sobota, 27 czerwca 2015

Dam radę

"Dopóki mogę..."

Wpis V

Możesz już w tym momencie nie żyć, bądź możesz także siedzieć przed Nim i czekać na decyzję, o tym, czy jesteś potrzebna, czy też nie. Czy będziesz żyć, czy może nie.
-Sheride! Nie wiem, czemu twój umysł blokuje te wszystkie informacje! Czyżbyś była aż tak silna? Czy masz aż tak silny umysł?--zadawał mi pytania On, chociaż i tak wiedział więcej niż ja.
-Oh, Księżniczko. Babci zabrakło na tym świecie, a ty już stoisz na granicy życia a śmierci. I co ja mam z tobą zrobić, hę?--chciałam mu wykrzyczeć prosto w twarz co o nim sądzę, ale szmata zawiązana na moich ustach nie dawała mi swobody w wydawaniu jakichkolwiek odgłosów.
-Daj jej spokój, tato.
-Przestań.
-Proszę...
-Nie! Przyprowadz mi Julię.
-Tato! Chyba nie chcesz jej tego zrobić! To twoja wnuczka!
-Musisz wiedzieć, że czasem trzeba podejmować decyzje świadczące nawet i życiu twojej rodziny.
-Zabijesz ją.--wyszeptał jakby sam do siebie mój porywacz.
-Nie. Tylko będę starał się, aby przeszła na moją stronę. Idź po nią.
-Dobrze, tato.
-Gabriella, mamy jasną sytuację. W zasadzie nie masz innego wyjścia, a jedynie takie żeby z nami współpracować.
-Gggmmmm..!--starałam się wydobyć jakiś odgłos z ledwo co tętniącej życiem piersi.

Nie wiem jak to się stało i czemu, ale leżałam na wielkim łóżku w otoczeniu aksamintych pościeli. Po szyję otulona byłam kremową kołdrą. Komnata była duża, ale nie większa niż ta w pałacu. Pod ścianą stała toaletka. W jednym kącie była mała biblioteczka, a w drugim bogato zdobiony, drewniany stół, a obok ustawione krzesła dopasowane do kompletu. W komnacie jedne z drzwi były uchylone i widziałam jak prześwitywały się zza nich balowe suknie i sukienki na obiady w ogrodzie. Drugie drzwi były zamknięte, a trzecie, już mniejsze lekko otwarte i widać było pozłacaną wanne, a w niej pianę. Sen?

Wstałam z łóżka i udałam się do łazienki. Wcześniej spojrzałam na kalendarz. Okazało się, że to mój drugi dzień. Wykąpałam się, a w garderobie znalazłam jeansy i koszulę w kratkę. Włosy związałam w kucyka, a zaschniętę usta pomalowałam bezbarwną szminką. Chwyciłam pierwszą lepszą książkę i zaczęłam czytać. Mitologia? Hinduska?
Hmm...
-Można?--zapytał się chłopak, którego głos cały czas ciąży mi w sercu i umyśle.
-Proszę.--odpowiedziałam.
-Porozmawiamy?--zadał następne pytanie i przeniósł sobie krzesło z tego kąta.
-To ja tu jestem zakładniczką. Rób co chcesz.
-Przepraszam. Już wiesz czemu musiałem odejść. On ci nie zrobi krzywdy, ale musisz wiedzieć, że wolno także cię nie puści.--nachylił się, a ja poczułam zapach świeżo zmielonej kawy i drzewa sandałowego.-Co czytasz?--wziął książke do ręki.-Mitologię hinduską?--przeczytał tytuł.-Zakskujące. Osobiście polecam ci celtycką. Jest bardzo interesująca. Co nic nie mówisz?
-A co mam mówić..?--powiedziałam tak cicho, że nawet nie byłam pewna czy mnie usłyszy.
-Musiałem, możesz mi wierzyć lub nie, ale ja musiałem. A co do mojego ojca... Powinnaś wiedzieć, że...--złapał za książkę i przerzucił kartki na koniec. W spisie treści znalazł interesującą go frazę i wyszukał podaną stronę.-Czytaj.--pokazał na tekst.
-Waruna. Słowo Waruna wywodzi się od waraznaczącego w sanskrycie rozległości. Jego imię oznacza tego, który wszystko przykrywa i jest powiązane z niebem i wodą. Taka forma imienia jest etymologicznie utożsamiona z greckim imieniem Urano(os) (OυράνοςJ - niebo) Istnieje również inna , szerokoego przyjęta interpreracja, według której imię Waruna pochodzi od rdzenia uer - wiązać co odpowiada jednemu z najczęściej występujących Waruny jako boga związującego."
-Tak, uprzedzam twoje pytanie. Mój ojciec, a dziadek Julii to Waruna. Bóg nieba i wód. Jest strażnikiem siły zwanej ryta, odpowiedzialnej za istnienie wszystkiego zgodnie ze swym porządkiem, również porządku moralnego. Stosuje bardzo surowe kary i przez to jest utożsamiany z Jamą, bogiem śmierci. Mój ojciec nie tylko jest bogiem śmierci, bo może także zsyłać nieśmiertelność.
-Warunie składa się kokosy.
-Wiem, chciałem, abyś była na nie odporna, ponieważ teraz będziesz je często czuć.
-To on zabił Viktora i Lisę! Kurwa, Oskar! To on ich zabił! To on podpala co piętnaście lat naszą szkołę! On z nimi! Jest nieśmiertelny, kurwa! Viktor był jednym z nas! Lis także! I dopiero teraz się o tym dowiedziałam! Jasna cholera! Oskar, mam tego wszystkiego już dość! Mam dość tego świata! Spada na mnie taka odpowiedzialność jak na żadną osiemnastolatkę! Nie chce tak żyć.
-Możesz nie chcieć, ale musisz, księżniczko. Od ciebie zależy to czy świat będzie dalej taki jaki jest. To zależy od ciebie...--wyszeptał. Wstał i odstawił krzesło. Odwrócił się w stronę drzwi i tylko przepraszająco się na mnie spojrzał. W jego wzroku było coś jakby 'Nie miałem pojęcia o nim.' i dziwnym trafem uwierzyłam mu. Wierzyłam temu chłopakowi, który skopał tyłek Matthiasowi, wierzyłam temu debilowi, który wyzywał mnie od najgorszych, uwierzyłam mu, bo to co nas wcześniej łączyło, jest nadal silne i mimo to, że minęło praktycznie pół roku, to ja pamiętam. Pamiętam jak kochałam się do niego przytulać. Kochałam zapach jego perfum i woń świeżej kawy. Pamiętam to wszystko. Moje serce pamięta jego... A w głowie jego ostatnie słowa 'To zależy od ciebie.' i ma rację. Wszystko teraz zależy ode mnie. I chcąc nie chcąc muszę temu sprostać i iść dalej. Tam, gdzie zaprowadzi mnie równomiernie bijące serce, które już od osiemnastu lat tętni życiem i wytrzymuje te wszystkie przeciwności losu.

Nazywam się Gabriella Sheride i dam rade!

niedziela, 21 czerwca 2015

Zdradzona

"Dopóki mogę..."

Wpis IV

Nigdy nie rozmyślałam nad tym jak umrę. Nie lubiłam myśleć o przyszłości. Nie wiem czemu. Może zawsze się jej bałam i to był główny powód. Za to często w niej bywałam. Kochałam to, jak Julia zabierała mnie w przyszłość, ponieważ nie tylko marzyłam, ale i też widziałam moje dalsze życie. Nie dawało mi spokoju jednak to, czy jej obrazy są rzeczywiste. Nie miałam pewności. Nadal nie mam pewności.

-Nigdy nie masz pewności, czy to co robisz jest właściwe. Nigdy.--w ostatnich godzinach swojego życia wydusiła babcia.
-Wiem, babciu. I dlatego też nie chcę być księżniczką.
-Gabriellko, rozumiem twoje obawy, ale musisz zrozumieć, że to twój obowiązek.
-A jeśli coś zrobie źle?
-Zrozum, że nie zawsze wiesz, czy to co robisz jest dobre, ale zawsze masz nadzieję, że tak jest. Nie przejmuj się tym, tylko działaj.--powiedziała i dodała już trochę ciszej. -Ello, żyj. A ja dopóki będę mogła, to będę nad tobą czuwała.

Tego, że rady mojej babci były tymi najważniejszymi w moim życiu przekonałam się dopiero teraz. Pragnę jeszcze raz usłyszeć to, że mam nie ufać ludziom, bo w tym momencie jest mi to bardzo potrzebne.

-Żyje?
-Ta.
-Musimy zabrać ją do Michaela.
-On ją zabije...--powiedział jakby do siebie znajomy głos.
-Chyba o to chodzi, prawda?
-Ta.
-Masz tą lale od siebie z rodziny?
-Mam.
-A Gabrielli poraniłeś gardło?
-Nie! Zamdlała nim zdążyłem cokolwiek jej zrobić. Nie zadawaj mi więcej pytań. Kurwa! Mam już dość! Mam dość tego wszystkiego! Zamknij mordę! Nie pierdol już!--jego ton był agresywny i obawiałam się, że zaraz nie wytrzyma. Chciałam coś powiedzieć, ale szmata na moich ustach nie pozwalała mi wydobyć jakiegokolwiek odgłosu. Poczułam szturchanie po związanych nadgarstkach. Otworzyłam oczy. Byłam w bagażniku jakiegoś suv'a. Obok mnie leżała Julia. Próbowała coś powiedzieć, lecz także miała zatkane usta. Starała się podać mi rękę, ale leżałam na plecach. Rozumiejąc jej sygnał ostrożnie obróciłam się na brzuch i podałam jej dłoń.

-Gdzie ona do jasnej cholery jest!? Nie ma jej już trzeci dzień!--Calvin wydawał się poirytowany.
-Nie mam pojęcia, ale jutro ma się stawić na zamku!--odezwał się mój ojciec.
-Zostawić ją na pięć minut i tak to się kończy!--dodała matka.
-Miałem nigdy jej nie zostawić! Jestem do niczego! 
-Calvin, nie masz prawa tak mówić, możliwe, że nie jest to twoja wina.
-Ale jednak nie daje mi to spokoju i muszę się oskarżać o to, że jej tu ze mną nie ma.
-Calvinek, kochanie, może i jesteś jej stróżem, ale nie zawsze uda ci się uchronić przed niebezpieczeństwem. 
-Wiem. Ale powinienem! 
-Odychaj. Wdech, wydech. Wdech, wydech. 
-Przepraszam, za to, że pańska córka została porwana. Teraz mogę jej tylko szukać. 

Julia zabrała mnie w przyszłość. Ciekawe, czy po tych trzech dniach będę jeszcze żyła. Może ich poszukiwania nie będą miały sensu, bo będę zakopana.

Nawet ci, których uważasz za braci, mogą cię zdradzić, porzucić i wystawić.


czwartek, 11 czerwca 2015

Pocałunek w Wiedniu

"Dopóki mogę..."

Wpis III

-Stop! -- krzyczę, ale głos więźnie mi w gardle. Nie mogę wydać z siebie żadnego dzwięku, a ostrze noża jest już przyłożone do mojej tchawicy. 'To koniec' - myślę. Czy właśnie tak pisane mi było umrzeć? Czy będą opowiadać : "Tak, księżniczkę zabił jej przyjaciel. Poderżnął jej gardło. A ona głupia myślała, że ten chłopak ją kocha." Zimne ostrze coraz mocnej przylgnęło do mojej skóry.
-Gabriello, muszę. -- wyszeptał, a ja nie byłam pewna czy ten głos na pewno należy do niego. A może to tylko sen? Może to nie dzieję się naprawdę? Może tylko sobie zmyślam tą sytuację. Jak marzenia o pierwszym pocałunku z Calvinem. Wyobraźnie dwunastolatek zazwyczaj są bujne, a moja nie dość, że taka była, to jeszcze usiłowałam zawsze spęłniać swoje marzenia i o dziwo często mi się to udawało. 'Jestem bossem' - mówiłam sobie. To marzenie także spełniłam.

W trzynaste urodziny Clavina przyleciałam do Wiednia. Właśnie tam wtedy mieszkali jego rodzice.
-Watcher! -- powiedziałam uradowana i wleciałam w jego ramiona.
-Ello! Tęskniłem!
-Ja też. -- choć od zakończenia roku szkolnego w jeszcze starej Akademii, do której chodziłam minęły dwa tygodnie, to czułam jakbym nie widziała się z nim całą wieczność.
-Jak długo zostaniesz? -- zapytał wprowadzając mnie do willi.
-Nie wiem. Może tydzień.
-Tydzień... -- wyszeptał.-Tylko tydzień. -- dodał zmartwiony.
-Nie mogę dłużej.
-Wiem. Ale znowu będę tęsknić. A do Londynu przylatuję dopiero za trzy tygodnie. Nie dam rady.
-Dasz.
-Nie dam. I właśnie dlatego nie lubię wakacji. Spędzam je bez ciebie, Gabriello.
-Przestań. -- rozkazałam, a on się posłuchał. Jeszcze tego samego wieczoru przybyli znajomi. W tym mój brat.

Obudziłam się o północy i zakradłam do pokoju obok, w którym spał Calvin.
-Wszystkiego najlepszego, Wachter. -- przewrócił się na drugi bok, tak, że spoglądał na mnie.
-Chodź gdzieś. -- wyskoczył z tą propozycją. Założył spodenki i koszulkę, a mi kazał ubrać jego szarą bluzę. Ogród był zachwycający. Wyglądał jeszcze lepiej niż dom. Zaciągnął mnie do idealnie wyciętego labiryntu. Stała tam taka śliczna ławeczka. Usiadliśmy na niej, a Cal przyciągnął moją głowe do swojej piersi. Bawił się moimi długimi, blond włosami.
-Ello, jesteś taka delikatna, a zarazem twarda. Niczego się nie boisz, ale obawiasz się siebie samej. Nie chcę, abyś była ulotna. Chcę cię mieć na zawsze dla siebie. Dopóki mogę, będę przy tobie, a reszta jest owiana tajemnicą. Kocham cię, Gabriello. -- jak na swój młody wiek brzmiał rozsądnie. Nachylił się i delikatnie pocałował mnie w usta. Najpierw był to tylko 'cmok', ale potem pogłębił swój pocałunek, a ja go odwzajemniłam. To był nasz pierwszy pocałunek. Pocałunek w Wiedniu.

Przestałam przypominać sobie o Calvinie i wisiałam w ramionach mężczyzny, który coraz mocniej przyciskał nóż do delikatniej skóry na mojej szyji.
-Nie rób mi tego! -- wysyczałam.
-Muszę. Przepraszam, Gabriello, Oni mi każą.
-Ale... Nie możesz mnie zabić. Jestem księżniczką.
-I właśnie o to w tym chodzi, Sheride.

Ciemność.

wtorek, 9 czerwca 2015

Cień

"Dopóki mogę..."

Wpis II

Diamentowa triara spoczywa na czerwonej poduszce, lecz zaraz wyląduje na mojej głowie. Nie wiem co mam ze sobą zrobić. Jak dalej żyć. 

-Bo gdy twoje życie się zmienia, to ty zmieniasz się razem z nim. Musisz się do niego przystosować i iść jego rytmem, tam, gdzie pragnie cię zaprowadzić.--w głowie utkwiły mi słowa babci. Ostatnio miałam wizję. Byłam w Niebie. Z babcią. Pomogła mi. Doradziła w wielu istotnych sprawach. Dowiedziałam się, że, gdy była w moim wieku, także czekała ją zmiana i chcąc nie chcąc musiała się dostosować. Musiała sobie poradzić z tym co ją czeka. Z tym co teraz czeka mnie.

-Lady Gabriello Katherino, czy przysięga panienka strzec dóbr naszego państwa, pomagać w potrzebie jego mieszkańcom, być podporą dla biednych i spragnionych, dawać wszystko co można ofiarować i niczego nie żałować?
-Przysięgam.
-Na mocy prawa Olieji, mianuję panienkę tytułem książęcym i powierzam w opiekę rzeczy ważne i ważniejsze, tak, aby nieszczęście nigdy nas nie dosięgnęło.--król pobliskiego, magicznego państwa - Grendiunii - nałożył mi na głowę diadem i pocałował w dłoń. 
-Poddani!--krzyknęłam.-Dbajcie o zgodę w naszym kraju i pielęgnujcie jego tradycję. Jako przyszła królowa, a tymczasowa księżniczka, oznajmiam wam, że niczego wam nie zabraknie.--gorące brawa roznosiły się po całej sali. 'To dopiero początek, księżniczko.'-powiedziałam sama do siebie.

Samolot wylądował na lądowisku Akademii. Wysiadłam z niego i skierowałam się do szkoły. Jedną z walizek trzymałam w prawej ręcę, a torbę przepasałam przez prawę ramię, tak, aby zwisała mi po lewej stronie. Resztę walizek zostawiłam w samolocie. Korytarz był pusty i cichy. Wszystko jakby się zmieniło. Za rogu wyłonił się cień mężczyzny. Dobrze zbudowanego, wysokiego chłopaka. Cień należał do ...

sobota, 6 czerwca 2015

Spokojnie

"Dopóki mogę..."

Wpis I

-Panienko, podać obiad?
-Oh, nie. Mary, daruj sobie... Nie musisz mi usługiwać. Przez te lata sobie radziłam, to i teraz dam radę.
-Ależ, panienko, to mój obowiązek.
-Mary! Rozkazuję ci przestać! Wyjdź!--krzyknęłam. Nie chciałam, ale musiałam.

Cztery miesiące. Minęły już prawie cztery miesiące odkąd wrócił Calvin. Odkąd wróciłam prawdziwa ja. Nie chcę, aby kiedykolwiek odchodził. Chcę mieć go przy sobie już na zawsze.

W sosnowe drzwi zapukała Mary.
-Przyszedł do panienki list.--pokojówka wręczyła mi kopertę i czekała na rozkaz.
-Odejdź.--wydusiłam wreszcie. Usiadłam na drogim krześle i rozłożyłam papier. Charakter pisma rozpoznałam od pierwszego spojrzenia na kartkę.

Paryż, 10 luty, 2016 rok.

Droga Lady Gabriello.

   Panienko, ten świat oszalał. Nie jestem pewnien co mam o tym sądzić. Zniknęłaś z naszego życia. Zostawiłaś nas w Akademii. My tak dłużej nie możemy. Apelujemy o to, aby księżniczka wróciła do nas. Potrzebujemy pomocy.

Z poważaniem,
Tristan, 
Twój wierny przyjaciel.

Od razu sięgnęłam po czystą kartkę i zaczęłam pisać.

Melanimia*, Olija, 11 luty, 2016 rok.

Drogi Tristanie.

   Strasznie się za wami stęskniłam. Pragnę tego, aby jak naszybciej wrócić do Anglii. 
   Tris, wydarzenie nadania mi korony, nie daje Ci powodu, do tego, aby mnie tytułować. Proszę o zachowanie się w sposób przyzwoity, jednakże nie aż tak bardzo. Przechodząc do normalniejszych spraw to bardzo, ale to bardzo się za Tobą stęskniłam. Czeka mnie jeszcze główna ceremonia dekoracyjna i wracam do was. Wracam do domu. 
   Pozdrów tam wszystkich i wyczekuj mojego powrotu.

Pozdrawiam, 
Gabi.
PS. Pomogę wam w każdej sytuacji. Trzymajcie się.

Wielka sala stoi przede mną otworem. Dostojnicy wypęłniający ją kłaniają się przed wchodzącą do sali moją matką - ich królową. Mama kroczy w długiej, granatowej sukni przez środek i zmierza na tron. U jej boku jest tata. Promienieje szczęściem. Jest taki wesoły, pogodny i pełen życia. Zazdroszcze mu tego. Moja kolej. Na dzisiejszy dzień wybrałam czarną suknie sięgającą do kostek. Włosy mam upięte w koka. Czarnym obcasem moich szpilek tupie o mozaikową posadzkę pałacu. Stresuję się.
-Ella! To znaczy, wasza wysokość!
-Cal!--wydarłam się.
-Cicho bądź! 
-Calvinie Tuckerze, nie nazywaj mnie tak! I zapamiętaj sobie, jeszcze raz się spóźnisz to nie Matt, a ja złamę ci nos.
-Kochanie, nie tak ostro. Chociaż dzisiaj, w dzień, w którym stanę się twym poddanym nie rozmawiajmy o Matthiasie. Chodź już!--podał mi ramię i skierowaliśmy się na salę. Ostatni raz przeczesał palcami grzywkę i wyszeptał:
-Księżniczko, głowa do góry.
-Dobrze, specjalisto.--odpowiedziałam, ale nie wiem czy mnie usłyszał, ponieważ na sali rozbrzmiewał już hymn Olieji.
-Panie i panowie! Oto Lady Gabriella Katherina Arabella Isabella Elizabeth Celine Mesteich - Sheride, księżniczka Olieji, córka królowej Katheriny! Kłaniajcie się!--głos speaker'a dołował mnie jeszcze bardziej. Powoli zbliżałam się do tronu matki i ojca. Spokojnie. Tylko spokojnie, Gabriello. Jesteś tu nowa, ale wielka. Spokojnie.






piątek, 5 czerwca 2015

Prolog

"Dopóki mogę..."

"Nazywam się Gabriella Sheride. Skończyłam osiemnaście lat i zostałam księżniczką Olieji, legendarnej krainy magii. Muszę ocalić świat."

Gabriella ma za zadanie objąć wysokie stanowisko w świecie pieniędzy, władzy i magii. Jej babcia umarła, co wiąże się z tym, że Katherina Mesteich - Sheride, matka Elli, wstąpi na tron wizjonerek, a Gabriella przejmie tiare matki i stanie się księżniczką. Rząd Wielkiej Brytanii, także czeka na młodą pannę Sheride.

Co tym razem okaże się ważniejsze? Miłość do niedawno co odzyskanego Calvina, czy potrzeby państwa i rodu? Czy uda jej się odkryć sprawę morderstwa Viktora i Lisy? Dowie się, kto stoi za tajemniczymi kokosami? Jaki związek z tym wszystkim będzie miał Oskar? Czy moc Julii na pewno jest bezpieczna? Co się dzieje z Rosemarie? 
A co najważniejsze, na jakie niebezpieczeństwo narazi się Gabriella? 


środa, 3 czerwca 2015

Epilog


W naszym życiu zachodzą zmiany i musimy uczyć się z nimi żyć. Jednak wiele spraw pozostaje jak przed laty.

Przez moje życie przewinęło się wiele chłopaków, ale tylko ten jeden jedyny pozostał w moim sercu na zawsze. Teraz siedząc na jego kolanach uświadamiam sobie, że nie chce, aby kiedykolwiek odszedł.
-Ale obiecałem.
-Tak, ale już raz...
-Ello, wiem, ale musiałem.--przytaknęłam i wtuliłam się w jego ramiona.

Nie chcę. Nie chcę doświadczyć odejścia. Nie chcę, aby znowu mnie zostawił. Chcę być przy nim i cieszyć się każdym porankiem w jego uścisku.
-Zostanę.--wyszeptał tak jakby czytał mi w myślach. Złapałam go za rękę.
-Musisz zostać!--rozkazałam.
-I to zrobię. Nie opuszcze cię! Jeśli będziesz potrzebować gwarancji to możesz być ze mną w każdej sekundzie, ale uwierz mi, już nigdy nie uciekne od tego co jest najważniejsze. Nie uciekne od ciebie, Ello.

Jego włosy są zadbane. Cudowne, niebieskie oczy odzyskały dawną barwę i nabrały życia. Noga po złamaniu wróciła do sprawności. Choć od wypadku minął miesiąc, to on nadal odczuwa zawroty głowy, jednakże są one już mniejsze.

Kończe jeden okres w swoim życiu i zaczynam ten nowy. Lepszy. Z Calvinem u boku. Jestem wizjonerką! Jestem silna! Jestem Zbuntowanym Aniołem! Jestem sobą! Jestem Gabriellą Sheride!

wtorek, 2 czerwca 2015

Nigdy cię nie opuszcze

Wpis XVIII

Na dobrą sprawę mogłam go nie poznać. Mogłam nigdy nic do niego nie czuć i nie przeżyć z nim żadnej chwili. Mogłam zapomnieć i nigdy sobie o nim nie przypomnieć, jednak los chciał inaczej.

Jak najszybciej powiadomiłam o wszystkim Ann, a numery rodziców w jego aktach okazały się prawidłowe. Zadzwoniłam. Kobiecy, delikatny głos wydał serdeczne powitanie.
-Bonsoir.
-No, nie wiem czy taki dobry wieczór.
-Gabriella? Czy to naprawdę ty? Coś się stało?
-Przepraszam panią.
-Za co?
-Za niego. Nie wiem co się stało. Miałam jakąś durną wizję czy coś w tym stylu.--nie zastanawiałam się co mówię i wiedziałam, że moje słownictwo nie spodoba się francuskiej damie, jednakże byłam zbyt wstrząsnięta.
-Spokojnie. Tylko spokojnie.
-To co przekazał brzmiało dosłownie tak : Źle. Rosja. Szpital. Powiedz. Ann.
-Powiadomiłaś Annabeth?
-Tak, ale uważam, że państwo też powinno wiedzeć.
-Dziękuje, że mi o tym powiedziałaś. Gabriello, już tam lecę, ale jeszcze jedno.
-Słucham?
-Jak sobie o nim przypomniałaś?
-Oh, proszę pani, sama nie wiem... Przepraszam...
-Ello, nie masz za co. Tak to jest z tymi silnymi więzami. Bez względu na to jak starałby się, abyś zapomniała, to i tak po jakimś czasie przypomniałabyś sobie choć w małej części o moim synu.
-Możliwe. Sheremetyevo International Airport. Pasuje?
-Tak. Właśnie wsiadam do samochodu i jadę na lostnisko. Lot z Francji nie zajmie mi wiele godzin. Powiadomie męża. Wiesz, który to szpital?
-Przeczucie mówi mi, że tak.
-Wierzę. Do usłyszenia.--rozłączyłam się i zaczęłam pakować. Do walizki wrzuciłam ubrania, ziarna kawy i pefrumy od Oskara oraz akta Calvina ze zdjęciem i listem.

Skulona siedzę w poczekalni i zaciskam powieki, aby nie płakać. Matt siedzi obok i tylko trzyma mnie za rękę. Annabeth z Markiem siedzą dalej. Pan Tucker pociesza żonę, której łzy nie mają końca. Ponad dzisięć minut temu pielęgniarka weszła do Calvina. Drzwi się uchylają. Ładna, rudowłosa pani wychodzi zza nich i przekazuje nam informacje.

Powoli, na palcach, z zamkniętymi oczyma podchodzę do jego łóżka. Boje się. Boje się otworzyć oczy. Obawiam się go ujrzeć. Nie chce tego, ale jednocześnie pragnę go zobaczyć.
-Nie mogę cię ujrzeć. Muszę być silna.--mówię do niego, lecz wiem, że mnie nie słyszy. Łapię go za lodowatą dłoń. Nabieram zawrotów głowy. Wszystkiego za dużo. Czuję jego uścisk na moich palcach, które już się wysuwają z jego ożyłej, zimnej ręki i lecą razem z resztą ciała do dołu. Na antypoślizgową, szpitalną podłogę.


Otaczają mnie czarne ściany. Puszysta pościel tego samego koloru otula moje ciało. Cudowny czarny sufit ze srebrnymi gwiazdami wisi mi nad głową. Wstałam i rozejrzałam się po moim pokoju. Ciemne panele leżały na podłodze. Rozsunęłam krwiste firany, a przez duże okna sięgające od podłogi do sufitu, wdarły się promienie londyńskiego słońca. Włączyłam muzykę. Założyłam jakąś nową, granatową sukienkę, znalezioną w garderobie. Sięgnęłam po cieliste baletki i wsunęłam je na stopy odziane w rajstopy. Wybiegłam z pokoju i wleciałam w objęcia taty siedzącego przy drewnianym stole. Podeszła do nas mama i delikatnie pocałowała mnie w czoło. Usiadłam do stołu. Tata nalał mi kawy, a ja włożyłam na talerz kromkę chleba.
-Nic nie rozumiem.
-Kochanie, nie ma tu czego rozumieć. Poczułaś się źle, zemdlałaś, ale kazaliśmy jak najszybciej cię przetransportować do domu.--wytłumaczył tata.
-Dobrze się czujesz?
-Tak, mamo.
-To dobrze. Dzięki temu nam wszystkim jest lepiej.
Zjadłam śniadanie i założyłam lekką zimową kurtkę. Listopadowy wiatr podrywał liście do swobodnego tańca. Słońce grzało w plecy, chociaż nie było już tak ciepłe jak wcześniej. Otworzyłam furtkę i pozbywając się ochroniarzy wyszłam na przedmieścia Londynu. Krok po kroku coraz pewniej stąpałam po chodniku. Liście traciły już swój kolor, ale nadal były piękne. Weszłam na dróżke, która wiodła przez park i prowadziła na plac zabaw. Nim do niego doszłam zauważyłam dwóch chłopaków. Stali oni tyłem do mnie, ale dało się zauważyć, że tego wyższego pobolewa noga. Jeden z nich usłyszał zbliżające się kroki i obrócił głowę. Ten błysk w czarnym oku z niebieską tęczówką odpowiedział mi na to kim ta osoba jest. Jednak zignorowałam go, ponieważ brunet stojący obok się we mnie wpatrywał. Rzuciłam się do biegu i zawisłam mu na szyji. W tym jednym spojrzeniu kryło się już tyle wyjaśnionych tajemnic. Złapał mnie w pasie, a ja przytuliłam się do jego ciepłej kurtki, która uciszała głośne serce. Nic nie mówiliśmy, lecz wreszcie musiałam wyszeptać:
-Dopóki żyję...
-...będę przy tobie.
Wymiana paru słów nadrobiła te wszystkie zapomniane lata, które mi wymazał z pamięci. Zbliżył swoje usta do moich i delikatnie pocałował. Gdy wyczuł, że może pozwolić sobie na więcej chwycił mnie za głowę i wplótł palce w moje włosy. Przed oczyma przeleciały mi te wszystkie wspomnienia. Wszytko wróciło. Każda sekunda. Każde lato. Każda zima. Wieczory i poranki. My. Wróciliśmy my.
-Nigdy cię nie zostawie, Ello.
-Nawet się nie waż, Calvinie.