niedziela, 19 kwietnia 2015

Rodzinne zawiłości

Wpis XII

-Chyba ci gorzej!--wrzasnęłam. Nie zauważyłam, że większość ludzi już się rozeszła, a ja nadal stałam nad grobem.
-Gabriello.--stanowczy głos matki uświadomił mi, że brat nie żartuje.
-Skarbie, chodź, porozmawiajmy.
-Nie, tato. Proszę, niech Josh nas odwiezie.
-Ella, chodź.
-Nie nazywaj mnie tak!--syknęłam do matki.-Jak tak bardzo tego chcesz to pójdę z wami. Ale sprężaj się.
Jechaliśmy do naszego domu. Londyńskie ulice dudniły życiem. Big Ben wybił godzinę 12. Ciężka, metalowa brama zaczęła się otwierać. Odetchnęłam po raz ostatni. Diego złapał mnie za rękę, krew zaczęła szybciej krążyć mi w żyłach.
-Będzie zabawa.--pocieszył mnie brat. Szofer wyprowadził mnie z land rovera rodziców. Zdjęłam płasz i rzuciłam go na podłogę. Jedne z ulubionych szpilek potraktowałam trochę lepiej i darowałam sobie rzucanie nimi. Salon prezentował się tak jak 17 lat temu, a nawet dalej. Jedyne pomieszczenie w domu, które pozostaje w swoim umeblowaniu i kolorystyce od lat. Na białych ścianach wiszą obrazy w złotych ramach. Matka i ojciec usiedli na skórzanej kanapie, ja z bratem na fotelach na przeciwko rodziców. Mój wzrok latał po obrazach i dekoracji salonu, którą znam idealnie. Wszystko takie same, tylko my inni.
-Mamy w stosunku do was wymagania i...
-Mamo, chcemy zostać kanibalami.--Diego przerwał naszej rodzicielce.
-Tak, tak.--przytaknęłam.
-Naszą pierwszą ofiarą będzie ta laska z rządu, której tak nie lubisz. Jak jej na imię...
-Emilia Flle?--ciągnęłam rozmowę zgodnie z oczekiwaniami brata.
-O, właśnie. Jeśli będziesz chciała to wiesz... Możemy się podzielić jej mięsem.--żartowaliśmy sobie jej kosztem. Znając mamę i jej delikatność powinna się zaraz oburzyć.
-Zostawimy trochę dla ciebie.
-Będziecie mieli problem z tą jej sztuczną dupą.
-Oj tato, poradzimy sobie.
-Przestańcie!--krzyknęła wnerwiona matka.
-Ty to już się denerwujesz. Nie widzisz, że dzieciaki się z tobą droczą?
-Jesteście... Jesteście...
-Okropni?
-Wstrętni?
-Kochani?
-Mam was dość.--mama pukała palcami o podłokietnik. Następnie się wyprostowała i jak na Katherine Sheride przystało uniosła głowę i mówiła już spokojnym i poważnym tonem.-Diego, nie jesteśmy tu, aby sobie żartować. Chodzi o twój ostatni wyskok. Dzwoniła do nas pani Oedes.
-Mamo, to dlatego, że Tristan wrócił.
-To już wiem czemu był taki zjarany na następny dzień.--zażartowałam.
-Nic mnie to nie obchodzi! Musisz myśleć nad swoją przyszłością.
-Ale ja nie chcę?!
-Chcesz!
-Nie! Daj mi spokój! Gabriella, idziemy!
-Poczekaj, Diego.
-Tato... Już wystarczająco dużo wysłuchałem.
-Pozwól, że pojadę z wami.
-Tylko szybko.--powiedział zniesmaczony Diego. Ojciec już stał w drzwiach. Pożegnałam się z mamą i wyszłam za progi domu. Siedząc i ignorując kłótnie brata i taty, po raz ostatni zerknęłam na dom. Wydawał się taki samotny. Od wielu lat nas w nim nie ma. A teraz kolejna awantura, gwarantująca, że szybko tu nie wrócimy.
-Skarbie, co powiesz na zakupy?
-Nie.
-Czemu?
-Ten cały pogrzeb i wizyta w domu... Nie mam siły.
-Ty nie masz siły?--zaśmiał się Diego.
-Tak, ja nie mam siły. A jak będziesz planować kolejną imprezę to mi powiedź.
-Ella, choć ty zachowaj rodzinną godność.
-Bo co? Bo mój brat jest niedojrzały?
-Spokojnie.--tata zahaczył palcem o moje pasmo blond włosów i zaczął je zawijać. Zawsze mnie to uspokaja. Jeszcze zanim odesłali mnie do pierwszej Akademii, to on zawsze tak robił. Andre Sheride potrafi być troskliwym ojcem. Czasami. Zawsze miałam z nim lepszy kontakt niż z mamą.

Kończy się październik, szybciej kończą się dni. Wyjeżdzając z Londynu, po raz ostatni opuściłam przyciemnione okno naszej Audi. Miasto o zachodzie słońca wygląda jeszcze lepiej. Ostatnie promienie odbijały się od wód Tamizy. Zarknęłam i podziękowałam miastu za te wszystkie lata w nim spędzone. Kto wie? Może moje życie już nigdy nie będzie takie jak w dzieciństwie. Może teraz będzie nim jedynie rządziła śmierć, władza i pieniądze? Może... Gdybym była zwykłą dziewczyną, której rodzina się kocha, byłoby inaczej? Mogę tylko zadawać sobie te bzdurne pytania.

Powieki zrobiły się ciężkie i wreszcie zmógł mnie sen.

-I jak tam?
-Pięknie. Wszyscy tacy dostojni i nawet róże ci wrzuciłam.
-Ojej! Kochana jesteś!--Lis mocno mnie uścisnęła i pociągnęła za rękę. Zamyśliła się. W jednej sekundzie byłyśmy przy bramie Niebios, a w drugiej znalazłyśmy się na polance. 
-Wiesz, jak byłam mała to mama mnie tu zabierała.
-Cudownie.
-Prawda? Kocham to miejsce.--położyła się na trawie i zerwała mlecza.-Jak u mojej mamy? Trzyma się jakoś? 
-Słabo. Niby trzyma, ale wiesz jak to jest.
-Gabiello, znajdź tego, który zabił mnie i Vik'a. Proszę. Pomogę ci. Zależy mi na tym, aby inne dzieciaki żyły. Ja nawet trochę chciałam śmierci, ale nie pozwolę, żeby innych spotkał mój los. 
-Nie pozwolimy, Liso. Nie pozwolimy...

Coś mnie wybudziło, albo ktoś. Diego trzymał mnie w swoich silnych, bokserskich ramionach i właśnie dochodził do łóżka.
-Śpij, śpij.--uspokoił i położył na wygodnym meblu. Przykryta kołdrą straciłam świadomość i zatraciłam się w nicość.

1 komentarz:

  1. Nominowałam Cię do LBA http://diabelwaureoli.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń