-Uwielbiam zapach kokosów.--Viktor trzymał w dłoniach przepołowiony owoc. Chciałam go przytulić jak dawniej. Lecz zamiast tego odpowiedziałam.
-Ja także.--wyglądał tak samo jak wtedy, gdy odkryliśmy go martwego na boisku. Czarna bluza Nike i krótkie spodenki powiewały na wietrze.
-Uważaj na kokosy, Gabi. Uważaj.--nie miałam pojęcia o co mu chodzi. Dopiero teraz zorientowałam się, że śnię.
-O co Ci chodzi?!
-O Ciebie, Gabriello.--zaczął do mnie podchodzić. Miał jadeitowe oczy, takie jakie zapamiętałam. Dziewczyny szalały za jego zielonym jadeitem. Nagle, gdy stał na wyciągnięcie ręki, zniknął. Rozmył się we mgle. Ciche 'O Ciebie' krążyło mi po głowie. Na miejscu Viktora, pojawił się Oskar. Oskar? Co on robi w tym śnie? Chciałam się obudzić, lecz nie mogłam, nie byłam w stanie. Szepnął mi do ucha
-Uważaj, ma belle, na kokosy uważaj.
Byłam w ciemnym pokoju. W moim ciemnym pokoju. Głowę miałam lekko uniesioną, a za rękę trzymała mnie Rose.
-Już dobrze, kochanie.--kojący głos Julii i dotyk Rose uświadomił mi, że już nie ma ani Viktora, ani Oskara.
-Śpij. Spokojnie, jesteśmy tutaj.--przerzuciłam się na bok i zamknęłam oczy. Spałam. Tym razem nic mi się nie śniło.
Powiew świeżego, niedzielnego powietrza zerwał mnie z łóżka. Patrząc przez sklejone oczy widziałam na zegarku 9.30, prędko wstałam i się ubrałam. W niedziele obowiązywał nas mundurek, jako, że są wakacje na całe szczęście tylko w niedziele.
-Cały dzień w mundurku!--krzyczała zdenerwowana Rose.
-Wyluzuj. To tylko jeden dzień.--sama nie byłam zwolenniczką mundurków, ale je tolerowałam. Bordowa spódniczka i biała koszula już widniała na mojej sylwetce. Jeszcze został mi do założenia bordowy krawat. Chyba najgorsza część dzisiejszego ubioru. Jak mężczyźni mogą go nosić? Może i dodawał charakteru mojemu ubiorowi, lecz nie należał do wygodnych.
Byłyśmy już w jadalni. Chłopaki jeszcze nie przyszli. Mogłam na spokojnie opowiedzieć przyjaciółkom co zaszło w mojej głowie tej nocy.
-Hej, Gabi, no mów.
-Viktor.--jedno słowo wypowiadane z moich ust wystarczyło, a dziewczyny już były zainteresowane. I nie tylko one. Za moimi plecami stał Diego. Wszystko musiał słyszeć, miał dobry słuch, któremu nic nie umknie. Przytulił mnie na przywitanie i usiadł naprzeciw Rose. Nathan słysząc imię przyjaciela zbaraniał. Nie wiedział co powiedzieć. Wreszcie głos odzyskała Julia.
-Co Ci się śniło. Opwiedź.
-Będziecie się śmiać i nie uwierzycie.
-Uwierzymy. Śmiało mów. Mnie byś wyśmiała jakbym powiedział, że śnił mi się chłopak z przepołowionym kokosem.
-O matko!
-Co?!--wszyscy się wystraszyli nie na żarty barwą mego głosu.
-Śnił mi się Viktor z przepołowionym kokosem. I Oskar. Ostrzegali mnie. Mówili, że mam uważać na kokosy.
-Dokładnie. Mi też to ten chłopak mówił. Miał takie dziwne oczy. Jakby zielone, ale takie inne.--Oskar wyglądał na przestraszonego.
-Jadeitowy Viktor.--szepnął Nathan.
-To możliwe, że mieliśmy ten sam sen?
-Nieuniknione. Ale czemu? Czemu by was ostrzegał przed kokosami? Owoce jak każde inne.
-No nie wiem.
-Czego?
-Tego, że są jak każde inne.
-Mów dalej, Diego, prosze.
-W kulturze hinduskiej kokosy składano Bogom, ale dalej to nie wiem.
-Wiesz. Prawda?--Oskar był widocznie zaciekawiony.
-Może mieć to jakiś związek ze śmiercią Viktora.--teraz już widziałam o co chodzi.
-Ojciec Viktora jest hindusem.--dopowiedziałam.
-Widzisz jak się dogadujemy, siostrzyczko.--wydali śniadanie, wszyscy wstaliśmy i nałożyliśmy sobie jedzenia.
-Mówcie dalej.--rozkazał Nathan, któremu bardzo zależało ustalić do końca sprawe samobójstwa przyjaciela.
-Jak ustaliliśmy z początku hindusi składają bogom kokosy. Viktor przez pierwsze 12 lat zanim przybył do Akademii, to mieszkał w Indiach. Skoro tam mieszkał to pewnie miał wpajaną wiarę. Jak wiemy ostatecznie nie wyznawał hinduizmu, tylko uczęszczał z nami do kaplicy. Myślę, że to może mieć jakiś związek. Viktor ostrzega nas przed kokosami.
-Hej, hej, hej. Pamiętacie? Pod jego stopami wtedy leżały kokosy.--Nathan na słowa mojego brata wzdrygnął.
-Czyli?--wtrącił się w rozmowe Oskar.
-Czyli to znaczy, że...--Nathan nie dokończył.
-Że wasz przyjaciel nie popełnił samobójstwa.
-Chyba tak. Coś go do tego zmusiło.--rozkminaliśmy o tym jeszcze przez chwile. Po śniadaniu poszliśmy szóstką do kaplicy na niedzielną mszę. Nie mogłam się skupić na modlitwie. Ciągle po głowie chodzić mi Viktor. A może to nie ma żadnego znaczenia? Usiłuje sobie to wmawiać, a prawda jest inna. Ma to znaczenie i to dość spore.
Viktor. Viktor. Viktor. Viktor. Viktor.
Szlag by Cię trafił. Ciągle tylko ty. Pamiętam dzień przybycia do Akademii. Stałam obok Diego. Podleciał do nas chłopak. Przedstawił się i oprowadził po terenie szkoły. Jego oczy skupiły się na kokosach wyjmowanych z mojej walizki. Nagle wybiegł z pokoju. Napotkał po drodze Julię, która była tu przede mną. Usłyszałam tylko:
-Chroń ją. Oni są tu wszędzie. Chodzi im o nią. Wyrzuć jej te kokosy.
Teraz juz wiedziałam o co mogło mu chodzić. Siedziałam w kościelnej ławce. Przywróciło mnie do rzeczywistości szturchanie przez Rosemarie.
-Idziemy już.
-Ah.. Tak przepraszam, zamyśliłam się.
-Znowu Vik?
-Niestety, albo stety. Jula? Pamiętasz, jak przybyłam do Akademii?
-Co do minuty.
-Viktor wybiegł z naszego pokoju, jakiś taki przestraszony.
-Tak, mówił mi wtedy, że mam Cię...chronić!
-Uwzględnił w swojej wypowiedzi kokosy, prawda?
-Prawda.
Po tej rozmowie wiedziałam, że wszystko się zmieniło. Poczekałyśmy do obiadu, a po nim wyszłyśmy na boisko. Już jutro czekał mnie kolejny trening. Wreszcie. Stęskniłam się za dotykiem metalowego dysku. Trenuje od bodajże 1 klasy gimnazjum. Trenuje, bo lubie. Nie chodzi tu o jakieś rekordy, choć miło je osiągać. Tym razem jednak zdecydowałam się na koszykówkę. Twarda piłka odbijała się od tartanu, sprawiając wielką przyjemość swym odgłosem. Tak jak wiele osób nie lubi tego dzwięku, to ja go kocham. Po rozegranym meczu ze znajomymi kierowałam się z Oskarem do budynku szkolnego. Przy wejściu do świetlicy napotkaliśmy Alexandrę. Muszę przyznać, że jest okropna. Tym razem też tak się zachowywała.
-No, no, Gabriello widzę, że masz nowego chłopaka.
-Puszczalska.--dodała przyjaciółka Alexy.
-Alexo, Keri, proszę was, zachowajcie komentarze dla siebie.--przed kolejną bujką wybroniła mnie dyrektorka. Gdy dziewczny już poszły, Ann zwróciła się do mnie z prośbą.
-Gabi, czy mogłabyś zadbać o Oskara? Chyba się dogadujecie, a ja mam bardzo napięty grafik więc...
-Dobra. Dla mnie to nie problem. Zawsze miło mi zająć się jakimś nowym uczniem.
-Dziękuje. Jeszcze jedno, nie rozmawiaj z Alex i Keri.
-Z wielką przyjemnością, ale to im trzeba powiedzieć.
Reszte dnia spędziłam z Oskarem. Okazał się jeszcze bardziej arogancki. Chyba to mnie do niego ciągnie. Ten jego charakter. Wredny, a zarazem czarujący. Obojętny, lecz kochany. Tego dnia już nie spotkałam się z Alex i Keri. Całe szczęście. Niestety siedząc przy kolacji zobaczyłam Viktora. Wystarczyło, bym zamknęła oczy, a on już siedział w mojej głowie. Tym razem widziałam jedynie jadeitowe oczy pełne smutku i nieszczęścia, które mnie niedługo spotka. Źrenice się rozszerzały, tak że mogłam zobaczyć w nich swoją postać jak w lustrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz