sobota, 18 kwietnia 2015

Różane kolce

Wpis XI

-Ja.. Ja.. Nie mogę... Uwierzyć...--Rose, aż zamiemówiła z wrażenia. Ja także.
-Nie wiem, o co w tym chodzi. Siedziałam u Nathana i nagle przeniosłam się w przyszłość. Zaledwie 2 dni do przodu. A teraz? 8 lat! To jest.. To jest..
-Fantastyczne.--wykrzyknęłam.
-Magiczne.--dodała Rosemarie.
-Tak! Ojej! Nie mogę uwierzyć, że będę z Nathanem. Będziemy mieli dzieci!!--Julia była cała w skowronkach. Jedynie Rose zachowała rozum i rozmawiała ze mną normalnie, bez przejęcia sytuacją.
-To nie był ani Oskar, ani Matt i to też nie był Tristan. To musiał być ktoś z kim dawno się nie spotkałam, ale muszę tego chłopaka znać.--było mi trochę smutno, że Rose i Julia uzyskały odpowiedź, a ja nie.
-Nie mart się, dowiesz się.
-Tak.--odparłam bez przekonania. Resztę dnia spędziłyśmy na rozmowie. Wieczorem przypomniało mi się, że jutro odbędzie się pogrzeb Lisy.
-Mamy być w Londynie na 9.--powiedziałam sobie pod nosem.
-Co?
-Nie nic. Zaczynam gadać do siebie, ale o 6 wyjeżdżamy i chyba idę spać.--przebrałam się w piżamę i ułożyłam w łóżku. Bukiet tulipanów stojący na nocnej szafce wydawał silną woń. Zapach był usypiający i po chwili znowu byłam w Niebie.
-Gabriella! Witaj!
-O! Liso, cześć.
-Jak tam u was?
-Ee... Dobrze. Jutro twój pogrzeb, pomyślałam, że może chciałabyś wiedzieć.
-Tak...--rozpoznawalny był smutek w jej głosie.-Mam nadzieję, że nikt mnie nie opłakuje.--dodała trochę radośniej.
-Pewnie cię to zmartwi, ale dużo osób za tobą tęskni.
-Eh.. Trudno.. Za chwilę i tak zapomną, a życie będzie się toczyć dalej. Po co rozpamiętywać takie rzeczy. To bez znaczenia.
-Lis.. Nie mów tak.--do rozmowy wtrącił się Viktor. Objął ją ramieniem i pocałował w policzek. Dziewczyna się zarumieniła i uśmiechnęła.-Zabiorę was gdzieś moje drogie panie.
-Prowadź.
Viktor zaprowadził nas na boisko od koszykówki. Wyczarował piłkę i rzucił w moją stronę. Wszyscy się odprężyliśmy. Graliśmy przez ponad 30 minut z innymi duchami. Po jakimś czasie musiałam się pożegnać.
-Uważaj na kokosy, Gabi. Uważaj.--usłyszałam na odchodnym i wróciłam na Ziemię.

Budząc się poszłam do łazienki. Weszłam do kabiny prysznicowej, a tam widniał napis:

'Śmierć jest wszędzie. Ona tylko czeka na odpowiedni moment'

Wystraszyłam się. Dotknęłam liter, a one się rozmazały. Zbliżyłam brudne palce do nosa i poczułam metaliczny zapach krwi. Z wrzaskiem wybiegłam z łazienki. Wszystkie drzwi na korytarzu się otworzyły. Dziewczyny pytały się o co chodzi. Zdążyłam tylko rzucić 'Krew'. Biegłam ile sił w nogach. Bez pukania wtargnęłam do gabinetu Ann. Dyrektorka była zaskoczona. Co jej uczennica robi o 4.30 taka zdyszana i przerażona.
-Co się stało!?
-Ann... Ann...--nie mogłam się wysłowić.
-Gabriella... Spokojnie.--dyrektorka poprowadziła mnie na kanapę.
-Weszłam pod prysznic, a tam było napisanę krwią "Śmierć jest wszędzie. Ona tylko czeka na odpowiedni moment."
-O boże.--przestraszona Ann zakryła dłonią usta.

Dziewczyny zbiegły się pod łazienką. Wiadomości szybko się rozchodzą. Ostrożnie weszłam z Ann do pomieszczenia. Ochroniarze już się zbiegli zaniepokojeni całą sytuacją. Kabina prysznicowa została uprzątnięta, lecz żadna z nas nie chciała do niej wejść. Wreszcie, gdy po długim czasie starsze klasy się wyszykowały, zaczeliśmy odjeżdżać. Po każdego zjawiali się nie tyle co rodzice, ale kierowcy oraz ochroniarze przez nich wysyłani. Wytworne wozy stały pod bramą na teren Akademii, inne po kontroli już wjechały i czekały na uczniów. Dzisiejszego dnia pozwolono nam założyć własne ubrania. Dlatego też, każda z dziewczyn była w innej sukience, a nie w mundurku szkolnym. Wychodząc na dziedziniec moja czarna sukienka powiewała na październiokowym wietrze. Jesienny, szary płasz, przysłany od rodziców na tą właśnie uroczystość, ani trochę nie chronił przed zimnem, ale dodawał elegancji. U mojego boku kroczył Diego. Ubrany w czarny garnitur i płaszcz tego samego koloru. Czerwony, kaszmirowy szal luźno zawinięty na szyję, powiewał na wietrze. Nasi ochroniarze kroczyli dumnie, aby odpowiadzić nas do samochodu. Nowe, czarne Audi A8 czekało, aż wsiądziemy. Ochroniarz zamknął za mną drzwi, a samochód zawarczał.

Jechaliśmy przez zielone wsie. Lasy, które mijaliśmy napawały lękiem, ale i zachwytem.
-Ha ha.. Dziwne, że ojciec nie wysłał odrzutowca.--warknął pełen sarkazmu Diego.
-Przestań, Di.
-Nie przestanę! Josh, czy oni mają zamiar przybyć na pogrzeb?
-Z tego, co mi wiadomo nie.--odparł zaprzyjaźniony kierowca.
-No ta... Tak jest zawsze... Ciekawe czy na mój pogrzeb przyjdą.
-Dość tego, Diego! Wiesz, że tata nie ma czasu.
-Jasne. Teraz go bronisz, hę?
-Nie bronie, ale choć dzisiaj zachowuj się jak na chłopaka w twoim wieku przystało.--zapanowało milczenie. Diego poprawił swój artystyczny nieład na głowie, a ja patrząc w lusterko po raz ostatni pomalowałam usta różową szminką. Josh wyszedł i otworzył mi drzwi. Ochroniarze stali przy mym boku, gotowi walczyć w mojej obronie. W zasadzie nie są mi oni potrzebni, lecz rodzina, upiera się, że mamy być z bratem wielkimi osobowościami, takimi jak nasi rodzice i reszta rodziny. Po głowie krążą mi zawsze słowa babci: "Oh, kochanie, pokładamy w tobie nadzieję. Nie zawiedź nas. Władza i pieniądze, na które twoi przodkowie pracowali całe życie musi zostać w rodzinie. Wszystko zależy od ciebie i twojego brata."
-Pieprz się, babciu.--pomyślałam na głos.
-E,e,e! Gabriella, czy przypadkiem mieliśmy dziś nie rozmawiać o rodzinie?

Żałobnicy patrzyli jak trumna z Lisą jest spuszczana do wykopanego dołu. Gdy już tam spoczęła, podeszłam, a wspomnienia wróciły.

Chodziłam z Lisą do jednej klasy. Nigdy jakoś się nie przyjaźniłyśmy, ale miałyśmy dobrę relację. Pewnego razu, w dzień kobiet dostałyśmy od chłopaków róże. Wszystkie dziewczyny w klasie narzekały, że mogli się bardziej postarać i kupić coś lepszego skoro mają tyle kasy. Jedyna Lisa nie była przejęta sytuacją i na żarty o tym, że te róże są pogrzebowe odparła:
-Jak będzie mój pogrzeb to mi taką kup.
Spęłniłam jej proźbę i właśnie dziś zakupiłam piękną, białą róże z wielkim kwiatem. Lisa zawsze wspominała, że te kolce dodają kwiatu odwagi. Głowiłam się jakiej. Tylko kują i są nieznośne. Wreszcie zapytałam się jakiej odwagi. Jej odpowiedź była krótka. Składała się z zaledwie dwóch słów.
-Do życia.

Teraz stojąc, patrzę jak kwiat powoli zlatuję. Upadki są ponoć bolesne, lecz wielokrotnie po nich wstajemy z jeszcze większą determinacją do życia i działania. Dotrzymałam słowa. Nic wielkiego, a jednak często takie szczegóły dają nam wiele satysfakcji. Mogłabym w każdej chwili się poślizgnąc i wpaść tam gdzie róża. Czy przeżyłabym upadek z tych paru metrów? Pewnie tak. I znów głos babci: "Zachowuj się odpowiedzialnie! Nie przynoś wstydu rodzinie."
Już miałam stawić nogę nad przepaścią, aż ktoś pociągnął mnie za rękę. A szkoda. Może i bym się nie zabiła, ale wstyd jaki bym przyniosła rodzinie, byłby zamierzony i odpowiedni.
-Płaczesz?--Diego mówił lekko i z nutą zmartwienia w głosie. Dotknęłam policzka i poczułam na nim łzy. Szybko je otarłam, starając się nie rozmazać makijażu.
-Nie. Tylko myślałam nad tym jak okryć rodzinę hańbą.
-Typowe. Ale teraz lepiej pomyśl jak z nimi porozmawiać, bo tu są.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz