piątek, 27 listopada 2015

Zostanę twoją..

"Dopóki mogę..."

Wpis XII

Słysząc, że moja rodzina ma się powiększyć przez chwile jak głupia nie wiedziałam o co chodzi. Jednak idąc ruchem jednostajnym przez sale widziałam jak wszyscy podziwiali nie tylko mnie, ale i także mój dotychczas szczupły brzuch. Nie no.. Przecież on taki pozostanie.. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Dochodząc do tronów Cal się zatrzymał. Stanął naprzeciw mnie. Uklęknął na jedno kolano i wiedziałam już, że coś jest na rzeczy. Domyślałam się nawet co. Ucałował moją dłoń i sięgnął do kieszonki w marynarce po małe, czarne, zamszowe pudełeczko. Otworzył je delikatnym ruchem nadgarstka. Jego palce jeździły po krawędziach pierścionka. Poprawił granatową muchę i uśmiechnął się do mnie.
-Gabriello, pragnę każdego poranka budzić się przy tobie, po ciężkim, męczącym dniu u władzy pozwalać ci popaść w moje ramiona i w nich przebywać przez całą noc. Chcę, abyś była na zawsze moja, a ja do końca życia tylko twój. Moja ukochana dziewczynko, która próbuje być twarda i bez uczuć, każdy wie, że nawet ty masz chwilę słabości i potrzebujesz pocieszenia. Chcę służyć ci pomocą. Pragnę być twoim sługą. Pozwól mi mieć z tobą dzieci, bo wiem, że będą kochane, mądre, urocze i piękne, tak jak ty. Kocham cię z całego serca, które należy tylko do ciebie. Królowo mego serca, pogodzę się z tym, jeżeli będziesz królową każdego z nas, bo dla mnie będziesz jednak najważniejsza. Delikatna królewno, dla mnie liczy się wszystko, co tylko w tobie siedzi. Twoje wady i zalety. Każdy ma mocne oraz słabe strony, lecz ty potrafisz maskować swe wady, których i tak jest mało. Podziwiam cię za wszystko. Jesteś wielka, a jednocześnie taka malutka i drobna, przynajmniej dla mnie. Zawsze kochałaś rozwijać swoje pasje, rozwijaj więc też nadal nasz związek. Twój każdy kawałek ciała jest dla mnie wspaniały. Twoje piękne oczka. Brązowe i głębokie. W źrenicach mogę się przejrzeć jak w lustrze. Włoski, którymi lubię się bawić. Drobne dłonie, które są poranione także przez sport, bo go kochasz. Umięśnione ramiona i nogi. Uśmiech, dzięki któremu twoja twarzyczka promienieje. Uwielbiam w tobie wszystko moja kochana i najprawdziwsza księżniczko.--spojrzał mi się jeszcze głębiej w oczy i wykrztusił ze swej bijącej życiem piersi.-Księżniczko Gabriello, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją małżonką?
-Tak--wyszeptałam.-Tak, tak, tak!--dodałam już głośniej. Pozwoliłam, aby założył mi pierścionek z rubinem na palec i podciągnęłam go do góry. Zbliżyłam swoje usta do jego warg. Pocałowałam go jak najmocniej potrafiłam, a nasze wszystkie inne, wcześniejsze pocałunki mogłyby nie istnieć.
-Kocham cię, Gabriello. I zawsze będę kochać.--szepnął mi na ucho.
-Ja też cię kocham, skarbie. Pragnę zostać twoją żoną i dzielić z tobą każdy dzień i każdą noc.
Oczy wszystkich były zwrócone na nas. Obejrzałam się na rodziców. Mama płakała. Tata był wzruszony, ale jednak widziałam w nim ból, że jego córka nie jest już tylko jego, choć w głębi duszy na zawsze pozostanę jego małą dziewczynką. Rodzice Calvina byli zmieszani, chyba nie wiedzieli, że ich syn ma to w planach. Wreszcie byli razem, wyglądali jak szczęśliwa, kochająca się rodzina. Teraz my wszyscy nią będziemy. Jestem szczęśliwa w ramionach mego ukochanego i chce w nich pozostać aż do śmierci.

'Jeżeli możesz spełnić mi jedno marzenie, to proszę tylko o miłość.'

niedziela, 4 października 2015

Magia książek i miłości

Cytaty i rozmowy


"Nie nazwałbym słabością zamiłowania do tego, co piękne.-oświadcza Peeta.-Może z wyjątkiem zamiłowania do ciebie."
~Suzanne Collins, W pierścieniu ognia.

"Rozłąka osłabia mierne uczucie, a wzmaga wielkie - tak jak wiatr gasi świecę, a rozpala ogień."
~Francois de la Rochefoucauld.


"W życiu możesz kierować się wyrzutami sumienia, strachem albo zdrowym rozsądkiem; możesz podążać za gniewem albo dumą. Ale pewnego dnia, prędzej czy później, pożałujesz tego. Jedyny sposób by nie żałować, to iść za głosem serca. To prawda, może ci kazać zrobić szalone rzeczy... jak związać się z osobą, od której zdrowy rozsądek każe trzymać się z daleka. Ale jeśli jeden dotyk, jedno słowo, jedna pieszczota tej osoby budzą w tobie takie emocje, że czujesz jakbyś miała zaraz umrzeć - to ja wybieram właśnie to. Życie. Życie w tej pieszczocie, w tym spojrzeniu, w tym uczuciu."
 ~Barbara Bilardi, Scarlett.


"Żyj i nie żałuj tego, co robisz."

Rozdział pierwszy, część druga.

20.08.2015 rok, czwartek, godzina 07.50

-Suzie, Suzie!--usłyszała głos Marika.
-Tu jestem!--odkrzyknęła.
-Choć do mnie, Suzanne! Nie zważaj na innych!
-Marik, czemu musisz być tak daleko?!
-Nie jestem daleko. Bo dopóki jestem w twoim sercu, jestem jak najbliżej ciebie i twej duszy. Księżniczko, odległość nie ma znaczenia. 

To był pierwszy raz jak o nim śniła. Pierwszy, cudowny raz, gdy była obok niego tak blisko, ale jednocześnie tak cholernie daleko. Jeszcze dalej niż zazwyczaj. Lowestoft. Była na obozie sportowym w Lowestoft. Drugi koniec Anglii. A mieli się spotkać, gdy tylko rodzice zerwią jej szlaban.

"-Przestań podrywać każdego napotkanego chłopaka!
-Wiesz za jaką cię w mieście uważają? Wiesz za jakich będą przez ciebie postrzegać nas?--krzyknął zazwyczaj zrównoważony ojciec.
-Masz szlaban. Nie wychodzisz z domu do znajomych!
-Ale mamo miałam jechać..
-Nie! Na 'trening' też tam nie pojedziesz!"

I właśnie w ten sposób nadal nie spotkała się z Marikiem. I po co jej przez te wszystkie lata było podrywać? Teraz nie może się spotkać z chłopakiem, na którym bardzo jej zależy i mimo, że tu otacza ją wielu sportowców, to ona jednak nie zwraca na nich uwagi.

Było za dziesięć 8. Suzanne dopiero co się obudziła, a na 8 miała być na śniadaniu. Zresztą, nie przejmowała się już tym. Tylko pierwszego dnia była punktualna. A w reszte dni? Szkoda gadać. Przeciągnęła się i sięgnęła po telefon, który leżał za jej głową. Na wyświetlaczu iPhona pokazał się dymek z Messengera.

•Kurde, Suz, jest 05.50, a ja nadal nie mogę zasnąć... Ciągle o tobie myślę i tęsknie za jakąkolwiek wiadomością od ciebie, choć od ostatniej upłynęło zaledwie 1,5 godziny :*
•No tak... Ty możesz sobie nie spać do tej godziny... Nie to co ja :* Mam zaraz śniadanie, a potem trening, popiszemy później.

Napisała wiadomość i wysłała.

20.08.2015 rok, czwartek, godzina 11.26

-Widzisz go?--zapytała zmieszana Evelyn.
-Kogo?--nagle odwróciła głowę Alex.
-Tego oszczepnika! Boże... On jest taki cudowny...--zachwycała się Even.
-A jaką ma zajebistą dupe!--zawtórowała jej Alexandra.
-Ej Suzie, a tobie co? Zawsze mówiłaś, że brałabyś oszczepników.--zapytała jedna z przyjaciółek, a Suzie jakby nie wiedziała co się dzieje, siedziała i patrzyła się w jeden punkt.
Jej umysł był przy Mariku.
Jej myśli chciały tylko być przy nim.
Jej ciało pragnęło zbliżyć się do jego ciała.
Jej usta próbowały poczuć smak jego warg.
Jej serce wyrywało się z piersi i było lekkie niczym piórko.
Bo chciało jak najszybciej oddać mu kawałek siebie.
Ona sama pragnęła oddać Marikowi kawałek siebie.

20.08.2015 rok, czwartek, godzina 14.53

-Serwuj!--krzyknął trener siatkówki, a Marik dwa razy odbił piłkę, cofnął się za linie, zakręcił piłkę na palcu, podrzucił ją wysoko do góry, wyskoczył i silnym zamachem uderzył w nią tak mocno, że przeleciała nad siatką, a przeciwnik próbując ją przyjąć przewrócił się.
-Dedykacja, małe kurwy.--zażartował do nich Pietro.-Dedykacja Mariku?
-Dedykacja.--przytaknął. I jak było w tradycji ich klubu, wyciągnął w góre mały palec, symbolizując, że dedykuje to miłości. Każdy z kolegów zaczął zastanawiać się o kogo może chodzić.

środa, 2 września 2015

"Żyj i nie żałuj, tego co robisz."

Rozdział szósty, część pierwsza.

14.06.2015 rok, niedziela, godzina 07.30

Świt obudził ją swym świetlistym dotykiem. Przeciągnęła się i po chwili wstała z łóżka. Założyła czarną, krótką lajkrę i koszulkę sportową, którą dostała ze szkoły, specjalnie ze swoim imieniem. Suzanne. Widniało dużymi, czarnymi literami na tyle koszulki.

14.06.2015 rok, niedziela, godzina 13.05

Wzrok Marika jak i jego kolegów powędrował na zgrabną dupe Suzie. Dziewczyna przedzierała się przez tłum nastolatków i po chwili zniknęła z widoku. Gdy wydostała się z całego zamieszania chłopaki znowu ją zauważyli i popędzili w jej stronę. Pewnym krokiem weszła na boczne boisko i zaczęła robić skipy. Uderzenia piętami w pośladki wywoływały potrząsanie nimi. Każdy chłopak siedział i miał tylko szeroko otwarte oczy i rozdziawioną buzię.
-Ej, mała!--krzyknął jakiś nieznajomy, ale ona go zignorowała i dalej się rozgrzewała.
-Suzanne, cóż za piękne imię!!!--dodał inny debil, który najwyraźniej umiał czytać.
-Nie tyle co imię, jak ty i twoja dupa!--zwrócił się do niej chłopak, który wstał i zmierzał w jej stronę. Był coraz bliżej, a ona tak samo jak Marik zaciskała pięści i zęby. Chłopak podchodził bliżej, ciągle do niej krzyczał, a ona tylko starała się go ignorować.
-Brian! Daj sobie spokój! Nie widzisz, że ona jest wściekła?!--podniósł głos jego kolega.
-Lubie złe dziewczynki.--rzekł. Był coraz bliżej Suzanne. Napięła wszystkie mięśnie, lecz starała się go ignorować i dalej ćwiczyć. Stawiał coraz pewniej następne kroki. Pięści miała jak ze stali. Zbliżał się. Denerwowała się. Dotknął jej. Oderwała nogę od ziemi. Speszył się. Obróciła się. Odsunął się. Ale nie zdążył. Jej but wylądował na jego twarzy. Chłopak się wywalił i upadł na świeżo obciętą trawę. Zaraz obok był Marik. Zdążyła zobaczyć tylko jego oczy, bo się odwrócił, trzymał Briana za kark i gdzieś go prowadził.
-Skop mu tyłek!--wykrzykiwali koledzy Marika, ale on raczej ich nie słyszał, bo był jakby w transie.

14.06.2015 rok, niedziela, godzina 17.24

-Viley!--wrzasnął trener Marika. Chłopak odwrócił się w stronę mężczyzny i zaklął pod nosem.
-Słucham..?--zapytał, poniekąd udając głupiego.
-Nie wiem czy mam być z ciebie dumny czy mam się za ciebie wstydzić... Marik, wynik bardzo dobry. Już dawno nie było tak dobrze nawet na treningu, a nie wspominając już o zawodach. Jednak to, że pobiłeś tego chłopaka bez powodu... Jest mi za ciebie wstyd. Masz szczęście, że ta dziewczyna przyznała, że on z nią zaczynał, inaczej drużyna byłaby wykluczona z zawodów. Następnym razem myśl.
-Dobrze trenerze...--przytaknął i obrócił się na pięcie do wyjścia z akademika.
-Poczekaj jeszcze. Zanim wejdziesz do autobusu to chciałbym wiedzieć czy coś cię z tą dziewczyną łączy. Podobno ona zwiastuje same kłopoty.
-Trenerze, nic mnie z nią nie łączy. Była zdenerwowana. To tyle. Musiałem coś zrobić. Mogę już iść?
-Jasne.--trener się uśmiechnął, a Marik odszedł niosąc na ramieniu torbę. Usiadł w autobusie i starał się nie patrzeć na nią. Ale z marnym skutkiem. Jej uśmiech. To jak mruży oczy przy śmianiu się. I jak od czasu do czasu patrzy się po całym autobusie jakby szukała jego niebieskich oczu. Był tego pewny. Coś do niej czuł i wiedział, że jest dla niego ważna, ale niczego więcej nie wiedział.

sobota, 8 sierpnia 2015

Ta, co daje światło.

Biblioteka świeciła pustkami. Nikogo w niej nie było, oprócz mnie i bibliotekarki. Rozejrzałam się po dobrze znajomych regałach i znalazłam dział o nazwie 'Historia a geografia'. Tego właśnie potrzebuje do wypracowania z historii. Podeszłam bliżej i palcem przejechałam po grzbietach książek. Wyjęłam jedną, ze złotym, pognębionym tytułem "Geografia Wielkiej Brytanii w czasach królowej Wiktorii Hanowerskiej". Ugh. Miałam napisać o tej kolonizacji? Jakbym nie miała ważniejszych spraw niż jakaś kolonizacja. Ale mówi się trudno. Przekartkowałam książkę i popędziłam do małego stołu w kącie biblioteki. Usiadłam na krześle i zaciągnęłam się zapachem kartek oraz tuszu drukarskiego. Poszukałam w spisie treści interesującej mnie frazy. Otworzyłam książkę na stronie 407.
"Kolonizacja za czasów królowej Wiktorii rozwinęła się w wysokim stopniu, tak jak przemysł." - przeczytałam w myślach. "Wiktoria utworzyła potężne Imperium Brytyjskie." - dodałam na głos. A regał stojący obok stołu się uchylił. Zaciekawiona o co chodzi wstałam i przecisnęłam się przez szczelinę. Znalazłam się w długim korytarzu luster. Dobiegłam do końca korytarza. Przejrzałam się w lustrze. Moje kruczoczarne włosy spływały fasadą po ramionach. Wielkie, szare oczy wpatrzone były w odbicie wysokiej, szczupłej dziewczyny, którą się stałam. Lustro nagle się zapadło, a w jego miejsce pojawiły się wrota. Nacisnęłam na nie całym ciężarem ciała, a jedno skrzydło się lekko ruszyło. Szarpnęłam za jedną z mosiężnych klamek z głową lwa i pchnęłam je. Moim oczom ukazała się najcudowniejsza biblioteka jaką kiedykolwiek w swoim życiu widziałam. Dębowe półki były równo porozwieszane na jednej ze ścian. Na nich poukładano chude książeczki. Po lewej stronie stało opuszczone biurko. Po prawej regały rozciągały się tak daleko, że mój wzrok nie sięgał końca. Wszystko było tak dopasowane, że zabrakło mi tchu. Niby normalna, klasyczna biblioteka, ale było w niej coś nadzwyczajnego. Podeszłam do regału oznaczonego ozdobną literą 'K'. Wybrałam tą literę, ponieważ K jak Kelly - moje imię. Kelly znaczy wojowniczka. I taka właśnie jestem. Chwyciłam książkę, która zajmowała pierwszą pozycje na środkowej półce. "Kiedyś powstane." brzmiał tytuł. Zaciekawił mnie więc zabrałam się za czytanie. Klapnęłam pod regałem i oparłam się o drewniany mebel. 

'Piętnasty stycznia tysiąc osiemset piętnasty rok - wtedy zaczęła się moja historia. Cała porodówka wypełniona była głosem mojej matki.
-Nie! Ona nie może się urodzić! Nie teraz. Przetrzymajcie ją! Proszę!-krzyczała.
-Wystarczy parę minut!-dodał ojciec.
-Nic nie da się zrobić.-oznajmił ze smutkiem lekarz. Matka wyła za bólu, płakała ze smutku, krzyczała z cierpienia. Ojciec stał obok. Trzymał ją za rękę i starał się dodać jej nadziei, na to, że się nie urodze, jeszcze nie teraz. Po chwili Big Ben wybił godzinę dwunastą w nocy. Akompaniował mu płacz dziecka. Mój płacz. Urodzona o północy to właśnie ja. Córka diabła i anielicy. Najgorsza z najgorszych. Urodzona w chwilę nastąpienia jutra.
-Nie! Nie, nie, nie!-krzyczała mama, gsy podawali jej mnie na ręce.
-Rosalie, to nie może być prawdą...-powiedział zmieszany ojciec, ale to było prawdą, musieli przyjąć do wiadomości to, że urodziłam się w najgorszym momencie z możliwych. 
-Musimy ją porzucić.-zasugerowała mama i w tej chwili poczułam do niej odrazę. 
-Nie zrobimy tego!--zaprotestował tata i zabrał mnie z jej zimnych, anielskich ramion. Uścisk taty był pełen miłości i ciepła, ale również zła i zniszczenia. Jego serce było rozpalone, gdy wówczas serce matki było zimne jak lód.-Eileen, ty przyniesiesz nam światło.-rzekł tata i właśnie w tym momencie zyskałam nowe imię. Eillen, po celtycku ta, co przynosi światło.
-Edward, nie rób jej tego. 
-Muszę, wole umrzeć, niż miałbym pozwolić jej zginąć.-wyszeptał nad uchem mamy.-Ubieraj się. Musimy...
Puf! I wtedy wspomnienie znika. Jak ogień, gdy zdmuchujemy świeczkę, jak śnieg na słońcu, jak życie, które w jednej sekundzie się kończy. 
Budzę się dziesięć lat później. Budzę się wreszcie z tego koszmaru, który i tak nigdy się nie skończy.
-Eileen!-woła Elizabeth, moja opiekunka.-Wracaj do domu!-dodaje, ale ja ani drgnę. Wole w tej okropnej, wielkiej sukni leżeć na trawie niż iść i wysłuchiwać jak Elizabeth wypomina mi wszystkie moje dotychczasowe błędy, których i tak nie pamiętam. Wszystko z dnia na dzień znika, jakbym mogła pamiętać wiele rzeczy tylko na jeden zasrany dzień.
-Ei-leen!-rzekła zniecierpliwiona Elizabeth. Mogłam zgadywać, że tak akcentuje moje imię, gdy jest zła.
-Już wstaje, ciociu.-zwróciłam się do niej. Weszłyśmy do bogato zdobionego domu, jeżeli rodzice zostawili mnie tu dlatego, że Elizabeth i jej mąż są bogaci, to nienawidzę ich za to. Przy stole siedział już Michaił. Rosjanin kiwnął mi głową i szeroko się uśmiechnął. Przynajmniej on jest dla mnie miły. Naprzeciw mnie usiadł znudzony życiem syn Elizabeth i Michaiła, ich ukochany Jonathan. Spojrzał się na mnie i burknął 'cześć'. Odpowiedziałam mu tym samym. Zjadłam kolacje i poszłam do swojego pokoju. Elizabeth zadbała o to, abym miała jak najlepiej, ale ja tylko chciałam do mamy i taty. Do diabła i anielicy, mimo, że mam z nimi związane tylko jedno wspomnienie, to jednak tęsknie za nimi. 
Kolejny raz. Osiemnaste urodziny. Budzę się z kolejnego koszmaru, ale właśnie mam się dowiedzieć, że moje najgorsze życie dopiero co się zacznie. 
-Ei!-woła rozradowany Jonathan. Biegne w jego stronę i padam mu w ramiona. Nie mogę uwierzyć jak wszystko się zmieniło przez te osiem lat. Zbliżyliśmy się do siebie i w związku z tym, że robię się coraz starsza mam już wyjść za mąż. 
-Co księżniczka chce dostać na urodziny?-pyta się on.
-Ciebie.-odpowiadam i całuje go tak łapczywie, że zyskuje kolejny grzech. W naszych czasach, gdyby ktoś się o tym dowiedział wziąłby mnie za dziwkę. 
-Mnie już masz, skarbie. I nie zamierzam tego zmienić.-szepcze mi na ucho i tego samego dnia, zostaje jego narzeczoną. 
Wstaje następnego dnia z łóżka i ten, kto by pomyślał, że nie pamiętam wczoraj, to grubo by się mylił. Bo pamiętam. Pamiętam każdą chwilę, która miała miejsce w moje osiemnaste urodziny. Ktoś puka do drzwi. Słyszę głos służącej, która pyta się kto tam. Mężczyzna odpowiada cholernie znajomym głosem. 
-Edward i Rosalie.
Słyszę te dwa imiona i przeszywa mnie dziwne uczucie. Co oni tu robią? Moja mama i mój tata po osiemnastu latach tu są! 
-Nie jesteśmy tu w sprawach rodzinnych.-wydusiła matka. Myślałam, że anioły są dobre, a ona jest oschła i nieczuła. Wstałam z łóżka. Otworzyłam drzwi pokoju i wyszłam na korytarz. Matka stała i się na mnie patrzyła. Jej oczy tak samo szare i wielkie jak moje przewiercały mnie na wylot. Włosy miała jakby tlenione, ale wiedziałam, że anioły tak mają. Ubrana była w spodnie, choć powinna być w sukni. Tata miał lodowate oczy i kruczoczarne włosy jak ja.
-Eileen!-krzyknął.-I biegł w moją stronę. Stałam tak osłupiała, że nie wiedziałam, co mam zrobić. Chwycił mnie w ramiona. Był rozpalony. Kątem oka widziałam jak matka idzie w naszą stronę i zaczyna krzyczeć, że ojciec ma mnie zostawić. Lecz on tego nie robi. Staje obok mnie i patrzy się na nią.
-Już czas żeby się dowiedziała.-mówi.
-Już czas.-przytakuje ona. Patrzą się raz na siebie, raz na mnie. Jakby nie byli pewni kto z nich ma zacząć.
-Jesteś.. Jesteś zbuntowanym aniołem, skarbie.-tata patrzy na mnie i zastanawia się czy nie powiedział niczego źle. Czas stanął w miejscu. Nie wiem co powiedzieć. Nadal nie wiem co powiedzieć odkąd ich zobaczyłam.
-Eileen, jestem zbuntowanym aniołem, ale urodziłaś się o północy.-dopowiada matka.
-Co to ma znaczyć?!-pytam się ich.
-Kochanie, jesteś stróżem Międzyświata. Chronisz przed tym, aby anioły i diabły nie docierały na ziemię. 
-To jeżeli jest ktoś taki, to czemu wy tu jesteście?!
-Ponieważ musimy cię ostrzec. Oni cię chcą.
-Mamo, mówisz takimi zagadkami, że nie wiem nawet co ci chodzi. 
-Ale się dowiesz. Żyj tak jak zawsze, ale pamiętaj, że już od wczoraj pamiętasz. 
-Elieen, masz nam przynieść światło.-szepnął na ucho tata.-Urodziłaś się z nastąpieniem jutra.-rzekł, a ja nim się zorientowałam co się stało, to już ich nie było. 
Przyniosłam światło.
Zmieniałam świat.
Dlatego jest teraz taki, jaki jest.
Kochałam jego.
Kochałam moją córeczkę.
Pokonywałam zło.
Walczyłam z nim.
Byłam najlepsza.
Ale mój czas minął.
Umarłam. 
Miałam zaledwie 22 lata.
Tyle ile ty, gdy to czytasz.
Legenda, którą mi opowiedziano, głosi, że powstane.
Powstane jako Kelly.
Powstane, jako ty. 
Mów mi prababciu."

Potrzebowałam chwili żeby to zrozumieć. Zamknęłam książkę i odłożyłam ją na półkę. Wyszłam z biblioteki i przemierzałam korytarz. Na jednym z luster samotne pióro, bez pisarza napisało : "Możesz żyć jak chcesz i kiedy chcesz, ale gdy czas zatrzymuje się w miejscu, twoje życie też to robi." przeszłam dalej. Pióro pisało teraz na innym lustrze. Napis głosił : "Korzystając z życia wygrywasz wszystko, co tylko jest do wygrania". W następnym lustrze się przejrzałam. Byłam inna. Zamiast jeansów i pudrowej bluzy miałam na sobie długą suknie w kolorze soczystej czerwieni. Lecz po chwili moje odbicie było już tym prawdziwym. Przy samym wyjściu obejrzałam się jeszcze raz. Stał tam mężczyzna z kobietą. Spojrzeli się na mnie i tylko rzekli:
-Dziękujemy, że dałaś naszej córce nowe życie.
Łzy napłynęły mi do oczu. Jak w zaledwie chwile, wszystko może się tak zmienić. Nie wiem, czemu akurat ja. Ale wiem, że Eileen, czyli poniekąd teraz ja, dała mi do zrozumienia, że trzeba cieszyć się każdą chwilą i przyjmować życie takie, jakim jest, bo nie wiesz, kiedy się skończy.

Spakowałam laptopa i zapisane kartki do torby.
-Do widzenia.-pożegnałam się z bibliotekarką. Od teraz jestem Eileen, ta co daje światło.

•••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••
Hejkaa!
Mam dzisiaj urodziny i na tą okazje przygotowałam dla was specjalne opowiadanie. Jest ono tylko jednoczęściowe, ale mam nadzieję, że wam się spodoba :D :*


środa, 5 sierpnia 2015

Nie jestem taka zła

"Dopóki mogę..."

Wpis XI

-Hej, Gabie, wstawaj...--usłyszałam czyjś głos.
-Oh...--wyszeptałam i wyciągnęłam spod czegoś przygniecioną rękę. Zbliżyłam ją do oczu i je przetarłam.
-Zasnęłaś, skarbie.--powiedział delikatny, żeński głos.-Daj mi go.--dodała Elena i dopiero wtedy zorientowałam się, że trzymam w ramionach wtulonego Maxa.
-Już ci go oddaje.--uśmiechnęłam się zbudzona i delikatnie podałam siostrze zaspanego malca.-Widzisz, jest poranek, a ja już śpię.--zaśmiałam się.-Czy tak wygląda właśnie życie królewny? Jeżeli tak, to nie mam nic przeciwko temu.
-Księżniczko, myślę, że oprócz spania królewny muszą jeszcze chodzić na bale.--uśmiech zagościł na jej śniadej twarzy w kształcie serca.
-O boże! Prawie bym zapomniała.--gwałtownie się podniosłam.-El, dziękuje ci.--odwzajemniłam uśmiech i delikatnie uścisnęłam brunetkę uważając jednocześnie na wpół przytomnego chłopca na jej rękach.
-Leć się przebrać, kochanie. Jest już jedenasta.
-Co?!--wykrzyknęłam i po chwili słumiłam głos ręką zaciskającą się na ustach.
-Etykiety królewskiej to ty jeszcze nie opanowałaś, skarbie. Nie 'co' tylko 'słucham'.--radośnie mnie upomniała.
-Oj... Wiem.., ale bal jest za pięć godzin!--powiedziałam głośnym szeptem.
-Dlatego, też uważam, że musisz się pośpieszyć, zresztą to tak jak my wszyscy, widzimy się na balu.--rzekła i dygnęła. Usłyszałam zamykające się drzwi i sama postanowiłam wyjść. Gwardziści otworzyli przede mną wrota, a gdy tylko przeszłam przez próg, Mary była tuż obok.
-Księżniczko, zastanawiałam się, co cię tam tak długo zatrzymało.
-Mary, zasnęłam. A teraz musimy się pospieszyć. Czy ja mam suknie?!--przypomniałam sobie, że suknia miałabyć moją niespodzianką.
-Panienko, suknia czeka.--powiedziała służąca.
-Więc chce ją jak najszybciej zobaczyć.--odparłam i przyśpieszyłam kroku tupiąc o podłogę wysokimi szpilkami.

-Pokaże ci ją jak się wykąpiesz.--zarządziła Mary.
-Czy to jakiś sabotaż? Każesz mi się wreszcie umyć?
-Tak, księżniczka nie może smierdzieć.--uśmiechnęła się Mary, ale po chwili jakby zrozumiała, że to nie na miejscu, jednak nie skarciłam jej, a zawtórowałam głośnym śmiechem. Takim, od których boli brzuch, a policzki robią się mokre i czerwone. Po raz kolejny tego dnia się wykąpałam i wyszłam z łazienki. W mojej komnacie stało z dziesięć kobiet. Każda z nich dygnęła, a rudowłosa stojąca z przodu podeszła do mnie.
-Księżniczko Gabriello, czy możemy panience pomóc w przygotowaniach? Królowa Katherina kazała nam przyjść, ale słyszałyśmy, że trzeba się księżniczki pytać o dodatkową zgodę.
-Od kogo słyszałyście takie bzdury?!--wykrzyknęłam.
-Przepraszam, przepraszam...--wyszeptała ruda i powoli się ode mnie odsuwała.
-Nie, poczekaj.--powiedziałam już trochę delikatniej.-Jak ci na imię?
-Annabella.--wyrzuciła to imię z obrzydzeniem. Zrozumiałam, że muszę się inaczej do niej zwrócić. Stwierdziłam, że Annie będzie dobrze. Gdy tylko wypowiedziałam to zdrobnienie szeroko się uśmiechnęła.
-Annie, proszę cię. Powiedz, co o mnie mówili?
-Że... Księżniczka jest porywcza, uparta, niemiła i jakaś taka jakby obca.
-No tak... Ciągle to samo. Jesteście tu nowe?
Przytaknęła.
-Annie, dziewczyny, proszę nie wieżcie w to co o mnie mówią. Ostatnio przeżywałam ciężkie chwile. Ponad połowa personelu przez całe życie nie miała takiego zamętu w głowie co ja przez dwa lata. Skarbie, nie słuchaj ich.--wzięłam Annie za ręke.-Może i mam wybuchy złości, ale nie jestem zła. Słowo. Możecie mi wierzyć, bądź nie, ale wbrew pozorom jestem zazwyczaj miła.--Annabella spojrzała się w moje oczy i zastanawiała się co ma zrobić. Wreszcie wzięłam ją w swe ramiona. Mocno przytuliłam i jeszcze raz się na nią spojrzałam.-Obiecuje, będę dla was jeszcze milsza niż dla innych.--przyjacielsko się uśmiechnęłam.-A teraz dziewczynki, zróbcie mnie na bóstwo.
-Tak jest, wasza wysokość.
-Nie.--zaprotestowałam.-Gdy jesteście ze mną tutaj, a nie wśród poddanych i ważnych osobowości, to mówcie mi po imieniu. Jestem Gabriella, Ella, Gabie. Wybierzcie sobie co chcecie, tylko nie zwracajcie się do mnie tytułami.
-Dobrze.--odpowiedziały uradowane.
-Gabie, może zacznijmy.--powiedziała niebieskooka blondynka.--Jestem Cynthia.--podała ręke, a ja ją uścisnęłam.
-Jestem gotowa i oddaje siebie w wasze ręce.

Cynthia okazała się fryzjerką. To właśnie ona jako pierwsza się za mnie wzięła. Jej koleżanka, Ethel, pomagała jej. Moje proste jak drut włosy, pokręciły i utrwaliły lakierem. Kosmetyczka poprawiła mi brwi, pomalowała paznokcie stóp i dłoni. Makijażytka Olivia nałożyła mi podkład, pomalowała powieki, rzęsy, usta i przyprawiła lekko policzki. Evelyn, Noreen i jej bliźniaczka Noraan założyły na mnie halkę, suknię, gorset... Miriam włożyła mi na stopy czarne szpilki, których i tak nie było widać spod długiej suknii. Nachyliłam głowę, a Dalia mnie ukonorowała. Diadem świecił się najpiękniejszymi diamentami. Stanęłam przed wysokim, owalnym lustrem i przejrzałam się w nim. Wyglądałam zachwycająco. Granatowa suknia była idealnie skrojona. Zaraz przy pasie się rozchodziła jak większość moich suknii. Gorset był zdobiony lekkimi haftami z granatowej nitki w troszkę innym odcieniu. Całość zapewniała, że stałam się piękna. Blond włosy kontrastowały z granatem i nawet bym nie przypuściła, że może to tak cudownie wyglądać.

-Królowa Katherina Natalie Kaline Rosalie Sophia Gabriella Mesteich - Sheride i jej mąż, Król Andre Daniel Alexis Evan Diego Sheride.--Miron, królewski speaker przedstawił rodziców.-Książę Diego James Andre Nicholas Julius Sheride i jego partnerka Rosemary Indere.--dziewczyna się bała. Widziałam to w jej ciemnych oczach. Ze stresu kiwała się na szpilkach, ale Diego trzymał ją pod ramię i nie puszczał. Obejrzałam się po sali balowej. Zauważyłam pasemka Julii siedzącej razem z Nathanem. Jeszcze raz spojrzałam się na Calvina. Podał mi ramię, a ja je z chęcią przyjęłam. W tym samym momencie wielkie drzwi się otworzyły, a my pojawiliśmy się na bilbordach i telewizorach we wszystkich królestwach.
-Najjaśniejsza ze wszystkich księżniczek. Dziedziczka. Następczyni. Nasza uwielbiona Księżniczka Gabriella Katherina Arabella Isabella Elizabeth Celine Mesteich - Sheride!--wykrzyknął Miron.-I jej ukochany, jeden z najważniejszych stróżów, Calvin Matthew Tobias Sylvain Lionel Tucker. Oklaski dla rodziny królewskiej, która może już za jakiś czas się powiększy..!--dodał, a oklaski i wiwaty nie miały końca.

piątek, 31 lipca 2015

Dzieci

"Dopóki mogę..."

Wpis X

Zdjęłam z oczu opaskę i otworzyłam je. Zasłony były już rozsunięte, a do wanny nalewała się woda. Mary wsypywała do parującej wody płatki kwiatów i dolewała olejku rumiankowego. Odwróciła się i zobaczyła, że już nie śpię.
-Panienko, zapraszam do kąpieli. Za godzinę ma księżniczka stawić się w Wielkiej Jadalni na śniadanie z rodziną i gośćmi królowej, którzy już przybyli.
-Dobrze. Wykąpe się, a ty przyszykuj mi czerwoną suknie ze złotymi haftami i przepaskę na czoło.--rozkazałam. Weszłam do wanny i rozkoszowałam się ciepłem wody oraz zapachem rumianku i płatków róż. Samodzielnie umyłam włosy, związałam je w czarny ręcznik ze złotymi obszyciami, a na ciało założyłam szlafrok.
-Naszykowałaś suknie?--krzyknęłam przez drzwi.
-Oczywiście, księżniczko.--odpowiedziała.
-Dziękuje.--założyłam bieliznę i wyszłam z łazienki. Stanęłam przy Mary i pozwoliłam, aby mnie ubrała. Związała gorset, wysuszyła i poprawiła włosy, nałożyła makijaż, podała mi czerwone szpilki, które założyłam na stopy, a na sam koniec zapięła mi na podkręcone włosy przepaskę ze złota. Ułożyła ją na czole i razem ze mną wyszła za drzwi. Wraz z gwardzistami zeszliśmy po długich, kręconych schodach 2 piętra niżej. Gwardziści stojący przy drzwiach otworzyli przede mną wrota i wkroczyłam do Wielkiej Jadalni. Mary szła za mną. Wcześniej miałam pozwolenie na chodzenie samej po pałacu, lecz teraz ma kroczyć za mną przynajmniej Mary.
-Witaj matko, ojcze.--przywitałam się.-Diego!--krzyknęłam, ale po chwili się opamiętałam i zdałam sobie sprawę z powagi sytuacji. Brat wstał, podszedł do mnie, ukłoniliśmy się sobie nawzajem, a on pocałował moją dłoń. Jednak nie wytrzymał. Musiał mnie przytulić tak mocno, jak tylko mógł.
-Nie dawałem rady, bez ciebie nie mógłbym żyć.
-Di, ja bez ciebie też.--szepnęłam mu do ucha i jakimś cudem juz nie byliśmy złączeni w ramionach i razem podchodziliśmy do wielkiego stołu. Goście wstali i mi się ukłonili, sama byłam tym zaskoczona. Zasiadłam obok Calvina, który wcześniej delikatnie pocałował mnie w czoło zahaczając o przepaskę.
-Czemu założyłaś na głowę to coś?--zapytał.
-Oj... Cal, bo to ładnie wygląda.
-No tak, ale zasłania mi obiekt, w który kocham cię całować.--powiedział i się zarumienił. Rozejrzałam się po gościach. Przy stole siedziały moje przyjaciółki i ich partnerzy. Królowa Malibji siedziała obok matki i dyskutowały o najnowszych dworskich trendach. Tata z jakimś panem w koronie rozmawiał o polowaniu, a ciocia Megie, siostra mamy, próbowała uspokoić swojego wnuka, syna Eleny. Elena siedziała obok cioci wraz ze swoim mężem Jackiem i słyszałam jak mówiła, że nie daje rady z Maxem, za którym musiała latać jego babcia.
-Maxiu, przestań skarbie, zobacz gdzie jesteś. Już nigdy ciocia Gabriella cię tu nie zaprosi.--powiedziała i spojrzała się na mnie. Ciocia jest starsza od mamy o trzy lata, a Elena ode mnie o cztery. Gdy dwa lata temu wyszła za Jacka, a później urodziła Maxa nasze kontakty się  popsuły. Nie miała czasu, zresztą ja też nie.
-Maxymilianie, musisz być grzeczny.--rzekłam i uśmiechnęłam się. Chłopiec odwzajemnił uśmiech i przestał się wiercić na kolanach swojej babci. Próbował przez stół wyciągnąć do mnie rękę, ale był za szeroki dla łączenej długości naszych rąk. Zjadłam ostatniego gryza bułki z jagodami, podziękowałam i wstałam od stołu.
-Chodź, książę. Pobawimy się.--wzięłam go na ręcę i poszłam w stronę kanap. Usadziłam go na czarnej, skórzanej kanapie. Na stoliku były jego zabawki. Czerwonym autem przejechałam po jego nóżce, a on się uroczo zaśmiał. Szarpnął mnie za włosy, bo chciał usiąść mi na kolanach. Podsadziłam go. Wtulił się we mnie i zamknął oczy.
-Idziesz spać, bąbelku?--zapytałam. Chłopiec tylko skinął głową i zasnął. Żałuje, że nie mogłam być na jego pierwszych urodzinach, ale mówi się trudno. Za miesiąc kończy dwa latka, wtedy już przy nim będę. Objął mnie rączkami i jeszcze mocnej przytulił. Wtedy sobie pomyślałam, że chce mieć dzieci. I marzę w tym momencie o tym tak mocno, jak o wiecznym szczęściu u boku Cala.