sobota, 25 kwietnia 2015

Zły znak

Wpis XIII

Światło przedzierające się przez opuszczone rolety wyrwało mnie ze snu.
-Jeszcze chwilę.--powiedziałam sama do siebie. Wiedziałam, że nie mogę liczyć na litość Ann i na pewno nie uzyskam zgody na zostanie cały dzień w pokoju. Założyłam biały, szkolny szlafrok i poszłam się umyć. Dzisiejszego dnia żadnej krwi, żadego zamieszania i żadnych zabójstw. Wykąpałam się, wysuszyłam włosy i ułożyłam je w niedbałego koka. Przed lustrem zrobiłam lekki i naturalny makijaż. Wyszłam na zimny korytarz. Szybko przebiegłam do mojego pokoju. Przyjaciółki były już na nogach. Najwyraźniej poszły do drugiej łazienki, bo w tej co ja ich nie było. Ich włosy były wilgotne od wody, a po pokoju roznosił się zapach waniliowego mydła Rose. Zrzuciłam z siebie szlarfok i założyłam mundurek szkolny. Z godłem na piersi czułam, że to tu jest moje miejsce na świecie. Coraz częściej zaczynałam wierzyć, że to właśnie Akademia jest moim domem, a oni wszyscy są moją prawdziwą rodziną. Na szyji luźno zawiązałam krawat, a amulet od Oskara ukryłam jak najbliżej równomiernie pulsującego serca. Idąc na śniadanie rozkoszowałam się pięknem tego budynku. Obrazy przedstawiające uczniów, nauczycieli, rośliny, zwierzęta lub ważne wydarzenia historyczne wisiały na ścianach w korytarzu. Nigdy im się tak nie przyglądałam. Zajęta podziwianiem perfekcyjnej kreski jakiegoś malarza nie zauważyłam Matt'a. Jego czarne trampki zupełnie nie pasowały do mudnurka. Był ubrany w czarne spodnie od garnituru i białą koszulę z godłem Akademii, której rękawy podwinął do łokci. Przeczesał palcami perfekcyjną grzywkę i spojrzał się w moje pełne bólu oczy. Świdrował mnie spojrzeniem swych czarnych tęczówek z tą charakterystyczną, niebieską błyskawicą w lewym oku.
-Wiem, że gdyby nic się nie wydarzyło to byś tu nie stała, mam rację?
-Może. W połowie. Te dzieła są rzeczywiście tak pięknę jak wspominała pani Miles.
-Tak, są rzeczywiście piękne.--złapał się za brodę. W takiej poważnej pozie wyglądał jak znawca sztuk pięknych. Matce na sto procent przypadłby do gustu jako mój oficjalny chłopak. Nagle naszło mnie pewne pytanie.
-Matt, czy my jeszcze jesteśmy razem?
-Ja z tobą jestem, ale czy ty ze mną? Tego nie jestem pewien. Wiem, że masz pewne problemy, ale to nie znaczy, że musimy się rozstawać.
-Yhy... Masz rację.
-Często dostrzega się miłość po rozłące. Nas to ostatnio spotyka dość często. Uświadamiam sobie też tym, jak bardzo cię kocham i nie chcę, rozumiesz? Nie chcę, aby stało ci się coś złego. Jeśli będzie taka potrzeba, wolę zginąć, niż ty byś miała umrzeć. Rozumiesz?
-Z całą pewnością.Jednak mam zastrzeżenie. Nie możesz przeze mnie umrzeć. Bez względu co teraz się wydarzy, nie możesz. Jest jak jest, ale śmierć ma się trzymać od ciebie z daleka.--stanęłam na palcach, żeby go pocałować. Smakował inaczej niż wcześniej. Jego usta były spragnione moich. Delikatne i wyrafinowane, jak cały on. Teraz uświadomiłam sobie jak bardzo tęskniłam. Jak bardzo pragnęłam jego bliskości.-I ty też masz się od niej trzymać jak najdalej się da.
-Gdy ty będziesz na nią uważać, ja także.--chwycił mnie za talię i uniósł.
-Co sądzicie o tych obrazach?--pani Miles przerwała nam pocałunek. Tak kochała te dzieła. Mogłam się spodziewać, że prędzej czy później przyłapie nas na całowaniu się. Plastyczka jakby nigdy nic nawet nie drgnęła, gdy zobaczyła nas złączonych ze sobą. W Akademii panują ścisłe zasady, ale do pocałunków nauczyciele już się przyzwyczaili.
-Uważam, że po dłuższym przyjrzeniu się można z nich wiele wynieść. Jak i w kwestii historycznej, jak i oczywiście plastycznej.--udzieliłam odpowiedzi.
-Mądre słowa, panno Sheride. A co pan uważa o tych obrazach, panie Lorens?--nauczycielka zwróciła się do Matthiasa, który nie był w stanie się wysłowić.
-Eee... Myślę, że... Mają ten należyty przekaz.--odetchnęłam z ulgą, że coś wymyślił.
-Tak, tak. Gdyby było więcej ludzi takich jak wy, świat sztuki by na tym skorzystał. Żegnam państwa.--odeszła w głąb korytarza zostawiając nas przed obrazem, który przedstawia kobiete w kruczoczarnych włosach i intensywnych, szarych oczach, tak podobnych do oczu Oskara.

Dostarliśmy na śniadanie jako ostatni. Mleko było zimne, z warzyw zostało tylko trochę papryki, której nie lubię, a chleba nie było nawet gdzie szukać. Chwyciłam pudełko, w którym były czekoladowe płatki i poszłam usiąść do naszego stolika. Matt przystawił sobie krzesło i jedliśmy z pudełka.
-A co wy tak sucho?--Rose nie kryła rozbawienia.
-Nic nie zostało.--odparłam, próbując zachować powagę.
-Biedne dzieciaczki. Rodzice bogacze, a nawet nie stać ich na podgrzanie mleka.
-Zamnij się Nathan!--syknął Diego.
-Uuu... Co się stało?
-Oskar, ucisz się i jedź!
-Ej.. Ej.. Ej.. Co tak ostro?
-Oskar.. Nathan..--warknęłam przez zaciśnięte zęby.
-Ella, co się wczoraj stało?
-Nic nadzwyczajnego. Tylko kolejna awantura z matką. I proszę, proszę nie nazywajcie mnie tak.--mój ton był spokojny i aż nadto błagalny.

Siedząc na matematyce strasznie się nudziłam. Ołówek w mojej ręce jakby sam zaczął malować. Zarys zgrabnego owalu twarzy namalowałam na jedej ze stron zeszytu. Naszkicowałam roześmiane oczy i promienny uśmiech nastolatka. Dorysowałam dołeczki w policzkach, gdy jego usta wykręcały się w tym uroczym uśmiechu i dodałam zgrabny nos. Rysowałam z pamięci. Jakbym znała tego chłopaka. Ostatnie dociągnięcia i prawie gotowe. Jeszcze tylko niesforna grzywka, która zawsze była uniesiona do góry.
-Kim ty do cholery jesteś?--zapytałam na głos samą siebie.
-Gabriello, co to ma znaczyć?--zdziwiła się matematyczka.
-Przepraszam, zapomniałam się.

Wybiegłam z klasy równo z dzwonkiem na przerwę. Jeszcze pod klasą zaczepiła mnie Julia.
-O co chodziło?
-O to.--podałam przyjaciółce kartkę ze szkicem. Rozprostowała starannie zgięty papier i przyjrzała się narysowanemu chłopakowi.
-Czemu ty... Czemu narysowałaś akurat jego?
-Ale ja nie wiem kim on jest. Zaczęłam kreślić i jakoś takim sposobem powstał. Pamiętam jak się uśmiechał. Był taki szczęśliwy i nagle. Bumm! Nie ma go.
-Czy ty naprawdę go zupełnie nie pamiętasz?
-Nie. Nie wiem kim on jest.--byłam pewna, że Julia wie. W tej chwili podeszła Rose. Stanęła za Julą i zerknęła przez ramię na rysunek.
-Calvin...--szepnęła tak cicho, że ledwie usłyszałam.
-Kto?!
-Calvin Tucker.--odpowiedziała załamana Julia.
-Ja... Ja... Nie wiem o kim wy mówicie.
-Ello, on był twoim przyjacielem. Nie wiem, jak możesz go nie pamiętać. To jest niemożliwe.
-Po pierwsze. Nie wiem kim on jest i czemu go narysowałam. Po drugie. Co wy się ostatnio na tą "Ellę" uwzieliście?
-Przyjaźniłaś się z nim i nagle już go nie było. To on cię tak nazywał i wydaję mi się, że to pobudziło w tobie te wspomnienia.
-Czuję, że coś się stanie i to wcale nie będzie dobre.--Julia oparła się o ścianę i zamknęła oczy. Przyszłość dała jej znak. Sądząc po minie pełnej bólu - zły znak.


1 komentarz:

  1. Wpis ciekawy :) Kilka błędów by się znalazło, ale nic poważnego ;) małe literówki i tyle;)
    zapraszam do mnie: http://krolewnawliceum.blogspot.com/
    ;)

    OdpowiedzUsuń