Miewacie czasem takie poranki, że nie wiecie kim jesteście, ani gdzie się znajdujecie? Jeśli tak, to dobrze mnie zrozumiecie. Zdarza mi się mocno zabalować i później zapomnieć ten imprezowy szał. Jednak mało kiedy ludziom zdarza się zapomnieć o przyjacielu i nagle, na lekcji matematyki go narysować. Tak, wiem co myślicie - dziwne. Ale to nie wszystko. Pewnie czasem wyrywa was ze snu szum wody, zgadza się? I pewnie ta woda leci w kranie, prawda? W moim wypadku to szum rzeki hałasuje mi w uszach i odgania jakiś okropny koszmar. Właśnie leżę na piasku i zastanawiam się jakim cudem się tu znalazłam. Sama. W lesie. Przy rzece. Na piasku.
Jestem wybrykiem natury. Umarłam, ale żyje. Powinno mnie już tu dawno nie być i w jakimś małym stopniu tak właśnie jest. Jestem oderwana od rzeczywistości. Nie wiem, czy tak miało być. Nie wiem, czy mogę składać wizyty w Niebie. Nie wiem, kim tak naprawdę jestem, ale zamierzam się tego dowiedzieć.
Nadal jestem w moim mundurku. Biała koszula jest przemoknięta i ubłocona. W blond włosy są powczepiane małe patyczki. Podniosłam się i obróciłam wokół własnej osi. Wszędzie las. Instynkt podpowiadał mi, że mam przejść przez rzekę i iść przed siebie. Po 10 kilometrach zaczęłam wątpić w to, czy idę w dobrym kierunku. Nogi miałam zmęczone, w gardle zupełnie mi zaschnęło, a w brzuchu czułam pustkę. Drzewa wszędzie takie same, oprócz...
Tak to jest to drzewo.
To jest drzewo, na którym powiesili Lisę.
Wabiący zapach kokosów jakby mnie otumanił.
Przestałam logicznie myśleć.
Chciałam tylko podejść bliżej drzewa.
Polana, na której ono stoi jest, także miejscem zabronionym.
To tam znalazł mnie Matt.
To Polana Śmierci.
Woń kokosów przyciągała mnie jeszcze bardziej.
Byłam coraz bliżej.
-Ello, cofnij się.--głos brzmiał tak jak ten z przyszłości. Zjawa chłopaka stała do mnie tyłem.
-Kim jesteś?
-Wracaj do Akademii!--krzyknął tajemniczy głos.
-Odwróć się!--zarządałam, a on zniknął. W głowie jeszcze jakiś czas szumiał mi jego głos. Słodki akcent z nutą groźby. Rozejrzałam się po raz kolejny. Mieszany las rozpościerał się na wielu hektarach. Złość i smutek targały moimi emocjami. Wszystko było tu tak piękne i kolorowe. Ostatnie oznaki jesieni były w jak najlepszej formie. Słońce przedzierało się przez wysokie korony drzew i świeciło prosto na mnie naświetlając otaczającą mnie polane. Złosciste liście na drzewach nabierały pięknej barwy w połączeniu z poblaskiem słońca. Igły nadal pozostawały zielone.
-Gabriello, nasze życie jest jak drzewa iglaste. Ci najtwardsi i ostrzy jak igły pozostają mimo przeciwności losu. Rozumiesz mnie, kochanie? Musisz być twarda. Musisz być jak świerk. Ten dąb będący twoim wrogiem prędzej czy później straci swoje liście, a ty będziesz miała igły jeszcze po to by go zniszczyć do końca. Wnuczko, władza, którą mamy nie jest wieczna, lecz trwała. Jeśli będzie dobrze zarządana - pozostanie. Jednakże musisz pamiętać, że to ty masz przejąć przewodnictwo, a wtedy jeszcze bardziej niż kiedykolwiek będziesz musiała się starać o pozycję. Pokładamy w stosunku do ciebie wielkie nadzieję i wymagania, którym musisz sprostać. Nie zawiedź nas.--opanowany ton babci dawał mi wtedy wiele do myślenia, jednak jeszcze nie tyle co teraz, gdy uświadomiłam sobie o co chodzi. Ta rozmowa wydarzyła się przed rokiem, trochę po śmieci Viktora. Byłam wtedy gotowa na wszystko i to wtedy szczególnie każdy kładł nacisk na to, że wkrótce mam przejąć stanowisko, gdy rodzina wciągnie mnie do polityki. Jedynie babci przytaknęłam na tą wypowiedź i wróciłam do ówczesnego rozmyślania o Viktorze. Wtedy tak strasznie za nim tęskniłam, a teraz wiedząc, że zawsze jest przy mnie czułam się pewniejsza oraz bezpieczniejsza, jeśli to określenie jest odpowiednim do tej sytuacji.
-Gabriello, nasze życie jest jak drzewa iglaste. Ci najtwardsi i ostrzy jak igły pozostają mimo przeciwności losu. Rozumiesz mnie, kochanie? Musisz być twarda. Musisz być jak świerk. Ten dąb będący twoim wrogiem prędzej czy później straci swoje liście, a ty będziesz miała igły jeszcze po to by go zniszczyć do końca. Wnuczko, władza, którą mamy nie jest wieczna, lecz trwała. Jeśli będzie dobrze zarządana - pozostanie. Jednakże musisz pamiętać, że to ty masz przejąć przewodnictwo, a wtedy jeszcze bardziej niż kiedykolwiek będziesz musiała się starać o pozycję. Pokładamy w stosunku do ciebie wielkie nadzieję i wymagania, którym musisz sprostać. Nie zawiedź nas.--opanowany ton babci dawał mi wtedy wiele do myślenia, jednak jeszcze nie tyle co teraz, gdy uświadomiłam sobie o co chodzi. Ta rozmowa wydarzyła się przed rokiem, trochę po śmieci Viktora. Byłam wtedy gotowa na wszystko i to wtedy szczególnie każdy kładł nacisk na to, że wkrótce mam przejąć stanowisko, gdy rodzina wciągnie mnie do polityki. Jedynie babci przytaknęłam na tą wypowiedź i wróciłam do ówczesnego rozmyślania o Viktorze. Wtedy tak strasznie za nim tęskniłam, a teraz wiedząc, że zawsze jest przy mnie czułam się pewniejsza oraz bezpieczniejsza, jeśli to określenie jest odpowiednim do tej sytuacji.
Każdy z nas doświadcza tego pociągu do niewłaściwych rzeczy. Wiemy, że musimy się oprzeć pokusie, ale to jest silniejsze. I tak właśnie stało się ze mną. Zazwyczaj staram się być asertywna i mówić 'nie'. Jednak tym razem odpuściłam. Jeśli chcę się czegoś więcej dowiedzieć to muszę pozbyć się tego strachu przed śmiercią.
Zaledwie sześć kroków po zaschniętych liściach doprowadziło mnie pod drzewo. Ostrożnie dotknęłam gałęzi, do której przywieszony był sznur. Obeszłam dookoła i czekałam na dalszy rozwój wydarzeń.
-Jesteś taka głupia.
-Słucham?--byłam zdziwiona, że ktoś się do mnie odezwał w tym pustym lesie.
-Mówię, że jesteś głupia.
-Viktor?
-A kto inny.
-Czemu ja się dziwie?! Odwiedzają mnie duchy. Budzę się 15 kilometrów od Akademii. Sama w lesie. Nie no, super. Jak tak ma wyglądać całe moje życie to dziękuje bardzo.--pozwoliłam na upust emocji.
-No jasne. Wiesz ile osób chciało by żyć?--nie odpowiadałam.-Nie wiesz? Tak myślałem. Gabriello jesteś taka bezmyślna wystawiając swoje życie na niebezpieczeństwo. Siadając tu, jedną nogą jesteś martwa. Wstań i odejdź. Zrób dla mnie chociaż to.
-Dobrze. Odejdę i nie wrócę, ale musisz mi pomóc. Wiem, że wiele wiesz i musisz mi to powiedzieć.
-Co chcesz wiedzieć?
-Wszystko.
-Nie mogę ci tego wszystkiego powiedzieć. Ale to, czego się dowiesz zostanie między nami. Zacznijmy od początku. Urodziłaś się jako specjalne dziecko. Pamiętasz te rzeszę ochroniarzy? Byli oni nie tylko po to by cię chronić jako dziecko bogaczy. Byli po to, aby chronić cię przed nimi. Oni chcieli cię zdobyć. Później znalazłaś się w Akademii. Rosemarie i Julia nie są przypadkowe. Takie jak wy się przyciągają. Dzięki temu, że przez cały czas jesteście razem to jeszcze żyjecie. Nie możesz umrzeć! Lepiej nawet nie myśleć jak to by było straszne. Gabriello, szanuj życie. Musisz wracać do Akademii i się ratować, proszę. Jeszcze jedno. Sheride, twoja moc jeszcze nie okazała się do końca. Jesteś niezwykła i czeka cię wiele niespodzianek. Żeganaj Gabriello. Widzimy się we śnie.
-Viktor, nie!--bladozielone oczy jeszcze przez chwilę się na mnie patrzyły. Znikając zdążył jeszcze dodać:
-Uważaj na kokosy, Gabriello. Na kokosy uważaj.--i to by było na tyle. Vik rozpłynął się, a ja dotrzymując obietnicy uciekałam ile sił w nogach.
-Ej, ej, ej. Zwolnij!--wpadłam z hukiem na Matt'a, który leżał teraz na marmurowej posadzce holu.
-Przepraszam, ale...
-Co się stało? Gabi? Czemu jesteś cała w błocie? O co chodzi? Gdzie ty byłaś? Od wczorajszej imprezy cię nie widziałem. Wiesz, która jest godzina? 16! Gdzie ty się dziewczyno podziewałaś!?--zalewał mnie potokiem pytań. Był zmartwiony i oburzony, jednocześnie.
-Matthias, sama nie wiem co się stało. Rano budzę się w lesie nad rzeką. Nigdy tam nie byłam. Później doszłam do tego drzewa. I tam pojawił się Viktor i jakiś inny duch. Matt, dużo wypiłam?
-Oh, nie głuptasku. Nie dużo. Nawet piwa nie dopiłaś. Powiedziałaś, że się źle czujesz i idziesz spać. Pokłóciliśmy się i... Zerwałaś ze mną. Kazałaś mi odejść. Zamknęłaś się w pokoju, a dalej nie wiem.--Matt na wzmiankę o zerwaniu gwałtownie się ode mnie odsunął.
-Przepraszam. Ja nie chciałam. Jesteś dla mnie bardzo ważny. Matt, tak mi przykro!--wypowiadałam uważnie każdy wyraz. Podeszłam do niego i oparłam dłonie na jego muskularnym torsie. Koszule miał ubrudzoną w błocie. Mocno mnie przytulił, na znak, że mi wybacza. Już się nie trzęsłam. Uroniłam parę łez. Nadal nie wiedziałam co jest grane, jednak Matt był obok i to dodało mi odwagi.
-Księżniczko, spokojnie. Dowiemy się wszystkiego. Razem czy osobno. Bez różnicy, ale się dowiemy.
-Dowiemy...
-Głodna?
-Strasznie.
-Gabi idź do pokoju. Przebierz się, a ja zaraz tam przyjdę.
Jak kazał tak zrobiłam. Poszłam do pokoju. Julia i Rose wymagały szczegółowego opowiedzenia o dzisiejszym dniu. Umyłam się i przebrałam się w jeansy i czarną koszulkę z nadrukiem. Wróciłam z łazienki i otworzyłam drzwi pokoju. Był pusty. Na łóżku stała taca z kanapkami i kawą. Z garderoby wychylił się cień. Jeszcze tego nie było żebym skaradała się do swojego pokoju w obawie, że ktoś mnie zaatakuje. Za drzwi wyłonił się Matt. Brudną koszule zamienił na granatowy podkoszulek. Ulubione, jasne jeansy idelanie dopasowały się do umięśnionych nóg. Wyglądał tak samo zabójczo jak zawsze. Rzucił się na łóżko i machnął ręką w zapraszającym geście. Usiadłam obok i przytuliłam się do niego.
-Jedź.
-Już jem. Jak myślisz będę musiała...--przełknęłam kanapkę.-...powiedzieć o tym wszystkim Ann?
-No raczej. Gabriella, musisz.
-I co mam jej powiedzieć?
-To twoje życie. Decydujesz o wszystkim dopóki żyjesz.
-Super, dzięki za pomoc.
-Ej, no... Nie obrażaj się o byle co.
-Nie obrażam, ale mógłbyś mi w czymś pomóc.
-Za bardzo się tym przejmujesz.
-Jasne. 'Czy u mnie dobrze? Wszystko w jak najlepszym porządku. Oh, Ann! Najebałam się i ktoś mnie zabrał do lasu. No, ale wiesz, to nie wszystko. Spotkałam tam duchy. Fajnie było i muszę to powtórzyć.'
-Dokładnie! Teraz jesteś gotowa!--zaśmiał się, a ja walnęłam go pięścią w ramię. Siedzieliśmy przytuleni przez ponad godzinę. Przypomniałam sobie o Ann i zerwałam się z łóżka. Pędziłam przez korytarz, a Matt biegł zaraz za mną. Zdyszana wleciałam do gabinetu dyrektorki.
-Gabriello, po co taki pośpiech?--Matt ledwo co się wysłowił.
-Przypomniałam sobie o czymś.
-To mogło zaczekać.
-Nie. Ann to ważne. Pomożesz mi?
-Oczywiście.--wskazała ręką na czarną skórzaną kanapę pod ścianą i usiedliśmy na niej. Najpierw opowiedziałam jej moją poranną przygodę.-To się więcej nie może powtórzyć. Ktoś cię musi chronić. Przydzielimy ci ochronę. Nic złego więcej już ci się nie stanie.--wiedziałam, że odmawiając ochrony wdam się w kłótnie z Ann, a teraz potrzebowałam pomocy.
-Potrzebuje akt.
-Kogo?
-Colina Tuckera.
-Nie dostaniesz. To zbyt niebezpieczne.
-Czemu? Co on takiego zrobił? Kim on jest?--wyjęłam z kieszeni wczorajszy rysunek, rozprostowałam go i podsunęłam Ann.
-Miała zapomnieć.--powiedziała jakby zwracała się sama do siebie. Nie wiedziałam o co jej może chodzić. Zamiast przyjść tu i uzyskać odpowiedzi, to w mojej głowie pojawiło się jeszcze więcej pytań. Ann odgarnęła swoje długie, ciemne włosy do tyłu. Zmrużyła oczy, a po chwili zerknęła na mnie spod swoich długich rzęs.
-Gabriello, nie mogę udzielić ci tych informacji. To zbyt niebezpieczne. Musisz mnie zrozumieć. I proszę, proszę nie rób nic na własną rękę.--przytaknęłam, choć się z tym nie zgadzałam. Annabeth chyba nie pomyślała. Już jej się słucham.
Poszłam na kolacje. Cały czas myślałam nad tym, czemu ten chłopak tak mógłby namieszać? Czy jest jakiś powód, że miałam wtedy o nim zapomnieć? Pytania nie dawały mi spokoju. Kim ja jestem? Kim ja do jasnej cholery jestem? Nikt nie jest mi w stanie odpowiedzeć na to pytanie. Nikt. Czy ktoś w ogóle potrafi mi na to pytanie, jak i na pozostałe odpowiedzieć? Nabieram pewności, że nie.
Koszmar. Znowu koszmar. Podeszłam na palcach do łóżka Julii. Usiadłam, a ona lekko uchyliła powieki.
-Gabriello, co się stało?
-Możesz zabrać mnie w przyszłość? Proszę.
-Może być ten park co ostatnio?--kiwnęłam głową na znak, że się zgadzam. Przyjaciółka podała mi rękę, a ja ją przyjęłam i mocno uścisnęłam.
Byłam tam gdzie ostatnio. Zielony park na przedmieściach Londynu. Dziewczynka miała długie, blond włosy opadające za łopatki. Odwróciła się do mnie i szarnęła za rękę. Jej niebieskie oczy świdrowały spojrzeniem.
-Mamusiu! Tata nie pozwala mi zerwać czarnego tulipanka!
-Ojej, kochanie. Tatuś ma do tego powody. Nie namawiaj go. Chodź pójdziemy na lody.--wzięłam córkę za rękę i podeszłyśmy do malca w blond czuprynie i mężczyzny ganiających się wokoło drzewa.
-Idziecie na lody?--zapytałam
-Tak!--jednogłośnie odpowiedzieli. Mężczyzna objął mnie w talii. Pocałował w czubek nosa. A jego niebieskie, oceaniczne oczy takie jak te mojej córki i syna znowu mi o kimś przypomniały. Delikatnie się uśmiechnął, a w policzkach zrobiły mu się cudowne dołeczki.
-Ello, czy ty musisz być taka idealna?
-Przestań.--odrzekłam i potargałam jego ciemne włosy od lat tak samo uniesone do góry. Za jedną rękę złapał mnie, a za drugą syna. Wolną rękę podałam uroczej blondyneczce, a ona ją slinie złapała.
-Dziękuje.--wyszeptałam. Przytuliłam Julię i odeszłam do swojego łóżka.
Na śniadaniu znowu nie było Oskara, tak samo jak poprzedniego dnia na kolacji. Lekcje mijały spokojnie i dość przyjemnie. Wzrok Tristana podpierał mnie na duchu. Wiedziałam, że przed nami nie ma wspólnej przyszłości, a jednak coś mnie do niego ciągnęło. I do Matt'a też. Powinnam przestać. Czy to nie jest złe? Wiem, że z nimi nie będę, ale jednak... Mam czasem taką nadzieje, że to jeden z nich. Ale nie! Widziałam tego chłopaka z tak bliska! To ani nie Oskar, ani nie Tris i to też nie Matthias.
Przy obiedzie Oskara znowu nie było. Podczas kolacji brak jego szarych oczu wpatrzonych we mnie i szepty dawały mi się we znaki. Postanowiłam, że zapytam się o to Ann. Teraz żałuje.
-Viktor, nie!--bladozielone oczy jeszcze przez chwilę się na mnie patrzyły. Znikając zdążył jeszcze dodać:
-Uważaj na kokosy, Gabriello. Na kokosy uważaj.--i to by było na tyle. Vik rozpłynął się, a ja dotrzymując obietnicy uciekałam ile sił w nogach.
-Ej, ej, ej. Zwolnij!--wpadłam z hukiem na Matt'a, który leżał teraz na marmurowej posadzce holu.
-Przepraszam, ale...
-Co się stało? Gabi? Czemu jesteś cała w błocie? O co chodzi? Gdzie ty byłaś? Od wczorajszej imprezy cię nie widziałem. Wiesz, która jest godzina? 16! Gdzie ty się dziewczyno podziewałaś!?--zalewał mnie potokiem pytań. Był zmartwiony i oburzony, jednocześnie.
-Matthias, sama nie wiem co się stało. Rano budzę się w lesie nad rzeką. Nigdy tam nie byłam. Później doszłam do tego drzewa. I tam pojawił się Viktor i jakiś inny duch. Matt, dużo wypiłam?
-Oh, nie głuptasku. Nie dużo. Nawet piwa nie dopiłaś. Powiedziałaś, że się źle czujesz i idziesz spać. Pokłóciliśmy się i... Zerwałaś ze mną. Kazałaś mi odejść. Zamknęłaś się w pokoju, a dalej nie wiem.--Matt na wzmiankę o zerwaniu gwałtownie się ode mnie odsunął.
-Przepraszam. Ja nie chciałam. Jesteś dla mnie bardzo ważny. Matt, tak mi przykro!--wypowiadałam uważnie każdy wyraz. Podeszłam do niego i oparłam dłonie na jego muskularnym torsie. Koszule miał ubrudzoną w błocie. Mocno mnie przytulił, na znak, że mi wybacza. Już się nie trzęsłam. Uroniłam parę łez. Nadal nie wiedziałam co jest grane, jednak Matt był obok i to dodało mi odwagi.
-Księżniczko, spokojnie. Dowiemy się wszystkiego. Razem czy osobno. Bez różnicy, ale się dowiemy.
-Dowiemy...
-Głodna?
-Strasznie.
-Gabi idź do pokoju. Przebierz się, a ja zaraz tam przyjdę.
Jak kazał tak zrobiłam. Poszłam do pokoju. Julia i Rose wymagały szczegółowego opowiedzenia o dzisiejszym dniu. Umyłam się i przebrałam się w jeansy i czarną koszulkę z nadrukiem. Wróciłam z łazienki i otworzyłam drzwi pokoju. Był pusty. Na łóżku stała taca z kanapkami i kawą. Z garderoby wychylił się cień. Jeszcze tego nie było żebym skaradała się do swojego pokoju w obawie, że ktoś mnie zaatakuje. Za drzwi wyłonił się Matt. Brudną koszule zamienił na granatowy podkoszulek. Ulubione, jasne jeansy idelanie dopasowały się do umięśnionych nóg. Wyglądał tak samo zabójczo jak zawsze. Rzucił się na łóżko i machnął ręką w zapraszającym geście. Usiadłam obok i przytuliłam się do niego.
-Jedź.
-Już jem. Jak myślisz będę musiała...--przełknęłam kanapkę.-...powiedzieć o tym wszystkim Ann?
-No raczej. Gabriella, musisz.
-I co mam jej powiedzieć?
-To twoje życie. Decydujesz o wszystkim dopóki żyjesz.
-Super, dzięki za pomoc.
-Ej, no... Nie obrażaj się o byle co.
-Nie obrażam, ale mógłbyś mi w czymś pomóc.
-Za bardzo się tym przejmujesz.
-Jasne. 'Czy u mnie dobrze? Wszystko w jak najlepszym porządku. Oh, Ann! Najebałam się i ktoś mnie zabrał do lasu. No, ale wiesz, to nie wszystko. Spotkałam tam duchy. Fajnie było i muszę to powtórzyć.'
-Dokładnie! Teraz jesteś gotowa!--zaśmiał się, a ja walnęłam go pięścią w ramię. Siedzieliśmy przytuleni przez ponad godzinę. Przypomniałam sobie o Ann i zerwałam się z łóżka. Pędziłam przez korytarz, a Matt biegł zaraz za mną. Zdyszana wleciałam do gabinetu dyrektorki.
-Gabriello, po co taki pośpiech?--Matt ledwo co się wysłowił.
-Przypomniałam sobie o czymś.
-To mogło zaczekać.
-Nie. Ann to ważne. Pomożesz mi?
-Oczywiście.--wskazała ręką na czarną skórzaną kanapę pod ścianą i usiedliśmy na niej. Najpierw opowiedziałam jej moją poranną przygodę.-To się więcej nie może powtórzyć. Ktoś cię musi chronić. Przydzielimy ci ochronę. Nic złego więcej już ci się nie stanie.--wiedziałam, że odmawiając ochrony wdam się w kłótnie z Ann, a teraz potrzebowałam pomocy.
-Potrzebuje akt.
-Kogo?
-Colina Tuckera.
-Nie dostaniesz. To zbyt niebezpieczne.
-Czemu? Co on takiego zrobił? Kim on jest?--wyjęłam z kieszeni wczorajszy rysunek, rozprostowałam go i podsunęłam Ann.
-Miała zapomnieć.--powiedziała jakby zwracała się sama do siebie. Nie wiedziałam o co jej może chodzić. Zamiast przyjść tu i uzyskać odpowiedzi, to w mojej głowie pojawiło się jeszcze więcej pytań. Ann odgarnęła swoje długie, ciemne włosy do tyłu. Zmrużyła oczy, a po chwili zerknęła na mnie spod swoich długich rzęs.
-Gabriello, nie mogę udzielić ci tych informacji. To zbyt niebezpieczne. Musisz mnie zrozumieć. I proszę, proszę nie rób nic na własną rękę.--przytaknęłam, choć się z tym nie zgadzałam. Annabeth chyba nie pomyślała. Już jej się słucham.
Poszłam na kolacje. Cały czas myślałam nad tym, czemu ten chłopak tak mógłby namieszać? Czy jest jakiś powód, że miałam wtedy o nim zapomnieć? Pytania nie dawały mi spokoju. Kim ja jestem? Kim ja do jasnej cholery jestem? Nikt nie jest mi w stanie odpowiedzeć na to pytanie. Nikt. Czy ktoś w ogóle potrafi mi na to pytanie, jak i na pozostałe odpowiedzieć? Nabieram pewności, że nie.
Koszmar. Znowu koszmar. Podeszłam na palcach do łóżka Julii. Usiadłam, a ona lekko uchyliła powieki.
-Gabriello, co się stało?
-Możesz zabrać mnie w przyszłość? Proszę.
-Może być ten park co ostatnio?--kiwnęłam głową na znak, że się zgadzam. Przyjaciółka podała mi rękę, a ja ją przyjęłam i mocno uścisnęłam.
Byłam tam gdzie ostatnio. Zielony park na przedmieściach Londynu. Dziewczynka miała długie, blond włosy opadające za łopatki. Odwróciła się do mnie i szarnęła za rękę. Jej niebieskie oczy świdrowały spojrzeniem.
-Mamusiu! Tata nie pozwala mi zerwać czarnego tulipanka!
-Ojej, kochanie. Tatuś ma do tego powody. Nie namawiaj go. Chodź pójdziemy na lody.--wzięłam córkę za rękę i podeszłyśmy do malca w blond czuprynie i mężczyzny ganiających się wokoło drzewa.
-Idziecie na lody?--zapytałam
-Tak!--jednogłośnie odpowiedzieli. Mężczyzna objął mnie w talii. Pocałował w czubek nosa. A jego niebieskie, oceaniczne oczy takie jak te mojej córki i syna znowu mi o kimś przypomniały. Delikatnie się uśmiechnął, a w policzkach zrobiły mu się cudowne dołeczki.
-Ello, czy ty musisz być taka idealna?
-Przestań.--odrzekłam i potargałam jego ciemne włosy od lat tak samo uniesone do góry. Za jedną rękę złapał mnie, a za drugą syna. Wolną rękę podałam uroczej blondyneczce, a ona ją slinie złapała.
-Dziękuje.--wyszeptałam. Przytuliłam Julię i odeszłam do swojego łóżka.
Na śniadaniu znowu nie było Oskara, tak samo jak poprzedniego dnia na kolacji. Lekcje mijały spokojnie i dość przyjemnie. Wzrok Tristana podpierał mnie na duchu. Wiedziałam, że przed nami nie ma wspólnej przyszłości, a jednak coś mnie do niego ciągnęło. I do Matt'a też. Powinnam przestać. Czy to nie jest złe? Wiem, że z nimi nie będę, ale jednak... Mam czasem taką nadzieje, że to jeden z nich. Ale nie! Widziałam tego chłopaka z tak bliska! To ani nie Oskar, ani nie Tris i to też nie Matthias.
Przy obiedzie Oskara znowu nie było. Podczas kolacji brak jego szarych oczu wpatrzonych we mnie i szepty dawały mi się we znaki. Postanowiłam, że zapytam się o to Ann. Teraz żałuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz