Wpis XVIII
Na dobrą sprawę mogłam go nie poznać. Mogłam nigdy nic do niego nie czuć i nie przeżyć z nim żadnej chwili. Mogłam zapomnieć i nigdy sobie o nim nie przypomnieć, jednak los chciał inaczej.
Jak najszybciej powiadomiłam o wszystkim Ann, a numery rodziców w jego aktach okazały się prawidłowe. Zadzwoniłam. Kobiecy, delikatny głos wydał serdeczne powitanie.
-Bonsoir.
-No, nie wiem czy taki dobry wieczór.
-Gabriella? Czy to naprawdę ty? Coś się stało?
-Przepraszam panią.
-Za co?
-Za niego. Nie wiem co się stało. Miałam jakąś durną wizję czy coś w tym stylu.--nie zastanawiałam się co mówię i wiedziałam, że moje słownictwo nie spodoba się francuskiej damie, jednakże byłam zbyt wstrząsnięta.
-Spokojnie. Tylko spokojnie.
-To co przekazał brzmiało dosłownie tak : Źle. Rosja. Szpital. Powiedz. Ann.
-Powiadomiłaś Annabeth?
-Tak, ale uważam, że państwo też powinno wiedzeć.
-Dziękuje, że mi o tym powiedziałaś. Gabriello, już tam lecę, ale jeszcze jedno.
-Słucham?
-Jak sobie o nim przypomniałaś?
-Oh, proszę pani, sama nie wiem... Przepraszam...
-Ello, nie masz za co. Tak to jest z tymi silnymi więzami. Bez względu na to jak starałby się, abyś zapomniała, to i tak po jakimś czasie przypomniałabyś sobie choć w małej części o moim synu.
-Możliwe. Sheremetyevo International Airport. Pasuje?
-Tak. Właśnie wsiadam do samochodu i jadę na lostnisko. Lot z Francji nie zajmie mi wiele godzin. Powiadomie męża. Wiesz, który to szpital?
-Przeczucie mówi mi, że tak.
-Wierzę. Do usłyszenia.--rozłączyłam się i zaczęłam pakować. Do walizki wrzuciłam ubrania, ziarna kawy i pefrumy od Oskara oraz akta Calvina ze zdjęciem i listem.
Skulona siedzę w poczekalni i zaciskam powieki, aby nie płakać. Matt siedzi obok i tylko trzyma mnie za rękę. Annabeth z Markiem siedzą dalej. Pan Tucker pociesza żonę, której łzy nie mają końca. Ponad dzisięć minut temu pielęgniarka weszła do Calvina. Drzwi się uchylają. Ładna, rudowłosa pani wychodzi zza nich i przekazuje nam informacje.
Powoli, na palcach, z zamkniętymi oczyma podchodzę do jego łóżka. Boje się. Boje się otworzyć oczy. Obawiam się go ujrzeć. Nie chce tego, ale jednocześnie pragnę go zobaczyć.
-Nie mogę cię ujrzeć. Muszę być silna.--mówię do niego, lecz wiem, że mnie nie słyszy. Łapię go za lodowatą dłoń. Nabieram zawrotów głowy. Wszystkiego za dużo. Czuję jego uścisk na moich palcach, które już się wysuwają z jego ożyłej, zimnej ręki i lecą razem z resztą ciała do dołu. Na antypoślizgową, szpitalną podłogę.
Otaczają mnie czarne ściany. Puszysta pościel tego samego koloru otula moje ciało. Cudowny czarny sufit ze srebrnymi gwiazdami wisi mi nad głową. Wstałam i rozejrzałam się po moim pokoju. Ciemne panele leżały na podłodze. Rozsunęłam krwiste firany, a przez duże okna sięgające od podłogi do sufitu, wdarły się promienie londyńskiego słońca. Włączyłam muzykę. Założyłam jakąś nową, granatową sukienkę, znalezioną w garderobie. Sięgnęłam po cieliste baletki i wsunęłam je na stopy odziane w rajstopy. Wybiegłam z pokoju i wleciałam w objęcia taty siedzącego przy drewnianym stole. Podeszła do nas mama i delikatnie pocałowała mnie w czoło. Usiadłam do stołu. Tata nalał mi kawy, a ja włożyłam na talerz kromkę chleba.
-Nic nie rozumiem.
-Kochanie, nie ma tu czego rozumieć. Poczułaś się źle, zemdlałaś, ale kazaliśmy jak najszybciej cię przetransportować do domu.--wytłumaczył tata.
-Dobrze się czujesz?
-Tak, mamo.
-To dobrze. Dzięki temu nam wszystkim jest lepiej.
Zjadłam śniadanie i założyłam lekką zimową kurtkę. Listopadowy wiatr podrywał liście do swobodnego tańca. Słońce grzało w plecy, chociaż nie było już tak ciepłe jak wcześniej. Otworzyłam furtkę i pozbywając się ochroniarzy wyszłam na przedmieścia Londynu. Krok po kroku coraz pewniej stąpałam po chodniku. Liście traciły już swój kolor, ale nadal były piękne. Weszłam na dróżke, która wiodła przez park i prowadziła na plac zabaw. Nim do niego doszłam zauważyłam dwóch chłopaków. Stali oni tyłem do mnie, ale dało się zauważyć, że tego wyższego pobolewa noga. Jeden z nich usłyszał zbliżające się kroki i obrócił głowę. Ten błysk w czarnym oku z niebieską tęczówką odpowiedział mi na to kim ta osoba jest. Jednak zignorowałam go, ponieważ brunet stojący obok się we mnie wpatrywał. Rzuciłam się do biegu i zawisłam mu na szyji. W tym jednym spojrzeniu kryło się już tyle wyjaśnionych tajemnic. Złapał mnie w pasie, a ja przytuliłam się do jego ciepłej kurtki, która uciszała głośne serce. Nic nie mówiliśmy, lecz wreszcie musiałam wyszeptać:
-Dopóki żyję...
-...będę przy tobie.
Wymiana paru słów nadrobiła te wszystkie zapomniane lata, które mi wymazał z pamięci. Zbliżył swoje usta do moich i delikatnie pocałował. Gdy wyczuł, że może pozwolić sobie na więcej chwycił mnie za głowę i wplótł palce w moje włosy. Przed oczyma przeleciały mi te wszystkie wspomnienia. Wszytko wróciło. Każda sekunda. Każde lato. Każda zima. Wieczory i poranki. My. Wróciliśmy my.
-Nigdy cię nie zostawie, Ello.
-Nawet się nie waż, Calvinie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz