało mi namówić brata, aby jutro pojechał gdzieś ze mną i tatą. Zapadłam w sen, a od rana obudziło mnie pukanie do drzwi.
-Gabriello! Jesteś gotowa?--przez zamknięte drzwi rozpoznawałam głos Di.
-Kurwa! Diego! Wejdź!
-Ej! Ty jeszcze w piżamie?--otworzył drzwi i wydał pomruk niezadowolenia.
-Daj mi dzisięć minut.--wzięłam pod pachę ubrania i wyszłam z pokoju. Umyłam się, ubrałam i umalowałam. Wchodząc do pokoju zobaczyłam jak Diego siedzi na łóżku Rosemarie i łaskocze ją, a ona się śmieje.
-Marie! Przestań!--teraz role się odwróciły. To Diego został powalony na pościel, a Rose siedziała na nim i łaskotała go w goły tors. Julia jeszcze spała, ale słysząc chichoty otworzyła powieki i tylko pokręciła głową.
-Dajcie ludziom spać.--wyszeptała z pomrukiem.
-Dobra, Diego! Zapinaj tą koszulę! Przymknę oko na to, że jest pognieciona, ale tata raczej będzie miał jakieś podejrzenia.--podeszłam do brata, który stał już na nogach i zapinał koszulę. Wygładziłam ją ręką.
-Znacznie lepiej. Dziwnie się czuję, jak jesteś rozebrany i obmacujesz się z moją przyjaciółką.
-A jak ty zaliczasz moich kolegów jednego za drugim?
-Ty jesteś twardy i ciebie to nie wzrusza.--poklepałam go po plecach.- Idziemy.--rozkazałam, a brat nachylił się nad Rose i pocałował ją w czoło.
-Przyjdę później, Marie.--zarumieniła się.
-Wypad!--warknęła Julia.
-Pa, Jules.--rzuciłam na odchodnym, a Diego podał mi ramię do trzymania.

Srebrny mercedes czekał pod bramą. Przeszliśmy kawałek, a szofer otworzył mi drzwi.
-Hej, córeczko!--zawołał szczęśliwy tata.-Witaj, Diego.--dodał już trochę poważniej.
-Cześć, tato. Rozmawiałeś z Milesową?
-Tak, tak. Jesteście usprawiedliwieni.--usiadłam obok taty, a on zaczął zalewać mnie potokiem pytań.
-Jak u was?--Diego pokazał jedynie kciuka uniesionego do góry i powrócił do wyglądania przez przyciemniane okno.
-Jak zawsze.--odpowiedziałam.
-Nie wiem, jakim cudem przypomniałaś sobie o Wachterze.
-Kim?
-Calvinie. Zawsze tak na niego mówiłaś i myślałem, że to sobie przypomniałaś. Co o nim wiesz?--zadał kolejne pytanie.
-Praktycznie nic. Wiem tylko, że uczył mnie surfować i napisał do mnie list. Jest w Rosji.
-Muszę powiadomić w takim razie Ann. Im szybciej go znajdzie, tym szybciej będziesz bezpieczna. A to jest chyba najważniejsze, prawda?
-Może. Tato? A czy Wachter to nie Stróż?
-Tak. To po holendersku. Uczyłaś się kiedyś holenderskiego, pamiętasz?
-To akurat pamiętam.--zaśmiałam się.--Co o nim wiesz?
-Tuckerzy od wielu pokoleń są Stróżami i Magikami. Należą do *ZMiS. Wacher jest ich potomkiem, a kończąc 18 lat będzie mógł wybrać sobie osobę, którą będzie chronić. Zazwyczaj muszą wybierać wizjonerów, przyszłościowców, replayerów i wielu innych ludzi ze zdolnościami magicznymi. Cal musiał wyjechać, w celu chronienia cię. Jest jednym z silniejszych magów i stróżów, a ty jedną z ostatnich wizjonerek i jeszcze zanim się urodziliście było wiadome to, że będzie cię chronił.
-No super. Żebym jeszcze wiedziała cokolwiek o magii.
-Jak to nie wiesz? Spójrz na swojego brata. Jest najprawdziwszym okazem Mr. Night.
-Czego?
-Chyba chciałaś powiedzieć kogo.--wtrącił się Diego.
-To pan nocy. Tacy jak on w każdym momencie mogą zamienić dzień na noc, zsyłać ciemność i mrok, a najsilniejsi z nich nawet śmierć. Popatrz na zachowanie brata i powiedź mi, czemu ciągle nie ma humoru? Wiesz czemu? Bo mrok będący w nim go przytłacza i nie może nikomu pokazać kim jest uwalniając swoja moc, czyli np. zamieniając dzień na noc.--teraz zupełnie zgupiałam.
-Jasne. Wszystko rozumiem.--zadrwiłam sobie.
-Potrzeba ci więcej czasu, a będziesz wiedziała o co w tym chodzi.--podsumował tata i zakończyliśmy rozmowę.

Dotarliśmy do Londynu w południe. Lekka woń spalin roznosiła się w wietrze i rozwiewała włosy związane w kucyka. Przy tacie sukienkę mogę zamienić na koszulkę i jeansy, a płaszcz na czarną skóre. Gdy nie ma mamy, to po mieście mogę chodzić w tenisówkach, a nie w szpilkach i mam pozwolenie na bycie sobą. Przy tacie czuje się jak Gabriella, a nie jak Lady Gabriella Katherina Arabella Isabella Elizabeth Celine Mesteich - Sheride. Tyle imion! I po co to komu? Chyba tylko mojej mamie i babci one są potrzebne, aby za parę lat być ze mnie dumnym, gdy już osiągnę to co one.
-Idziemy na ciasto czekoladowe?
-Tak!--wykrzyknęłam.
-Pamiętasz ten park?--tata zadał pytanie, a mi przed oczami ukazała się wizja. Wizja przeszłości.

Blondynka i brunet jechali na rowerach. Byłam tam ja. Wszędzie bym poznała tą roześmianą dziewczynkę.
-Ello, nie chcę wracać do Amsterdamu. Nie chcę, abyś została sama.
-Wachter, nie będę sama. Przecież wiesz, że zawsze jest ze mną Diego i Tristan. 
-Tristan.--warknął.-Tristan i te wasze kwatki. Jak ja nie lubię tego dupka!
-Przestań. Calvinie, proszę.
-Nie! On chcę mi cię zabrać!
-Wach... Spokojnie.
-Ello, szczerze, to do kogo wolałabyś należeć?
-Przesłyszałam się? Czy ty uważasz, że jestem rzeczą?! Nie należe do żadnego z was! 
-Ella, nie o to mi chodziło. Choć raz mnie wysłuchaj. Musisz wybrać. Zdecyduj się on czy ja? 
-Wybieram siebie.--rzucił rower i podszedł do mnie. Stanął na wprost mnie. Złapał za kierwonice, a jego spojrzenie raziło wściekłością i uznaniem.-Dobry wybór.--powiedział 

Jego słowa 'on czy ja' chodziły mi po głowie jeszcze przez dobre godziny. Wreszcie coś sobie przypomniałam. Tata odwiózł nas do Akademii i odjechał.

-Źle. Rosja. Szpital. Powiedz. Ann.--Calvin? Ten głos musiał należeć do niego. Serce zaczęło mi bić szybciej, a coś podpowiedziało mi, że te słowa dużo go kosztowały i jest naprawdę źle.

środa, 13 maja 2015

Prześwity pamięci

Wpis XVI

Życie ciągle mnie zaskakuje. Odkąd odszedł Viktor wszystko jest jeszcze bardziej pokręcone. Nie ma przy mnie już ani Ann, ani Oskara, jednakże mam informację, które dają mi wiele do myślenia.

Z czarnej koperty wyjęłam kartkę tego samego koloru. Wachałam się, czy mam ją przeczytać, ale po raz kolejny zwyciężyła ciekawość.

Moskwa, 22 października, 2015 rok.

Droga Ello!

   Ile można żyć bez miłości? Tydzień? Dwa? Miesiąc? Może i tak. Ale nie trzy lata. Próbowałem pokochać inne. Starałem się, ale nie umiałem.
   Nadal żałuję tego, że został rzucony na Ciebie czar zapomnienia. Żałuję, ale wiem, że to dla naszego dobra. Dzięki temu jeszcze żyjesz. Każdej nocy staram się Ciebie odwiedzać. Wiem, że ty o tym nie wiesz i nie pamiętasz mnie choć odrobinę, to jednak ja Cię pamiętam i pragnę tego, abyś także sobie o mnie przypomniała. Rozłąka nie może trwać aż tak długo. Ty nie cierpisz, a ja owszem. Pamiętasz jak bawiliśmy się w berka? Albo jak kradliśmy czekoladki z kuchni? Nie, łudzę się. Ty niczego nie pamiętasz i pewnie nawet nie przeczytasz tego listu, w którym nie ma żadnej logiki, a wszystko jest poplątane jak ja. Ja. Właśnie. Jestem zawsze przy tobie.  Choć daleko, to ja jestem z tobą. Jestem przy tym jak plotkujesz z Rose i Julią i przy tym jak o mało co nie tracisz życia. Jestem też wtedy, gdy składasz gorący pocałunek na wargach Matt'a, choć powinnaś to robić na moich ustach. Paplam bez sensu. Zdejmę z Ciebie czar i przywrócę Ci pamięć o mnie i o nas. Wrócę do Ciebie, moja Ello. Będę wiedział kiedy to przeczytasz, a wtedy przypomnisz sobie to co zapomniałaś.
   Proszę o szybki kontakt. Do końca listopada jestem w Rosji. Wyślij odpowiedź pod adres na kopercie.

Tęsknie i czekam.
Twój stróż, Colin.

Colin. Tylko to imię krążyło mi po głowie. Jakieś przebłyski z pierwszych lekcji surfowania po Morzu Czarnym pojawiły się w mojej wyobraźni. Jego urocza grzywka. Dołeczki w policzkach. Duża i silna dłoń. Uspokajający dotyk. Ciepło i... i... to coś, co nie dawało mi spokoju. Nie byłam pewna co do niego czułam. Czy był moim wrogiem czy przyjacielem? Każdy mówi, że przyjacielem, ale... czuje coś innego. 

Uśmiechałam się przez łzy i byłam pewna, że mogę być kiedyś szczęśliwa. Nie ma co dłużej czekać. Z drukarki wyjęłam białą kartkę i zaczęłam pisać.

Akademia Eriania, 2 listopada, 2015 rok.

Drogi Calvinie!

   Dostałam Twój list. Postanowiłam, że napiszę do Ciebie jak najszybcjej. 
   Nie wiem kim jesteś, ale to akurat szczegół, bo sama nie wiem kim jestem. Ludzie odchodzą. Umierają lub uciekają. Wszystko jedno. Byleby być jak najdalej ode mnie...

Gdy już skończyłam pisać włożyłam list do koperty, zaadresowałam na moskiewski adres i zaniosłam do skrzynki. W najbliższym czasie list do niego dojdzie, a on wróci do Akademii. Pospiesznie zadzwoniłam do taty, a on odebrał po pierwszym sygnale.
-Cześć, skarbie.
-Tato...--starałam się przybrać jak najbardziej błagalny ton.
-Coś się stało? 
-Można tak powiedzieć. Jesteś jutro wolny?
-Dla ciebie zawsze. Gabriello? 
-Tak?
-Ty już wiesz, prawda?
-Tato... Przepraszam. 
-Jutro o 9 rano będę. Di jedzie z nami? 
-Porozmawiam z nim. 
-Dobrze. 
-Do usłyszenia, tato.--miałam się rozłączyć, ale zatrzyał mnie głos ojca.
-Córeczko, pamiętaj, że bez względu na to co się stanie ja cię kocham. To, że o nim wiesz może i zmieni twoje życie, ale nie zmieni mnie i ciebie. Nie zmieni nas. Dobranoc, skarbie. 
-Dobranoc. Do jutra, tatusiu.--westchnął i chciał coś jeszcze powiedzieć, ale rozłączyłam się i poszłam do pokoju brata. 

Odeszli

Wpis XV

Trzymałam w ręce białą kopertę. Była zaadresowana na mnie. Przejechałam ostrym paznokciem po krawędzi i wyjęłam kartkę.

Droga Gabriello.
   Jeśli dostałaś ten list, to znaczy, że już mnie nie spotkasz. Postanowiłem, że w ten sposób będzie nam łatwiej. Ojciec zawsze mi powtarza, że nie ma sensu przeciągać pożegnania. Stwierdziłem, że tym razem ból mógłby być naprawdę nieznośny i zdecydowałem się na prostszy sposób. Napisanie tego listu zajęło mi wiele czasu. Jeśli mają być to moje ostatnie słowa skierowane do Ciebie, to muszą być idealne.
   Twoje życie jest takie cenne, Gabriello. Nawet nie masz pojęcia jak bardzo. Wyjechałem, ponieważ tak będzie bezpiecznej. Pamiętasz jak opowiadałaś mi o swoich marzeniach na przyszłość? Wspominałaś o tym, że chcesz mieć trójkę uroczych dzieci. Tak myślę, że może przypomnisz sobie czasem o mnie i coś im opowiesz. Nie byłem tu długo, lecz ten czas spędzony z tobą pozwolił, abym się w tobie zakochał. Przepraszam, że tyle razy sprawiłem Ci przykrość. Gdybym mógł cofnąć czas, zrobiłbym to. Jednak nie mogę, a my w miarę możliwości musimy cieszyć się teraźniejszością. Marzę, aby po raz ostatni spojrzeć Ci głęboko w twoje piękne, ciemne oczy i powiedzieć jak Cię kocham. Niestety to już niemożliwe. Mój czas minął, a ty ułożyłaś sobie życie u boku Matt'a. Zresztą nie dziwie Ci się, często Cię wyzywałem i nie byłem Ciebie wart. A on? On daje Ci wszysto czego chcesz i nigdy nie zrobił Ci krzywdy. Zazdroszczę mu, lecz wiem, że jest Ciebie wart, a ja muszę odpuścić i iść dalej, tam gdzie będę. Wiem, że moje życie będzie teraz ciężkie, ale robię to dla Ciebie. Kiedyś powtarzałaś, że twoje życie to tylko sen, a gdy się obudzisz to wszystko zniknie. Teraz traktuj mnie podobnie. Byłem tylko snem. Czy koszmarem? Zdecyduj sama. Nie ma mnie tu, dlatego że mnie sobie przyśniłaś.
  Pamiętaj, że winę ponoszę tylko i wyłącznie ja. Gabriello, uważaj na siebie i nie pozwól śmierci Cię zabrać. Raz to za dużo.  Kocham Cię. Mniej czy bardziej zawsze będę Cię kochać. Mam nadzieję, że kiedyś Ci się przyśnię.

Żegnaj, ma belle.
Oskar.
PS. Uważaj na kokosy. Gabriello, na kokosy uważaj.

Płakałam ja i płakało moje serce. Ból był przesadnie wielki. W jednej chwili przypomniałam sobie jak się poznaliśmy, wspomnienia naszej historii krążyły mi po głowie. Zerwałam amulet, który zostawił mi na szyji odciśnięty łańsuszek. Przycisnęłam go do policzka i zaczęłam płakać jeszcze mocniej. Chwyciłam kopertę i włożyłam do niej list. 

Gnałam do gabinetu Annabeth. Biegnąc taranowałam wszystkich i wszystko co stanęło mi na drodze. Jakieś rozkrzyczane dziesięciolatki stały na schodach. Na korytarzu było strasznie dużo ludzi. Każdy był zestresowany. W koncie stała jakaś para, dziewczyna wypłakiwała się chłopakowi w ramię. Trochę zwolniłam i potruchtałam w stronę grupki znajomych chłopaków. Lekko zachrypniętym głosem od płaczu zapytałam się o co chodzi.
-Kazali nam tu przyjść. Jakieś ogłoszenia.--odpowiedział Tom. Byłam lekko zdziwiona, bo ogłoszenia zawsze były na sali balowej lub hali, a nie na korytarzu.
-Coś tu nie gra.--wyszeptałam sama do siebie.-Wiecie gdzie jest Ann?
-Gabriella!--usłyszałam nawoływanie dyrektorki.
-Dzięki!--odkrzyknęłam do chłopaków i pobiegłam w stronę Annabeth.
-Ann...--wtuliłam się w jej ramiona, a ona pogłaskała mnie po plecach.
-Kochanie, wszystko będzie dobrze, będzie dobrze. Nie ma innej opcji.--nie byłam pewna czy chodzi jej o Oskara, czy może o to czemu tu jesteśmy. Jednak byłam pewna, że nie jest tak jak wcześniej. Wypłakiwałam się w jej brązowe włosy, a ona w moją koszulę.
-Beth, już pora.
-Tak, tak.--odsunęła się ode mnie na odległość ramienia, wyprostowała, otarła policzki z łez, a mężczyzna złapał ją za rękę.
-Mark, pomocy! Po raz pierwszy nie wiem co im powiedzieć, ani nawet sama nie wiem co mam o tym myśleć!
-Skarbie, jeżeli będziesz czegoś potrzebowała to służę pomocą.--chwycił jej smukłą twarz w obie, silne ręcę i skierował tak, aby się na niego patrzyła.-Dasz radę! Wierzę w ciebie.--lekko się uśmiechnęła i sierowała na koniec korytarza. Za oknami było ciemno. Jedynie lampy oświetlające budynki dawały trochę poświaty i rozjaśniały ponurą okolice. Księżyc świecił bardzo słabo, ponieważ przyćmiły go chmury. Nie wiem, która jest godzina, lecz zgaduję, że cisza nocna zaraz się zacznie.
-Przyznam się szczerze, że nie wiem jak mam wam to powiedzieć.--zamknęła oczy, a ja zacisnęłam mocno pięści, wbijając sobie wypiłowane paznokcie w skórę rąk.-Rzecz w tym, że muszę zrezygnować ze stanowiska dyrektorki. Jeszcze tej nocy odchodzę z Akademii. Postaram się, być z wami w kontakcie. Serdecznie wam za wszystko dziękuję i do widzenia.
-Chyba sobie żartujesz?!--wykrzyknął jakiś wysoki, kobiecy głos.
-To jest...--wyszeptał chłopiec w wieku mniej więcej dwunastu lat.
-O co chodzi?--oburzył się jakiś student barytonem.
-Nie możesz!--zapłakana dziewczynka podbiegła do Ann i ją przytuliła.
-Annabeth! Proszę...--odezwała się Rosemarie.
-Nie!--ten głos płynął z mojej tętniącej życiem piersi.-Najpierw Oskar, teraz ty?! Myślisz, że możesz od tak nas zostawić?
-Gabriello, uspokój się!--podszedł do mnie Diego i przyciągnął mnie do siebie.
-Odejdź.--warknęłam.-Jeżeli tobie jest ciężko to pomyśl jak nam musi być trudno! Co ty sobie myślisz? Oszalałaś?! Ann... Zostań... Proszę...
-Nie mogę, ale wrócę. Obiecuję.--nabrała powietrza i rzekła.-Wracajcie do swoich pokoji. Moje stanowisko tymczasem obejmie wicedyrektorka pani Miles.--uczniowie jeszcze przez chwilę się na nią patrzyli jakby chcieli zapamiętać każdy szczegół jej twarzy. Małą bliznę na czole, zgrabny nos, wielkie, niebieskie oczy, różowe usta, z których zawsze płynął ten fantasyczny głos i jej całą wyidealizowaną osobę.
-Gabriella, przepraszam. Muszę wyjechać. Muszę go odnaleźć.
-Ann rozumiem, że musisz, ale mogłaś uprzedzić mnie wcześniej. Kogo szukasz?
-Colina Tuckera.
-Annabeth możesz powiedzieć o nim coś więcej?
-Idź do mojego gabinetu. Wszystko leży na biurku.
-Oh... Ann! Dziękuje.
-Myślę, że pora, abyś sobie przypomniała.--wręczyła mi klucz, pocałowała w policzek i szybko przytuliła.-Gabriello, do widzenia.
-Do widzenia.--odpowiedziałam. Mark chwycił ją za rękę i odeszli. Nasłuchiwałam jak jej obcasy uderzają o marmur. Jeszcze przez chwilę patrzyłam jak znikają w głębi korytarza. Z trudem zeszłam po schodach i otworzyłam ganinet Ann. Zapaliłam światło i podeszłam do biurka. Różowe pudełeczko przewiązane błękitną wstążką leżało przy papierach. Obróciłam je w palcach i rozwiązałam wstążkę. Delikatnie zdjęłam pokrywkę, a następnie folijkę, która zakrywała flakonik z perfumami. Spryskałam nadgarstek zapachem drzewa sandałowego, a z dna pudełeczka wyjęłam dwa ziarenka kawy. Przyglądając się uważniej zauważyłam karteczkę przyczepioną do dna pudełka. Odkleiłam ją i rozprostowałam.

"Te dwa ziarna jak my się kochają,
A perfumy uroku im dodają.

Kochanej Gabrielli - Oskar.

PS. To kim jesteś nigdy nie będzie miało większego znaczenia na to jaka jesteś."

Zaciągnęłam się zapachem i sięgnęłam po dokumenty.
Colin Tucker - widniało na wierzchu teczki. Ręcę zaczęły mi się trząść. Nie byłam pewna, czy chcę wiedzieć co jest w środku.
Otworzyć czy wyrzucić? - zadałam sobie pytanie.
Jednak ciekawość zwyciężyła. Pierwsza kartka była zapełniona danymi osobowymi. Metryczka była dość szczegółowa.

Colin Tucker

Urodzony : 09.11.1997 roku w Londynie / Szpital St.Marii

Matka : Camilie Tucker 
Ojciec : Edward Tucker
Rodzeństwo :  Thomas Tucker, Suzanne Tucker

Miejsce zamieszkania : Berlin, Niemcy
Miejsce zameldowania : Mediolan, Włochy

Wsześniejsza edukacja : Akademia Greenworld w Amsterdamie. 

Numer kontaktowy : 
•Matka - +39 006 567 839
•Ojciec - +49 92 899 457 32

Odłożyłam kartkę i zabrałam się do czytania następnej. Historia chłopaka była idealnie opisana. Każdy szczegół od 6 roku życia został wpisany do akt. Podczas przeglądania papierów, wszystko wysypało się i zleciało pod biurko. Na odwrocie zdjęcia widniał podpis.

"Gabriella Sheride i Colin Tucker, 2012 rok."


Przewróciłam zdjęcie na właściwą stronę. Tacy szczęśliwi - pomyślałam sobie. Piętnastolatek promiennie się uśmiechał. Mój pogodny wyraz twarzy świadczył o tym, że byłam szczęśliwa. Odłożyłam zdjęcie i zaczęłam zbierać dokumenty. Mała czarna koperta wyglądała ze spodu stosu kartek. To co w niej zobaczyłam i wyczytałam nie dało mi spokoju przez najbliższe minuty.

poniedziałek, 4 maja 2015

Polana Śmierci

Wpis XIV

Miewacie czasem takie poranki, że nie wiecie kim jesteście, ani gdzie się znajdujecie? Jeśli tak, to dobrze mnie zrozumiecie. Zdarza mi się mocno zabalować i później zapomnieć ten imprezowy szał. Jednak mało kiedy ludziom zdarza się zapomnieć o przyjacielu i nagle, na lekcji matematyki go narysować. Tak, wiem co myślicie - dziwne. Ale to nie wszystko. Pewnie czasem wyrywa was ze snu szum wody, zgadza się? I pewnie ta woda leci w kranie, prawda? W moim wypadku to szum rzeki hałasuje mi w uszach i odgania jakiś okropny koszmar. Właśnie leżę na piasku i zastanawiam się jakim cudem się tu znalazłam. Sama. W lesie. Przy rzece. Na piasku. 

Jestem wybrykiem natury. Umarłam, ale żyje. Powinno mnie już tu dawno nie być i w jakimś małym stopniu tak właśnie jest. Jestem oderwana od rzeczywistości. Nie wiem, czy tak miało być. Nie wiem, czy mogę składać wizyty w Niebie. Nie wiem, kim tak naprawdę jestem, ale zamierzam się tego dowiedzieć.

Nadal jestem w moim mundurku. Biała koszula jest przemoknięta i ubłocona. W blond włosy są powczepiane małe patyczki. Podniosłam się i obróciłam wokół własnej osi. Wszędzie las. Instynkt podpowiadał mi, że mam przejść przez rzekę i iść przed siebie. Po 10 kilometrach zaczęłam wątpić w to, czy idę w dobrym kierunku. Nogi miałam zmęczone, w gardle zupełnie mi zaschnęło, a w brzuchu czułam pustkę. Drzewa wszędzie takie same, oprócz...
Tak to jest to drzewo.
To jest drzewo, na którym powiesili Lisę. 
Wabiący zapach kokosów jakby mnie otumanił. 
Przestałam logicznie myśleć.
Chciałam tylko podejść bliżej drzewa.
Polana, na której ono stoi jest, także miejscem zabronionym.
To tam znalazł mnie Matt. 
To Polana Śmierci.
Woń kokosów przyciągała mnie jeszcze bardziej.
Byłam coraz bliżej. 
-Ello, cofnij się.--głos brzmiał tak jak ten z przyszłości. Zjawa chłopaka stała do mnie tyłem.
-Kim jesteś? 
-Wracaj do Akademii!--krzyknął tajemniczy głos.
-Odwróć się!--zarządałam, a on zniknął. W głowie jeszcze jakiś czas szumiał mi jego głos. Słodki akcent z nutą groźby. Rozejrzałam się po raz kolejny. Mieszany las rozpościerał się na wielu hektarach. Złość i smutek targały moimi emocjami. Wszystko było tu tak piękne i kolorowe. Ostatnie oznaki jesieni były w jak najlepszej formie. Słońce przedzierało się przez wysokie korony drzew i świeciło prosto na mnie naświetlając otaczającą mnie polane. Złosciste liście na drzewach nabierały pięknej barwy w połączeniu z poblaskiem słońca. Igły nadal pozostawały zielone.
-Gabriello, nasze życie jest jak drzewa iglaste. Ci najtwardsi i ostrzy jak igły pozostają mimo przeciwności losu. Rozumiesz mnie, kochanie? Musisz być twarda. Musisz być jak świerk. Ten dąb będący twoim wrogiem prędzej czy później straci swoje liście, a ty będziesz miała igły jeszcze po to by go zniszczyć do końca. Wnuczko, władza, którą mamy nie jest wieczna, lecz trwała. Jeśli będzie dobrze zarządana - pozostanie. Jednakże musisz pamiętać, że to ty masz przejąć przewodnictwo, a wtedy jeszcze bardziej niż kiedykolwiek będziesz musiała się starać o pozycję. Pokładamy w stosunku do ciebie wielkie nadzieję i wymagania, którym musisz sprostać. Nie zawiedź nas.--opanowany ton babci dawał mi wtedy wiele do myślenia, jednak jeszcze nie tyle co teraz, gdy uświadomiłam sobie o co chodzi. Ta rozmowa wydarzyła się przed rokiem, trochę po śmieci Viktora. Byłam wtedy gotowa na wszystko i to wtedy szczególnie każdy kładł nacisk na to, że wkrótce mam przejąć stanowisko, gdy rodzina wciągnie mnie do polityki. Jedynie babci przytaknęłam na tą wypowiedź i wróciłam do ówczesnego rozmyślania o Viktorze. Wtedy tak strasznie za nim tęskniłam, a teraz wiedząc, że zawsze jest przy mnie czułam się pewniejsza oraz bezpieczniejsza, jeśli to określenie jest odpowiednim do tej sytuacji.

Każdy z nas doświadcza tego pociągu do niewłaściwych rzeczy. Wiemy, że musimy się oprzeć pokusie, ale to jest silniejsze. I tak właśnie stało się ze mną. Zazwyczaj staram się być asertywna i mówić 'nie'. Jednak tym razem odpuściłam. Jeśli chcę się czegoś więcej dowiedzieć to muszę pozbyć się tego strachu przed śmiercią. 
Zaledwie sześć kroków po zaschniętych liściach doprowadziło mnie pod drzewo. Ostrożnie dotknęłam gałęzi, do której przywieszony był sznur. Obeszłam dookoła i czekałam na dalszy rozwój wydarzeń. 
-Jesteś taka głupia.
-Słucham?--byłam zdziwiona, że ktoś się do mnie odezwał w tym pustym lesie.
-Mówię, że jesteś głupia.
-Viktor?
-A kto inny.
-Czemu ja się dziwie?! Odwiedzają mnie duchy. Budzę się 15 kilometrów od Akademii. Sama w lesie.  Nie no, super. Jak tak ma wyglądać całe moje życie to dziękuje bardzo.--pozwoliłam na upust emocji.
-No jasne. Wiesz ile osób chciało by żyć?--nie odpowiadałam.-Nie wiesz? Tak myślałem. Gabriello jesteś taka bezmyślna wystawiając swoje życie na niebezpieczeństwo. Siadając tu, jedną nogą jesteś martwa. Wstań i odejdź. Zrób dla mnie chociaż to.
-Dobrze. Odejdę i nie wrócę, ale musisz mi pomóc. Wiem, że wiele wiesz i musisz mi to powiedzieć.
-Co chcesz wiedzieć?
-Wszystko.
-Nie mogę ci tego wszystkiego powiedzieć. Ale to, czego się dowiesz zostanie między nami. Zacznijmy od początku. Urodziłaś się jako specjalne dziecko. Pamiętasz te rzeszę ochroniarzy? Byli oni nie tylko po to by cię chronić jako dziecko bogaczy. Byli po to, aby chronić cię przed nimi. Oni chcieli cię zdobyć. Później znalazłaś się w Akademii. Rosemarie i Julia nie są przypadkowe. Takie jak wy się przyciągają. Dzięki temu, że przez cały czas jesteście razem to jeszcze żyjecie. Nie możesz umrzeć! Lepiej nawet nie myśleć jak to by było straszne. Gabriello, szanuj życie. Musisz wracać do Akademii i się ratować, proszę. Jeszcze jedno. Sheride, twoja moc jeszcze nie okazała się do końca. Jesteś niezwykła i czeka cię wiele niespodzianek. Żeganaj Gabriello. Widzimy się we śnie. 
-Viktor, nie!--bladozielone oczy jeszcze przez chwilę się na mnie patrzyły. Znikając zdążył jeszcze dodać:
-Uważaj na kokosy, Gabriello. Na kokosy uważaj.--i to by było na tyle. Vik rozpłynął się, a ja dotrzymując obietnicy uciekałam ile sił w nogach.

-Ej, ej, ej. Zwolnij!--wpadłam z hukiem na Matt'a, który leżał teraz na marmurowej posadzce holu.
-Przepraszam, ale...
-Co się stało? Gabi? Czemu jesteś cała w błocie? O co chodzi? Gdzie ty byłaś? Od wczorajszej imprezy cię nie widziałem. Wiesz, która jest godzina? 16! Gdzie ty się dziewczyno podziewałaś!?--zalewał mnie potokiem pytań. Był zmartwiony i oburzony, jednocześnie.
-Matthias, sama nie wiem co się stało. Rano budzę się w lesie nad rzeką. Nigdy tam nie byłam. Później doszłam do tego drzewa. I tam pojawił się Viktor i jakiś inny duch. Matt, dużo wypiłam?
-Oh, nie głuptasku. Nie dużo. Nawet piwa nie dopiłaś. Powiedziałaś, że się źle czujesz i idziesz spać. Pokłóciliśmy się i... Zerwałaś ze mną. Kazałaś mi odejść. Zamknęłaś się w pokoju, a dalej nie wiem.--Matt na wzmiankę o zerwaniu gwałtownie się ode mnie odsunął.
-Przepraszam. Ja nie chciałam. Jesteś dla mnie bardzo ważny. Matt, tak mi przykro!--wypowiadałam uważnie każdy wyraz. Podeszłam do niego i oparłam dłonie na jego muskularnym torsie. Koszule miał ubrudzoną w błocie. Mocno mnie przytulił, na znak, że mi wybacza. Już się nie trzęsłam. Uroniłam parę łez. Nadal nie wiedziałam co jest grane, jednak Matt był obok i to dodało mi odwagi.
-Księżniczko, spokojnie. Dowiemy się wszystkiego. Razem czy osobno. Bez różnicy, ale się dowiemy.
-Dowiemy...
-Głodna?
-Strasznie.
-Gabi idź do pokoju. Przebierz się, a ja zaraz tam przyjdę.

Jak kazał tak zrobiłam. Poszłam do pokoju. Julia i Rose wymagały szczegółowego opowiedzenia o dzisiejszym dniu. Umyłam się i przebrałam się w jeansy i czarną koszulkę z nadrukiem. Wróciłam z łazienki i otworzyłam drzwi pokoju. Był pusty. Na łóżku stała taca z kanapkami i kawą. Z garderoby wychylił się cień. Jeszcze tego nie było żebym skaradała się do swojego pokoju w obawie, że ktoś mnie zaatakuje. Za drzwi wyłonił się Matt. Brudną koszule zamienił na granatowy podkoszulek. Ulubione, jasne jeansy idelanie dopasowały się do umięśnionych nóg. Wyglądał tak samo zabójczo jak zawsze. Rzucił się na łóżko i machnął ręką w zapraszającym geście. Usiadłam obok i przytuliłam się do niego.
-Jedź.
-Już jem. Jak myślisz będę musiała...--przełknęłam kanapkę.-...powiedzieć o tym wszystkim Ann?
-No raczej. Gabriella, musisz.
-I co mam jej powiedzieć?
-To twoje życie. Decydujesz o wszystkim dopóki żyjesz.
-Super, dzięki za pomoc.
-Ej, no... Nie obrażaj się o byle co.
-Nie obrażam, ale mógłbyś mi w czymś pomóc.
-Za bardzo się tym przejmujesz.
-Jasne. 'Czy u mnie dobrze? Wszystko w jak najlepszym porządku. Oh, Ann! Najebałam się i ktoś mnie zabrał do lasu. No, ale wiesz, to nie wszystko. Spotkałam tam duchy. Fajnie było i muszę to powtórzyć.'
-Dokładnie! Teraz jesteś gotowa!--zaśmiał się, a ja walnęłam go pięścią w ramię. Siedzieliśmy przytuleni przez ponad godzinę. Przypomniałam sobie o Ann i zerwałam się z łóżka. Pędziłam przez korytarz, a Matt biegł zaraz za mną. Zdyszana wleciałam do gabinetu dyrektorki.
-Gabriello, po co taki pośpiech?--Matt ledwo co się wysłowił.
-Przypomniałam sobie o czymś.
-To mogło zaczekać.
-Nie. Ann to ważne. Pomożesz mi?
-Oczywiście.--wskazała ręką na czarną skórzaną kanapę pod ścianą i usiedliśmy na niej. Najpierw opowiedziałam jej moją poranną przygodę.-To się więcej nie może powtórzyć. Ktoś cię musi chronić. Przydzielimy ci ochronę. Nic złego więcej już ci się nie stanie.--wiedziałam, że odmawiając ochrony wdam się w kłótnie z Ann, a teraz potrzebowałam pomocy.
-Potrzebuje akt.
-Kogo?
-Colina Tuckera.
-Nie dostaniesz. To zbyt niebezpieczne.
-Czemu? Co on takiego zrobił? Kim on jest?--wyjęłam z kieszeni wczorajszy rysunek, rozprostowałam go i podsunęłam Ann.
-Miała zapomnieć.--powiedziała jakby zwracała się sama do siebie. Nie wiedziałam o co jej może chodzić. Zamiast przyjść tu i uzyskać odpowiedzi, to w mojej głowie pojawiło się jeszcze więcej pytań. Ann odgarnęła swoje długie, ciemne włosy do tyłu. Zmrużyła oczy, a po chwili zerknęła na mnie spod swoich długich rzęs.
-Gabriello, nie mogę udzielić ci tych informacji. To zbyt niebezpieczne. Musisz mnie zrozumieć. I proszę, proszę nie rób nic na własną rękę.--przytaknęłam, choć się z tym nie zgadzałam. Annabeth chyba nie pomyślała. Już jej się słucham.

Poszłam na kolacje. Cały czas myślałam nad tym, czemu ten chłopak tak mógłby namieszać? Czy jest jakiś powód, że miałam wtedy o nim zapomnieć? Pytania nie dawały mi spokoju. Kim ja jestem? Kim ja do jasnej cholery jestem? Nikt nie jest mi w stanie odpowiedzeć na to pytanie. Nikt. Czy ktoś w ogóle potrafi mi na to pytanie, jak i na pozostałe odpowiedzieć? Nabieram pewności, że nie.

Koszmar. Znowu koszmar. Podeszłam na palcach do łóżka Julii. Usiadłam, a ona lekko uchyliła powieki.
-Gabriello, co się stało?
-Możesz zabrać mnie w przyszłość? Proszę.
-Może być ten park co ostatnio?--kiwnęłam głową na znak, że się zgadzam. Przyjaciółka podała mi rękę, a ja ją przyjęłam i mocno uścisnęłam.

Byłam tam gdzie ostatnio. Zielony park na przedmieściach Londynu. Dziewczynka miała długie, blond włosy opadające za łopatki. Odwróciła się do mnie i szarnęła za rękę. Jej niebieskie oczy świdrowały spojrzeniem.
-Mamusiu! Tata nie pozwala mi zerwać czarnego tulipanka!
-Ojej, kochanie. Tatuś ma do tego powody. Nie namawiaj go. Chodź pójdziemy na lody.--wzięłam córkę za rękę i podeszłyśmy do malca w blond czuprynie i mężczyzny ganiających się wokoło drzewa.
-Idziecie na lody?--zapytałam
-Tak!--jednogłośnie odpowiedzieli. Mężczyzna objął mnie w talii. Pocałował w czubek nosa. A jego niebieskie, oceaniczne oczy takie jak te mojej córki i syna znowu mi o kimś przypomniały. Delikatnie się uśmiechnął, a w policzkach zrobiły mu się cudowne dołeczki.
-Ello, czy ty musisz być taka idealna?
-Przestań.--odrzekłam i potargałam jego ciemne włosy od lat tak samo uniesone do góry. Za jedną rękę złapał mnie, a za drugą syna. Wolną rękę podałam uroczej blondyneczce, a ona ją slinie złapała.

-Dziękuje.--wyszeptałam. Przytuliłam Julię i odeszłam do swojego łóżka.

Na śniadaniu znowu nie było Oskara, tak samo jak poprzedniego dnia na kolacji. Lekcje mijały spokojnie i dość przyjemnie. Wzrok Tristana podpierał mnie na duchu. Wiedziałam, że przed nami nie ma wspólnej przyszłości, a jednak coś mnie do niego ciągnęło. I do Matt'a też. Powinnam przestać. Czy to nie jest złe? Wiem, że z nimi nie będę, ale jednak... Mam czasem taką nadzieje, że to jeden z nich. Ale nie! Widziałam tego chłopaka z tak bliska! To ani nie Oskar, ani nie Tris i to też nie Matthias.

Przy obiedzie Oskara znowu nie było. Podczas kolacji brak jego szarych oczu wpatrzonych we mnie i szepty dawały mi się we znaki. Postanowiłam, że zapytam się o to Ann. Teraz żałuje.